MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

W kraju, którym rządzą dżiny. "Dom Kalifa" Tahira Shaha

Natalia Skoczylas
Natalia Skoczylas
okładka książki
Ta książka miała tyle samo szans być piękną przygodą, co kolejną płaską historyjką o pseudozrozumieniu obcej kultury. Rekomendacja Doris Lessing stanowiła sporą zachętę do zmierzenia się z tym dziełem, a później - zaczęła się przygoda.

Europejczycy fascynują się obcymi kulturami. W dobrym tonie jest właściwie wybrać sobie jakiś orientalny kraj, dobrze, jeśli są to na przykład Indie albo właśnie Maroko, i fascynować się jego kulturą, odbywać doń regularne podróże i zapraszać po nich znajomych na degustację najdziwniejszych kulinariów na świecie. Moda ta wszechobecna jest wśród mieszkańców Europy Zachodniej, nie do końca jednak jestem przekonana co do czystości tych intencji, poza oczywistym towarzyskim szpanerstwem.

Dlatego obawiałam się trochę spotkania z Tahirem Shahem i jego "Rokiem w Casablance". Chyba jednak wiem, co uratowało go przed porażką: afgańskie korzenie i indyjska żona, londyńska przeszłość i brytyjska babka, i wiele odbytych przezeń podróży. Takie wielokulturowe doświadczenie to dobry początek wyjściowy dla rozważań o kulturach właśnie - pozbawione kompleksów i, jakby nie było, braków, czyli jednolitego pochodzenia.

Dość dobrze sytuowany angielski pisarz, potomek ważnego afgańskiego rodu, decyduje się zrezygnować z angielskiej wygody i wielkomiejskości, przenosząc się do kraju młodzieńczych wspomnień, Maroka i opisując rok spędzony w Casablance. Daje nam możliwość doświadczenia niezwykłej przygody, transcendentnego zetknięcia się z wieloma perspektywami i sposobami widzenia świata.

Powieść, określona przez noblistkę wyżej wymienioną jako "Cudownie zabawna", faktycznie cech humorystycznej książki nabiera dopiero z czasem, a właściwie być może zabawna jest dużo wcześniej, ale wyłapanie tych wszystkich smaczków wymaga przyjęcia już pewnego dystansu i zrozumienia kontekstu, w którym jest osadzona. Mam wrażenie, że przeprowadzkę Tahira z żoną i dziećmi do Domu Kalifa przeżyłam mniej więcej tak samo, jak oni: najpierw nie do końca rozumiejąc wszystko, co dookoła nich się działo, aż wreszcie dałam się porwać niezwykłości kultury i przekonać, że dżiny rządzą tamtejszym światem, a wiele rzeczy, wydających się nam oczywistymi, nie musi takimi być.

Tak więc z każdym dniem i z każdym rozdziałem książki Marokańczycy i ich kultura wydają się coraz piękniejsi i ciekawsi, coraz mocniej wkrada się do głowy takie dualistyczne podejście do rzeczywistości - a może faktycznie wygląda ona trochę inaczej, niż przez lata próbowano nas przekonywać? Cały ten dysonans zostaje zawarty w jednym ze zdań książki: "Obaj byliśmy ograniczeni przez nasze wychowanie: ja - przez zachodnie ideały postępu i nauki, on - przez tradycje kultury, w której dorastał. Jego wiara w istnienie dżinnów była lustrzanym odbiciem mojego przekonania, że ich nie ma".

"Dar Kalifa" przesycony jest potocznymi wierzeniami, stereotypami, przesądami i codzienną filozofią mieszkańców Maroka, którzy otaczają dom i pomagają, choć nie zawsze, zadomowić się rodzinie Shaha. Powoli jesteśmy uczeni, jak powinniśmy się zachowywać w ich kulturze, by było nam łatwiej: przy zakupach o cenę pyta się na końcu, pierwszą rzeczą jest znalezienie czegoś, co naprawdę się nam spodoba. Ubezpieczenie od ognia jest niepotrzebne, bo o pożarach decydują dżinny. Z kolei niezbędna jest lokalna służba, która wie, jak z owymi dżinnami postępować. Najlepszy rzemieślnik musi być szaleńcem - i czekanie na niego trwa miesiącami, bezwzględnie jednak nie można wariatów pospieszać. Takich smaczków jest całe mnóstwo i dla nich na pewno warto sięgnąć po tę książkę.

W tle tej historii pojawia się też element polityczny, a właściwie problem islamskiego terroryzmu nakreślony poprzez postać młodego Amerykanina, który staje się nagle fanatycznym wyznawcą Allaha. Książka subtelnie krytykuje takie zachowania oraz wyraźnie pokazuje, że przeciętny islamista, jakich jest większość, odcina się wyraźnie od takich postaw. To także ważny głos w obliczu problemów z akceptacją kultur, które mamy po 11 września 2001 roku.

Obok bardzo dobrego zdania, opisującego wielokulturową i trudną historię tego kraju, jest jeszcze jedno, które napawa nadzieją i chyba nawet pewnym podziwem wobec Maroka: "Kimkolwiek byś był, Maroko cię przyjmie. Zanim się zorientujesz, już masz dom i przyjaciół, a wszystkie problemy zostają gdzieś daleko". I faktycznie, przez te czterysta stron bardzo przyjemnej i zupełnie nieźle napisanej książki, wszystkie troski typowe dla otaczającej nas, zabieganej i zafiksowanej na punkcie pomnażania dochodów rzeczywistości, znikają gdzieś w oparach kadzideł i haszyszu, przyćmione przez proste i szczęśliwe życie w afrykańskim słońcu.

od 7 lat
Wideo

NORBLIN EVENT HALL

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto