Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

W pogoni za sprawiedliwością

Judyta Więcławska
Judyta Więcławska
Czy zdarzyło się Wam kiedyś historia, która nie mieści się w głowie? Czy byliście kiedyś bezradni i nikt nie chciał Wam pomóc? Mnie „takie coś” zdarzyło się nieco ponad 2 tygodnie temu.Teraz gdy emocje już opadły, zamierzam się z Wami podzielić swoimi przeżyciami.

Poznań. Juwenalia. Właściwie dopiero ich początek. Uradowana, przebrana za Pipi Langstrump, z drutami we włosach i przezabawnej kiecce w kratkę wybrałam się ze znajomymi na pochód juwenaliowy. Nic nie zapowiadało tragizmu tamtego wieczora. Wracając z uroczystości przekazywania kluczy do miasta studentom, a dokładniej odprowadzając około godziny 23 koleżankę do tramwaju zdarzyło się coś, co zdecydowało o skutkach wspomnianej nocy...

Jak dziś pamiętam zapewnienie przedstawiciela żaków, zwracającego się do wiceprezydenta Poznania: Obiecujemy, że oddamy miasto w prawie nienaruszonym stanie... Nie wiem co podkusiło mojego chłopaka,
może procenty uderzyły do głowy, może chęć popisania się przed znajomymi, w każdym razie: stało się. Naruszył czyjeś dobro, zerwał plakat wyborczy Sylwii Pusz, przedstawicielki Centrolewicy. Kilka zdjęć, trochę śmiechu
jak to na juwenaliach. Po chwili Łukasz odłożył plakat, nie zniszczył go, nie popisał, po prostu zerwał ze słupa... Wiadomo, to nie było zgodne z prawem. Czasu się nie cofnie. Gdybanie nic nie zmieni. Widocznie tak miało być.

Wszystko to działo się przy pobliskim sklepie monopolowym, wówczas jeszcze otwartym. Ola,
koleżanka, która była tego wieczoru z nami, zauważyła dziwne zachowanie właściciela owego sklepu; wyszedł przed wejście, nie zwrócił nam uwagi,
jedynie wyjął telefon i do kogoś zadzwonił.

Poszliśmy dalej, byliśmy już praktycznie pod blokiem. Wtem nie wiadomo skąd pojawił się wielki mężczyzna, wyraźnie zażywający jakieś sterydy. Podszedł od razu do Łukasza, zadał mu pytanie: To Ty zerwałeś ten plakat? Nie czekając na odpowiedź
uderzył dwa razy pięścią w twarz zaskoczonego chłopaka. Byłam w szoku. Nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę. Mignął mi widok chwiejącego się Łukasza, chwilę później upadającego i uderzającego głową o chodnik. Osiłek w sekundę później zjawił się naprzeciwko mnie. Bałam się ogromnie. Jednocześnie nie byłam w stanie wykonać żadnego ruchu, nie potrafiłam wydobyć z siebie ani słowa. "Kark" miał taki wyraz twarzy jakby i mnie miał zaraz uderzyć. Na szczęście zareagowała koleżanka i jej chłopak. Ola zaczęła mówić coś do nieznajomego. W tym momencie ocknęłam się z amoku i podbiegłam do leżącego Łukasza. Wszędzie było pełno krwi. Mój chłopak stracił przytomność. Nie wiedziałam co się dzieje wokół. Wyjęłam telefon, wybrałam 999. Łamiącym się głosem i łzami w oczach wezwałam pogotowie. Widocznie bokser zniknął, bo przy mnie znaleźli się Kamil i Ola. Po około dwóch minutach (co było dla mnie całą wiecznością) Łukasz odzyskał przytomność. Chwilę później przyjechała karetka.

Lekarz w karetce stwierdził, że rozciętą wargę trzeba zszyć, i że Łukasz może, ale nie musi (!)
jechać z nimi do szpitala. Jak można powiedzieć, że chłopak, który przed momentem uderzył mocno głową o bruk, który jeszcze przed chwilą był nieprzytomny, a z jego głowy i ust leciała ciurkiem krew może sobie iść do domu? Nie mieściło mi się to wszystko w głowie. Na pytanie sanitariuszki jaki mamy dzień tygodnia i miesiąc Łukasz nie potrafił odpowiedzieć... wspólnie ze znajomymi stwierdziliśmy, że powinien jechać do szpitala.

Musiałam iść do mieszkania po dokumenty. W drodze do taksówki zadzwoniłam na policję. - Dzień dobry, chciałabym zgłosić pobicie - powiedziałam. W słuchawce usłyszałam: Kto został pobity, gdzie i przez kogo. No tak, suche procedury, pomyślałam, że może jeszcze numer dowodu osobistego i adres złoczyńcy podam? Bezsilna powiedziałam co się stało. Komendant monotonnym głosem oświadczył, że mamy przyjechać na komisariat. Zdziwiona powiedziałam mu, że poszkodowany właśnie wieziony jest do szpitala. Aha, to przyjdą państwo jak wyjdzie ze szpitala. Tak też zrobiliśmy...

Łukasz spędził dwa dni w szpitalu. Stwierdzono wstrząśnienie mózgu. 5 szwów na ustach, opuchlizna na twarzy, strupy we włosach, bóle głowy. Otrzymał trzy kroplówki i nic poza tym. Żadnego prześwietlenia głowy, nic. Rozmawiałam z lekarzem, uznał , że nie ma objawów, które wskazywałyby na to, że dzieje się coś złego. No ok, w porządku, tylko, że krwiaka w głowie nie ma z początku objawów. Znów bezsilność. Nie jestem (jeszcze) nikim z rodziny, nie mam prawa do dowiadywania się o stan zdrowia tak bliskiej mi osoby... Studia w innym mieście, rodzice daleko, to kto do cholery ma się dowiadywać o stan chorego? To nie koniec absurdów w szpitalu. Łukasz od razu został zaszufladkowany jako zbir. Na obchodzie pielęgniarka do lekarza: To ten z juwenaliów. Skoro pobity, to jakiś zawadiaka, nie warto się nim zajmować? Szkoda tylko, że Łukasz na co dzień jest uosobieniem spokoju...

No nic, szpital był, Łukasz na obserwacji jakiejś był. Na odchodne pielęgniarka stwierdziła "Tylko przespać się do szpitala przyszedłeś". Szkoda słów. Niektórzy ludzie minęli się po prostu z powołaniem i nie powinni pracować w obranym przez siebie zawodzie.

W poniedziałek, jak tylko Łukasz wyszedł ze szpitala, odebrał wszystkie papiery i zrobił obdukcję, wybraliśmy się wszyscy na komisariat złożyć zeznania. Na pierwszy (i jak się później okazało na ostatni) ogień poszedł Łukasz. Wiadomo, poszkodowany, najwięcej ma do powiedzenia (mimo że sam dużo nie pamięta). Po półgodzinnym oczekiwaniu wezwała go policjantka. Nie minęło piętnaście minut, gdy Łukasz pojawił się w drzwiach. No i co? Nic. To nie było pobicie. To niby co to było? Naruszenie nietykalności cielesnej. Jak później wyjaśnił, to była sytuacja jeden na jeden. Policja nic z tym nie zrobi. Łukasz może co najwyżej wystąpić do sądu ze sprawą cywilną, oczywiście na swój koszt.

A podobno jeżeli dostaje się zwolnienie lekarskie powyżej siedmiu dni (Łukasz otrzymał czternaście), to od razu występek kwalifikuje się do postępowania prokuratorskiego. Zgłoszenie się na inny komisariat też nic nie dało. Powiedziano nam, że koledzy z poprzedniego komisariatu, na który się zgłosiliśmy, muszą sporządzić protokół, spisać zeznania. Nikt tego nie uczynił. Łukasz odsyłany z jednego komisariatu na drugi, stawał się coraz bardziej bezsilny. A my razem z nim.

Złość. Bezsilność. Niedowierzanie, że taki czyn nie jest karalny. Ktoś bezprawnie chodzi sobie po ulicy. Maszynka do bicia, bezmózgowy osiłek. A co z konstytucyjnym zapisem o prawie do ochrony zdrowia? Każdy może bić kogo popadnie, a nikt z tym nic nie zrobi? Gdzie sprawiedliwość? Iść do sądu? Ganiać na rozprawy przez rok albo i więcej, a w tym czasie bokser, albo jego koledzy nas znajdą i dopiero będzie nieciekawie. Taka jest Polska.

A jak pobiją (rzekomo) Cugier-Kotkę, to od razu policja i wszyscy dokoła stają na równe nogi. A jak jest się zwykłym obywatelem, to trzeba sobie radzić samemu. Co z tego, że nie czuję się bezpieczna na własnym osiedlu, że jak widzę łysego osiłka to przechodzą mnie dreszcze. Ktoś powie
trzeba było nie zrywać plakatu. Jak wcześniej wspomniałam, czasu się nie cofnie. Można było zadzwonić na policję, straż miejską, zwrócić uwagę, cokolwiek, ale nie wzywać bodyguarda.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Giganci zatruwają świat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto