Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Unijna administracja pochłania miliardy euro

Stanisław Cybruch
Stanisław Cybruch
Unia Europejska to 27 państw zrzeszonych, a w nich pół miliarda mieszkańców Europy i armia 55 tys. urzędników, których wielomiliardowe koszty utrzymania ponoszą europejscy podatnicy. Cameron żąda cięć w wydatkach na administrację.

Ogromny system administracyjny UE ma swoje uzasadnienie, według KE i części polityków Brukseli, w zakresie wielkości zadań urzędników. Odpowiadają oni za opracowywanie szeroko rozumianej polityki dla wszystkich unijnych Europejczyków. Według Komisji Europejskiej administracja Unii ma jeden z najniższych wskaźników biurokratów, gdzie statystyczny urzędnik przypada na dziesięć tysięcy obywateli.

Ostatnio, przy okazji gorących negocjacji nowego budżetu UE na lata 2014-20, trwały spory o koszty unijnej administracji, która ma pochłonąć w kolejnych siedmiu latach 62,5 mld euro, w tym ponad 10 mld na emerytury byłych eurokratów. Premier Wielkiej Brytanii chce odchudzić tę 55-tys. armię biuralistów, którzy zarabiają 2,6-18 tys. euro. Ale – po sporach - administrację oszczędzono.

Przewodniczący Rady Europejskiej zaproponował cięcia administracyjne w wysokości pół miliarda euro, z przewidzianej przez Komisję Europejską kwoty 62,5 mld na siedem lat. Drżący o pensje, dodatki, premie, delegacje itp. eurokraci – mają przeczucie, że jednak cięcia mogą być większe, także w kadrach. Walczący jak lew o swoje racje premier David Cameron, żądał redukcji na administrację rzędu 15-20 mld euro, ale w końcu ograniczył się do 6 mld – podaje portal i.

Komisja Europejska, jako główny organ wykonawczy UE i największa unijna instytucja zatrudniająca blisko 30 tys. osób, z budżetem administracyjnym 3,3 mld rocznie, czyli 40 proc. wszystkich wydatków administracyjnych UE, stanowczo odrzuca ataki Davida Camerona o rozrzutność finansową. Przekonuje polityków, że administracja unijna stanowi "zaledwie" 6 proc. budżetu UE i jest dużo tańsza niż administracje poszczególnych krajów unijnych w przeliczeniu na liczbę obywateli.

Wzburzony sugestiami Camerona szef KE Jose Barroso stwierdził: "Wątpię by tym, co chcą cięć, zależało na zwiększeniu efektywności. Raczej chodzi im o osłabienie instytucji takich jak KE czy Parlament Europejski". W ocenie KE, drastyczne cięcia w zarobkach urzędników unijnych, zniechęcą wykwalifikowanych kandydatów do pracy w UE, zresztą już teraz w instytucjach UE brakuje chętnych do pracy, np. Brytyjczyków.

W 2012 roku, według prognoz, wydanych zostanie na pensje 55 tys. urzędników 4,5 mld euro, czyli przez 7 lat wyniesie to 31 mld euro. Zarobki urzędników wahają się od 2,6 tys. euro miesięcznie dla nowej sekretarki, do ponad 18 tys. brutto dla najwyższych rangą dyrektorów generalnych i ich zastępców. Ponad 20 tys. euro miesięcznie biorą komisarze i sędziowie Trybunału UE. Stosunkowo skromnie wynagradzani są tzw. pracownicy kontraktowi, zatrudnieni na czas określony. Takich KE zatrudnia ostatnio coraz więcej, w ramach oszczędności na etatach i kosztach. Stanowią już 20 proc. ogółu zatrudnionych; zarabiają od 1850 do 6 tys. euro brutto.
Eurokraci płacą od pensji podatek, który rośnie wraz z zarobkami, jednak i tak jest dużo niższy niż podatki od pensji w państwach członkowskich. Ponadto eurokraci płacą sami swoją składkę emerytalną (11 proc.) i podatek solidarnościowy (5,5 proc., który ma wzrosnąć do 6 proc.); opłaty te wracają do budżetu UE (to rocznie około 1 mld euro). Z tej kwoty zasilane są m.in. emerytury urzędników (średnia wynosi 4,3 tys. euro), na które potrzeba tylko w 2013 r. aż 1,4 mld euro. Koszty emerytur będą rosły (ponad 10 mld euro w okresie siedmiu lat), ponieważ UE to względnie nowa instytucja, w której dopiero niedawno zaczęła się pierwsza fala przechodzenia na emeryturę.

Budżet unijny ma na swoim utrzymaniu także dzieci eurokratów. Wraz z rozszerzeniem UE i wzrostem liczby dość młodych urzędników z nowych państw unijnych, rosną również koszty finansowania szkół europejskich dla ich dzieci (uczniów). W 2013 roku te właśnie szkoły, za które eurokraci nie płacą, będą kosztowały 180 mln euro, czyli ponad 1 mld w okresie siedmiu kolejnych lat.

Nie tylko Cameron, ale aż 17 przedstawicieli państw (bez Polski), domagało się już w 2011 roku, "bardzo znacznych redukcji w wydatkach obejmujących pensje, emerytury i przywileje" urzędników. Domagali się m.in. redukcji 16-proc. "dodatku za rozłąkę". Urzędnicy otrzymują ten dodatek na stałe, bez względu na to, czy przeprowadzili się z rodzinami do Belgii, czy nie, czy kupili tam dom i posyłają dzieci do szkół, czy nie. Twarda "17-ka" chciała, żeby unijny dodatek zmniejszyć do 10 proc. i przyznawać tylko 5-10 lat od dnia rozpoczęcia pracy.

Negocjacje ze związkami zawodowymi trwały, trwały - KE zaproponowała w 2011 r. reformę administracji, ale reforma nie weszła w życie z braku porozumienia państw. Dodatek za rozłąkę pozostaje bez zmian. Reforma na papierze przewiduje likwidację 5 proc. miejsc pracy, m.in. przez ograniczanie biurokratów, po odchodzących na emerytury do 2017 r., wydłużenie wieku emerytalnego z 63 lat dziś do 65 lat (Cameron domagał się 68 lat), wydłużenie tygodnia pracy z 37,5 do 40 godz. i redukcję niektórych przywilejów finansowych, w tym np. dodatku na podróże do kraju pochodzenia oraz likwidację rozporządzenia o obowiązkowej automatycznej indeksacji zarobków.

KE, roniąc stan dotychczasowy administracji, widzi w postulatach i żądaniach premiera Camerona wiele populizmu. Wytyka mu, że np. urzędnicy w jego kraju odchodzą na emeryturę w wieku 60 lat (tylko niedawno zatrudnieni – po 65 latach), pracują po 37 godzin tygodniowo, a w Londynie 36, najwyżsi rangą urzędnicy biorą miesięcznie ponad 21 tys. euro. Z nieoficjalnych opinii dyplomatów państw członkowskich, a także w mediach słychać, że unijną administrację można odchudzić bardziej niż chce KE.

Najczęściej wskazuje się przykład marnotrawstwa wydatków europejskiego podatnika, na comiesięczne podróże europosłów i kilku tysięcy urzędników do Strasburga, na 4-dniowe sesje Parlamentu Europejskiego. Szacuje się, że te biurokratyczne "wycieczki" generują rocznie około 240 mln euro. Trudno to zmienić, bo organizacja 12 sesji rocznie Parlamentu Europejskiego (PE) w Strasburgu, jest zapisana w traktacie UE. Budżet PE, drugiej po KE największej instytucji unijnej, wynosi ponad 1,5 mld euro. A ponad 200 mln euro pochłaniają zarobki 736 mocno zapracowanych europosłów. Są także i inne rosnące koszty UE, podważane zresztą przez polityków, wynikające z powoływania kolejnych nowych instytucji i agencji, dla których potrzeba siedzib, urzędników i zadań. Dla przykładu, budżet świeżo utworzonej Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych, wymaga 500 mln euro rocznie.

Krytyka dotyczy też instytucji, których rola ogranicza się do wydawania opinii dla potrzeb UE. To dotyczy np. tzw. instytucji opiniotwórczych - Komitetu Ekonomiczno-Społecznego czy Komitetu Regionów. Pierwszy Komitet "reprezentuje na forum unijnym przedstawicieli społeczeństwa obywatelskiego", zatrudnia 724 osoby i wymaga rocznie na utrzymanie ponad 117 mln euro. Drugi Komitet ma 500 osób i budżet roczny 78 mln euro. Oba Komitety powstały na życzenie państw Unii i są oparte pod względem powołania i działania na prawach traktatu UE.

Zarejestruj się i napisz artykuł
Znajdź nas na Google+

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto