Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wiedza polska, bezcenna

Redakcja
Polskie uczelnie chronią wiedzę niczym źrenicy oka. Świat postępuje zgoła odmiennie.

Polska wiedza jest bezcenna i pilnie strzeżona. Wydaje się, że świat ma zupełnie inne mniemanie. W sporządzonym w 2009 roku Akademickim Rankingu Uniwersytetów Świata, Uniwersytet Jagielloński zakwalifikowano na 327 pozycji, natomiast Uniwersytet Warszawski - na 397.

Można się oczywiście spierać czy metodologia przyjęta przez autorów zestawień jest słuszna, czy rzeczywiście o lokacie na liście powinna decydować liczba noblistów i medalistów wywodząca się z konkretnej uczelni, czy ilości publikacji w „Nature” lub „Science”. Z pewnością liczy się ogólna liczba publikacji naukowych, a przede wszystkim ich percepcja w świecie.
Wszystkim uczelniom powinno więc zależeć na tym, aby ich dorobek naukowy był publikowany i jak najczęściej czytany. Polskim uczelniom nie zależy! Mimo iż znajdujemy się na przegranej pozycji, chociażby z powodu bariery językowej. Ale istnieją też całkiem niedorzeczne przepisy, nie widomo przez kogo wprowadzone i dlaczego obowiązujące.

Próbowałem ostatnio dotrzeć do pewnej pracy doktorskiej napisanej na Uniwersytecie Śląskim w 1981 roku. Dowiedziałem się, że muszę mieć zgodę na wgląd do publikacji, albo od autorki pracy, albo od promotora. Pytam zatem: "W jaki sposób zwyczajny człowiek na zdobyć taką zgodę? W jaki sposób może przede wszystkim uzyskać adresy obu osób, skoro wszyscy zasłaniają się powinnością ochrony danych osobowych?" Pomijam tu fakt, że dane adresowe wcale nie podlegają ochronie na podstawie przepisów ustawy, o czym prawie nikt nie wie.
Z oczywistych względów biblioteki nie gromadzą takich danych. Jak zatem dotrzeć do obcych osób, których zgoda jest rzekomo niezbędna?

Po wielomiesięcznych, naprawdę intensywnych i uporczywych wysiłkach odszukałem sędziwego profesora, ówczesnego promotora pracy, który umożliwił mi dostęp i przewertowanie opracowania. Trwało to 30 minut. Próby dotarcia do niego – 5 czy 6 miesięcy!
A gdyby tak się nie stało? Gdyby, nie daj Boże!, zarówno autorka, jak i promotor już nie żyli? Czy nikt, już nigdy, nie miałby dostępu do publikacji?

Dociekałem dlaczego takie nonsesowne regulacje istnieją i są skrupulatnie przestrzegane. Otrzymałem wyjaśnienie, że ze względu na ochronę praw autorskich.
To kolejna niedorzeczność. Prawa autorskie są chronione w zupełnie inny sposób. Dla normalnego człowieka, a za takiego się uważam, oczywiste jest, że jeśli korzystam z cudzego dorobku, to muszę zagwarantować należne temu komuś prawa własności intelektualnej, podając personalia autora, tytuł dzieła, rok publikacji, stronę i ewentualnie inne wymagane elementy. A przede wszystkim stosować się do ustawy o prawach autorskich i pokrewnych.
Wszystkie inne regulacje, jakieś zadziwiające i kuriozalne instrukcje uczelniane i biblioteczne są absolutnie zbędne! Przeciwko takim nonsensom powinni w pierwszym rzędzie protestować autorzy wszelkich dysertacji. Ja, gdybym stworzył pracę doktorska, byłbym szczerze ucieszony, mając pewność, że korzysta z niej nieograniczona liczba osób. Chyba, że byłbym plagiatorem.
Stawiam zatem konkretne pytanie, dlaczego polskie uczelnie uważają, że nasza polska wiedza jest bezcenna i trzeba jej ze wszech sił bronić przed ciekawskim światem?

od 7 lat
Wideo

Nowi ministrowie w rządzie Donalda Tuska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto