Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Weekend w Hiszpanii. Alicante

Redakcja
Alicante
Alicante Beata Dymarska
Stare przysłowie brzmi „ Tam dom Twój, gdzie serce Twoje”. Moje serce już dawno pozostało w Hiszpanii. Dlatego chętnie tam wracam...

Piątek
Do Alicante wybieram się z koleżanką, Elą. To taki nasz spontaniczny wyjazd. Chciałabym ją zarazić swoją miłością do Hiszpanii. Samolot ląduje o trzynastej. Uderzają w nas ostre promienie słońca i przyjemne ciepło. Cieszymy się, że mamy jeszcze prawie cały dzień dla siebie. Teraz tylko szybko do hotelu zostawić rzeczy i biegiem do miasta.

- Dlaczego ten autobus nie przyjeżdża? Ma już prawie dwie godziny spóźnienia- denerwuje się Ela.
- Spójrz jedzie - odpowiadam. - Dwa do Altet proszę.
Postanowiłyśmy, że zatrzymamy się w małej miejscowości niedaleko Alicante, w przytulnym i niedrogim hoteliku Meseguer.
- Proszę Pani ja jadę w drugą stronę, do Altet autobus będzie za 20 minut.

Posłusznie wysiadamy więc z pojazdu i czekamy dalej. Mija kolejna godzina. W informacji turystycznej każą nam być cierpliwymi. Na pewno przyjedzie. Na przystanku pytamy starszego pana dlaczego nasz autobus nie jeździ punktualnie.
- On jeździ do Altet tylko w sezonie. Pieszo również się nie dostaniecie - uprzedza nasze kolejne pytanie, gdyż do Altet z lotniska jest tylko trzy kilometry. - Zostaje Wam tylko taksówka.

Grzecznie dziękujemy i korzystamy z jego rady, dziwiąc się, że takich informacji nie posiadał pan w informacji. Płacimy dziesięć euro i po pięciu minutach jesteśmy na miejscu.

Mały, czysty hotelik, którego obsługa zna tylko język hiszpański. My znamy go bardzo słabo. Czy to nam wystarczy? W zupełności. Recepcjonista w podeszłym wieku tłumaczy nam na migi i rysując o co mu chodzi, my czytamy zdania z rozmówek polsko-hiszpańskich. Wreszcie dostajemy klucz do naszego pokoju, zostawiamy tam bagaże i ruszamy na podbój wielkiego miasta.

Mimo iż z Altet do Alicante autobusy jeżdżą co godzinę, nasz spóźnia się trzydzieści minut. Hiszpanie, którzy oczekują z nami na przystanku jednak się tą sytuacją nie denerwują. Czekając przyglądam się przejeżdżającym samochodom. Zadziwia mnie to, jak kierowcy parkują. Samochód zostawiają często na środku ulicy, pasach dla pieszych czy przystanku autobusowym, nie włączają świateł awaryjnych. Nikomu to nie przeszkadza. Tutaj autobusy rzadko przyjeżdżają punktualnie.

W końcu udaje nam się dostać do celu naszej podróży. Rozpoczynamy zwiedzanie miasta o zmierzchu. Ma to swój urok. Wąskie uliczki, w których wystawione są kawiarniane stoliki, ludzie spacerują trzymając się za rękę, seniorzy siedzą na drewnianych ławkach i krzesełkach i rozmawiają ze sobą. Później zauważamy, że ludzie w Hiszpanii bardzo dużo ze sobą rozmawiają, w autobusach, sklepach, kawiarniach i ulicach. Nie ważne, że się nie znają. Hiszpanie są bardzo otwarci na innych.

Po zwiedzeniu sporej części miasta robimy się głodne. Na jednym ze skrzyżowań ulic stoi czarnoskóry mężczyzna i sprzedaje prażone na miejscu kasztany. Kupujemy jedną porcję na spółkę. Boimy się, że nie będą nam smakować. Są słodkie i mdłe. Eli smakują, ja rezygnuję z dalszego jedzenia. Wolę ostre potrawy.

Sobota

Budzę się wypoczęta. Pomimo iż spałam tylko cztery godziny, czuję, że mogę góry przenosić. Ostatni raz tak wypoczęłam w zeszłym roku w Barcelonie. Dziś mamy zamiar zwiedzić całe Alicante, ale najpierw musimy napić się porannej kawy. Wchodzimy więc do małej kawiarenki Elena, blisko naszego hotelu. Przy barze siedzi trzech mężczyzn i rozmawia ze sobą. W telewizji kanał Latino, śpiewa trzech Hiszpanów. Muzyka przyjemna dla ucha. Na nasz widok jeden z mężczyzn wstaje i pyta co podać. Zamawiamy kawę z mlekiem i herbatę z cukrem. Napój otrzymujemy w zwykłych, przeźroczystych szklankach bez uszka, za które można byłoby złapać. Są na tyle wysokie, że możemy ugasić pragnienie. Wczoraj w restauracji, aby się napić, musiałam zamówić trzy herbaty. Filiżanki, w których ją podano przypominały naparstki.
- Mówicie po hiszpańsku?- pyta mężczyzna.
- Nie, po angielsku i polsku- odpowiadam.
- Jesteście z Polski?
- Tak, z Gdańska. To nad morzem.
- Ja trochę mówię po polsku. Znam Gdańsk, Gdynię, Sopot, Bydgoszcz i Chojnice. Lubię tam jeździć. Wasz kraj jest piękny i przyjazny.
I tak prowadzimy miłą pogawędkę z właścicielem kawiarni.

Dopijamy nasze napoje i chcemy zapłacić. Właściciel kawiarni nie chce jednak przyjąć od nas pieniędzy. Mówi, że jesteśmy jego gośćmi, że nasza wizyta sprawiła mu wielką radość. Próbujemy zapłacić córce mężczyzny, ona również się na to nie zgadza. To co powie ojciec jest święte. Skrępowane tą sytuacją obiecujemy po powrocie do Polski wysłać mu pocztówkę z widokiem Gdańska. Pomysłem tym wywołujemy na jego twarzy szeroki uśmiech.

Autobusem (dziś przyjechał punktualnie, bo czy dziesięć minut można uznać za spóźnienie?) dojeżdżamy do Alicante. Postanawiamy zwiedzić pieszo całe miasto. Na razie nie chcemy korzystać z mapy. Zaglądamy więc w każdą najmniejszą uliczkę. Dzięki temu podziwiamy kolorowe domy zdobione freskami, wielkie baobaby rosnące przy ulicach, ronda, na których znajdują się różnej wielkości fontanny, parki (choć niektóre z nich trudno nazwać parkiem, przypominają bowiem skwery), muzea i bazyliki, z których słynie Hiszpania. Zdziwiło mnie bardzo, że aby obejrzeć kościół wewnątrz muszę zapłacić. Robię to jednak, tym bardziej, że ceny nie są wysokie, od jednego do dwóch euro. Jedynie w Bazylice św. Mikołaja nie proszą nas o pieniądze. Podczas zwiedzania spotykamy wielu ludzi, którzy przechodząc, uśmiechają się do nas. Kiedy pytamy o drogę do interesującego nas obiektu chętnie przystają i cierpliwie tłumaczą, czasem gdy nasz cel jest niedaleko prowadzą nas do niego.

O godzinie trzynastej rozpoczyna się sjesta, która trwa do siedemnastej. Zamknięte zostają wszystkie sklepy, biura, banki, urzędy, większość restauracji i kawiarni. Na ulicach coraz rzadziej można spotkać przejeżdżający samochód czy przechadzającego się człowieka. Hiszpanie udali się na odpoczynek. W oknach kamienic widać opuszczone rolety. Niektóre z nich są w kolorze budynków, daje to wrażenie jakby dom nie posiadał okien.

Docieramy do muzeum archeologicznego, ale ono również jest zamknięte. Kierujemy się więc w stronę Castillo de San Fernando. Droga na górę nie jest męcząca, idzie się asfaltową ulicą, pokonuje niewielką ilość schodów. Dokuczliwy jest tylko upał, jednak gdy przypomnę sobie pogodę jaką zostawiłyśmy w naszym kraju, wysoka temperatura w Hiszpanii przestaje mi przeszkadzać. Gdy docieramy na szczyt podziwiamy zachwycający widok panoramy miasta. Wokół nas są same obiekty sportowe. Młodzież wspina się po linach, jeździ na rolkach, gra w piłkę nożną, ręczną. W jedynej restauracji właśnie trwa przyjęcie urodzinowe jakiegoś dziecka. Siadamy przy jednym ze stolików, zamawiamy wodę i przyglądamy się biegającym, rozkrzyczanym maluchom. Przy stoliku obok siada młode małżeństwo. On zamawia piwo, ona kieliszek wina. Bardzo nas to dziwi, tym bardziej, że przyjechali samochodem.

Po odpoczynku postanawiamy wrócić do centrum miasta. Musimy koniecznie obejrzeć jeszcze mały park w stylu Gaudiego i zajść do portu jachtowego. Po drodze, na jednym z placów stoi wielkie zabudowane akwarium, a w nim pływa sześć ogromnych ryb.
Na wybrzeże dochodzimy o zmroku. Od całodziennego chodzenia bolą nas nogi. Siadamy więc na jednej z ławek i podziwiamy widoki. W przystani przycumowanych jest kilkaset jachtów. Jedne są małe, inne duże, ekskluzywne. Robimy zdjęcia. Światło padające z ulicznych latarni potęguje kolory kamienic i łodzi. W oddali widać kasyno. Największe wrażenie robi na mnie widok zamku Castillo de Santa Barbara. Postanawiam, że jutro pokonam te tysiące schodów, które prowadzą na jej szczyt, teraz udaję się jednak na deptak przy porcie, na którym ustawione są małe kramiki. Troszkę przypomina to nasz Jarmark Dominikański, z tym że stoiska ustawione są tylko z jednej strony i można na nich kupić wyłącznie pamiątki. Kupujemy więc breloczki i podkładki pod piwo, z motywem corridy. Ja nie mogę się również oprzeć ręcznie robionym albumom do zdjęć. Podziwiam precyzję ich wykonania i zdobienia z suszonych liści.

Niedziela

W drodze do miasta chcemy wejść do El Palmeral, parku bogatego w wysokie i rozłożyste palmy. Prosimy więc kierowcę, aby powiedział nam, na którym przystanku mamy wysiąść. Nagle zatrzymujemy się na środku obwodnicy.
- Wysiadajcie!- to do nas.

Opuszczamy pojazd prosto na ruchliwą ulicę. Wokół nie ma żadnego postoju, przejścia dla pieszych ani pobocza. Przed nami El Palmeral. W parku ludzie biegają, ćwiczą w urządzonej na świeżym powietrzu siłowni. Wokół nas las palm, pośrodku którego wiją się wąskie ścieżki i bawią się kotki. Wyglądają jak małe tygryski w dżungli. Ciszę i spokój przerywa tylko szum wodospadu i strumyków. Idealne miejsce aby wypocząć psychicznie.

Po dwóch godzinach spędzonych w tym pięknym miejscu kierujemy się w stronę Centrum.
Po wczorajszej wycieczce po mieście pozostał ból nóg i pęcherze na stopach, więc o wspinaczce na Castillo de Santa Barbara mogę zapomnieć. Nie dam rady. Z tego powodu korzystamy również z środków komunikacji miejskiej. Na przystanku spotykamy starszą panią, Hiszpankę, Seniorę, jak mówi o sobie. Zaczynamy rozmowę. Standardowo pyta nas skąd pochodzimy, gdy odpowiadamy, że z Polski, Seniora zaczyna opowiadać. W czasach swojej młodości pracowała w Paryżu razem z czterema Polkami Marią, Ireną, Elżbietą i Małgorzatą. Opiekowały się Amerykanką w podeszłym wieku. Musiały pomagać jej w toalecie ciała, nacierać balsamami, ubierać, zakładać biżuterię. Towarzyszyły jej podczas zakupów, sprzątały mieszkanie. Seniora zaznacza, że oprócz pięciu opiekunek był jeszcze szofer. Amerykanka miała tak duże wymagania, że czasem nie starczało im sił, aby ją zadowolić. Po powrocie do Hiszpanii Seniora utrzymywała jeszcze dość długo kontakt z Polkami. Bardzo się lubiły i miała o nich zawsze jak najlepsze zdanie.

Nadjeżdża autobus, wsiadamy i nadal rozmawiamy z naszą nową znajomą. Trochę o pogodzie, o tym co już zobaczyłyśmy. Kobieta mówi nam gdzie mamy wysiąść, aby dojść do promenady.

Jest niedziela i z tej okazji zorganizowano w porcie festyn. Przyszły na niego całe rodziny. Dziadkowie, rodzice i dzieci. Wszyscy się śmieją, tańczą, bawią. Dawno nie widziałam, aby wnukowie w różnym wieku tak dobrze rozumieli się ze swoimi dziadkami. Bawimy się więc razem z nimi.

Resztę dnia spędzamy na wybrzeżu opalając się. Kiedy spacerujemy deptakiem czarnoskórzy handlarze proponują nam abyśmy zrobiły u nich zakupy. Oglądamy więc torebki, okulary, sztuczną biżuterię. Za czerwoną torebkę z dermy proponują abyśmy zapłaciły dwadzieścia euro. Nie wiemy czy to dużo. Sprzedający proponuje nam abyśmy się z nim targowały, ale licytacja ma skończyć się na kwocie nie mniejszej niż siedemnaście euro. Śmiejąc się rezygnujemy z zakupów i idziemy na plażę. Tu znajdujemy urządzenia do ćwiczeń, rowerki, atlasy, stepery.

Na ból nóg i pęcherze na stopach najlepszy jest masaż zrobiony przez morskie fale. Spacerujemy brzegiem morza obserwując ludzi. Opalają się, kąpią i uśmiechają. Kilkukrotnie spotykamy pary homoseksualistów trzymających się za rękę lub całujących. Nikomu to nie przeszkadza. Nikt z nich nie szydzi, nie wytyka ich palcami. Hiszpanie są bardzo tolerancyjni.

Wieczorem trafiamy na fetę. Na jednej z głównych ulic Alicante odbywa się parada instrumentalistów grających na bębnach, trąbkach oraz pokaz strojów ludowych różnych państw świata. Są one złocone, z najlepszych tkanin, zdobione kolorowymi, mieniącymi się nitkami. Maszerują państwami, najpierw osoby przebrane w piękne szaty, równym krokiem. Za nimi orkiestra grająca charakterystyczne dla danego kraju melodie. Idzie Turcja, Mongolia, Hiszpania… . Nie można wzroku oderwać. Widownia klaszcze i wiwatuje.

Niestety ostatni autobus do Altet odjeżdża o dwudziestej pierwszej. Nie możemy zostać do końca fety. Żałujemy, ale powoli oddalamy się w kierunku dworca autobusowego. Żegnaj Alicante, jutro wracamy do Polski.

Poniedziałek

Wylatujemy o szóstej rano. Łzy płyną mi po policzkach. Kocham ten kraj i jego mieszkańców. Jedyne co podtrzymuje mnie na duchu to świadomość, że zawsze mogę tu wrócić. Może kiedyś uda mi się stworzyć tu DOM.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Tanie linie trują! Ryanair i Wizz Air na czele

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto