Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

W Gliwicach drzew chwilowo nie tną...

Andrzej Pieczyrak
Andrzej Pieczyrak
Pielęgnacja po gliwicku - Gałęzie z tego drzewa już nie spadną na nikogo
Pielęgnacja po gliwicku - Gałęzie z tego drzewa już nie spadną na nikogo Andrzej Pieczyrak
Rzeź drzew w Gliwicach, zapowiadana licznymi, wydanymi przez Urząd Miasta, zezwoleniami na wycinkę, pozornie zwolniła tempo. Przycichły piły spalinowe i zapanowała cisza… niczym przed burzą.

Cisza przed burzą?

Od wielu miesięcy, w Gliwicach, konsoliduje się ruch mieszkańców na rzecz obrony drzewostanu, który w naszej opinii jest nieprawidłowo pielęgnowany oraz nadmiernie uszczuplany przez służby miejskie. Po licznych pismach, skierowanych przez nas do Wydziału Środowiska w Urzędzie Miejskim oraz MZUK i kilku moich publikacjach na łamach Wiadomości24.pl, odnosi się wrażenie, że ludzie z piłami w większości „wrócili do koszar”. Nadal jednak obserwujemy jednostkowe incydenty pielęgnacyjne oraz wycinki, choć pozornie na mniejszą skalę, niż miało to miejsce w ubiegłym roku.

W parku Starokozielskim poddano „pielęgnacji” kilkanaście dorodnych drzew szlachetnych gatunków, obcinając im dolne konary. Nie usunięto tam jednak dotąd żadnego z drzew oznakowanych do wycinki (zielona kropka). Pozostawiono też suche gałęzie na wielu drzewach, choć w specyfikacji przetargu wyraźnie było określone: „usunięcie gałęzi suchych, zamierających i porażonych chorobami”. Naznaczone zieloną kropką drzewa stoją wciąż jeszcze także w innych parkach i przy ulicy Rybnickiej.

Obawiam się jednak, że to nie zmiana decyzji, a tylko… zmiana taktyki. Zamiast frontalnego ataku „komandosi” z piłami stosują obecnie taktykę „partyzanckich ataków na niewielkie oddziały wroga”. Tak oto, szybko i sprawnie znikają pojedyncze drzewa (np. na ulicy Andersa, Sowińskiego, Chorzowskiej). Jednocześnie z działaniami w terenie prowadzona jest kampania medialna mająca na celu urobienie opinii publicznej. Na pierwszej stronie jednej z bezpłatnych gazet lokalnych ukazał się artykuł pod znamiennym tytułem „Kiedy upadnie?” Autor podpisujący się „mf” pisze o zagrożeniu, jakie stanowią drzewa w mieście. Podpis pod zdjęciem informuje: „kilkanaście metrów dalej, podobne drzewo (żywe) upadając, zmiażdżyło w maju samochód”.

Wydaje się, że cały tekst swoją wymową zapala zielone światło dla usuwania drzewostanu. W innej z lokalnych gazet ukazał się list rzecznika Urzędu Miejskiego, który stanowi swoistą polemikę z naszymi argumentami i działaniami: „Merytoryczne uwagi mieszkańców mogą być cenne. Nie każdy jednak powinien widzieć się w roli eksperta. Nie każdy bowiem ma odpowiednie kwalifikacje merytoryczne do oceny fachowości realizacji zadań z zakresu utrzymania zieleni miejskiej.” Wśród wielu uszczypliwych uwag pod naszym adresem, rzecznik krytykuje mieszkańców… za pielęgnację drzew: „Niezrozumiały jest fakt chwalenia się z poczynionych na własną rękę szczepień kasztanowców.”

Szczęśliwie, redakcja dała mi możliwość druku sprostowania nieprawdziwych i nieścisłych informacji zawartych w liście rzecznika Urzędu Miejskiego: „Postanowiłem i ja domagać się możliwości sprostowania, z dwóch powodów: po pierwsze, w artykule „Zielone chronione?” opisane były działania na rzecz ochrony zieleni miejskiej, w których sam uczestniczę, po drugie, nie mogę pozostawić bez odpowiedzi dziesięciu tez pana Jarzębowskiego, z których większość zaczyna się od słów: „to nie jest prawda”. Jestem w stanie wykazać, że to właśnie dementi pana Jarzębowskiego mija się z prawdą.” Moja polemika kończy się słowami: „mam wrażenie, że rzecznikowi UM pomyliły się epoki. Zieleń miejska nie należy do Pana, ani do prezydenta miasta, zieleń należy do mieszkańców. Zaś władze gminy to nie właściciel, a tylko zarządca, który za pieniądze mieszkańców zobowiązał się dbać o wspólne dobro. I powinien się z tego wywiązywać należycie. A jeżeli tego nie robi, to musi się liczyć z krytyką swoich pracodawców, czyli nas wszystkich - mieszkańców Gliwic.”

Głos urzędników

Równocześnie z publikacjami prasowymi zaczęły do mnie docierać odpowiedzi urzędników na złożone przeze mnie wcześniej pisma. Dyrektor MZUK osobiście zaprosił mnie do odwiedzenia ich placówki i zapoznania się z dokumentami. W swoim liście dyrektor po raz kolejny „ostrzegł” mnie, że „Wyszukiwanie informacji jest czynnością odpłatną regulowaną „Rozporządzeniem Ministra Środowiska z dn. 5 czerwca 2007r. [...] Opłata wynosi 10 zł za wyszukanie do 10 dokumentów i ulega zwiększeniu o 1 zł za każdy kolejny dokument. Proszę o podanie warunków płatności”. Mimo to postanawiam skorzystać z zaproszenia, o czym poinformowałem dyrektora pisemnie, przy okazji wyrażając swoje zdziwienie, wobec próby zniechęcenia mnie zawyżonymi opłatami: „Rozporządzenie na które Pan się powołuje mówi wyraźnie: „Opłata za wyszukiwanie informacji wynosi 5 zł, jeżeli wymaga wyszukania do dziesięciu dokumentów” (par. 2 ust. 1) oraz „Opłata o której mowa w ust. 1, ulega zwiększeniu o 0,50 zł za każdy kolejny dokument, jeżeli informacja wymaga wyszukania więcej niż dziesięciu dokumentów” (par. 2 ust. 2). Czemu zatem podaje Pan kwoty dwukrotnie wyższe od zapisanych w rozporządzeniu?”

Urlop spędzony w urzędach

Wykorzystując zaległy urlop udałem się do urzędów, w celu zapoznania się z dokumentacją dotyczącą wycinki drzew oraz nasadzeniami zastępczymi. W wydziale środowiska gliwickiego magistratu dowiedziałem się, że nigdy nie było ekspertyz dendrologicznych, a wycinki dokonywane są jedynie na podstawie urzędniczych decyzji. Decyzje wydane przed 2007 rokiem nie są publikowane na stronie internetowej... bo wcześniej nie było takiego obowiązku.

Punktualnie o wyznaczonej przez dyrektora godzinie stawiłem się również w siedzibie MZUK. Dyrektora nie zastałem, gdyż podobnie jak ja, był na urlopie. Jednak urzędniczki były uprzedzone o mojej wizycie, choć nie można powiedzieć, żeby były do niej przygotowane. Bite cztery godziny zajęło nam przeszukiwanie dokumentów, aby ostatecznie móc stwierdzić, że na ich podstawie nie da się ustalić, gdzie zostały wykonane nasadzenia, wymagane poszczególnymi decyzjami zezwalającymi na wycinkę. Nie udało się również ustalić ile spośród wyciętych już w tym roku drzew zostało uśmierconych na podstawie tegorocznych decyzji a ile na podstawie wcześniej wydanych dokumentów.

Na początku rozmowy wyjąłem dyktafon, co spotkało się z gwałtownym protestem urzędniczek. Posiłkując się wizytówką redaktora naczelnego Niezależnego Serwisu Informacyjnego Gliwice wyjaśniłem, że jako dziennikarz mam prawo nagrywać rozmowę. W odpowiedzi zostałem poinformowany, że jeżeli wykorzystam nagranie „przeciwko MZUK” (cokolwiek to znaczy), zostanę pozwany do sądu.

Na koniec nadszedł moment uiszczenia opłaty. Poinformowano mnie, że fakturę za otrzymane dokumenty dostanę pocztą. Gdy zaproponowałem zapłatę gotówką, nastąpiła konsternacja i urzędniczka wyszła do kasy, żeby się skonsultować w tej sprawie. Wróciła po chwili tłumacząc, że trwało to tak długo, gdyż po raz pierwszy zdarza im się pobierać opłatę za wydane kopie dokumentów. Ostatecznie, mimo ostrzeżeń dyrektora MZUK kwota, którą przyszło mi zapłacić nie nadszarpnęła zbytnio mojego budżetu. Za cztery godziny rozmowy i kopie kilkunastu stron dokumentów zapłaciłem nieco ponad siedem złotych. Gotówką.

Liczby nie kłamią

Wizyta w Wydziale Środowiska miała jeszcze i ten pozytywny skutek, że od jego kierowniczki dowiedziałem się, jak można (bo nie jest to łatwe) na stronie internetowej UM znaleźć pewne niezwykle cenne informacje. Okazuje się, że wnioski o wycinkę i decyzje zezwalające na nią, to „dokumenty zawierające informacje o środowisku, które podlegają udostępnieniu” zgodnie z zapisami ustawy o ochronie środowiska. Po skopiowaniu danych ze strony UM do Excela przekonałem się, że chwilowa cisza, to jednak naprawdę tylko cisza przed burzą. Okazuje się, że w 2007 roku wydano decyzje zezwalające wyciąć blisko 5.000 drzew (słownie: pięć tysięcy drzew). Dla lepszego rozeznania podam, że wg. aktualnych danych ze strony MZUK na skwerach i zieleńcach w Gliwicach rośnie łącznie… 3.686 drzew. Jeszcze niedawno, na stronie MZUK podawano także liczbę drzew w gliwickich parkach. Teraz, na wszelki wypadek, podana jest jedynie powierzchnia parków w hektarach.

Gliwice były kiedyś miastem-ogrodem. Naczelny architekt miejski Karl Schabik, wspólnie z miejskim „nad-ogrodnikiem” Richardem Riedlem, z wielkim rozmachem projektowali i realizowali tereny zielone. Aby mieszkańcom przemysłowego miasta żyło się lepiej, a miasto było piękniejsze. Według historyków, w okresie międzywojennym posadzili oni ponad 10.000 drzew w parkach, skwerach i pasach przydrożnych.
Jak widać z przedstawionych wyżej liczb, obecnym gliwickim decydentom wystarczą dwa lata, aby zetrzeć z powierzchni ziemi ostatni ślad tej pasji, która była udziałem dawnych włodarzy tego miasta. Włodarzy, którzy nie tylko zarządzali, ale również kochali swoje miasto.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dyrektor Zamku Królewskiego w Warszawie przyjechał do Leszna

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto