Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wielka porażka policji. Niestety, kolejna!

Janusz Bartkiewicz
Janusz Bartkiewicz
W24
Przez dwa lata będzińscy policjanci nie byli w stanie ustalić, że w jednej z rodzin nagle zniknęło dziecko. Dziecko to nie jakiś paproch, który może niezauważalny leżeć gdzieś na podłodze. Nie może, ot tak sobie, nagle zniknąć. Bez śladu.

Sprawa ustalenia tożsamości zwłok małego chłopczyka, które 19 marca 2010 r. zostały znalezione w stawie hodowlanym na peryferiach Cieszyna, ciągnęła się przez ponad dwa lata. I fakt ten należy uznać za kolejną totalną porażkę Policji, podobną do porażki poniesionej w sprawie małej Magdy z Sosnowca. Nie potrafię sobie wyobrazić, co będzińscy policjanci, a zwłaszcza ci z pionu operacyjnego, przez te dwa lata robili. Czym byli tak bardzo zaabsorbowani, że zniknięcie małego, dwuletniego, chłopczyka uszło ich uwadze.

Dla kogoś, kto policyjną robotę zna od tzw. podszewki, zdarzenie takie wydaje się nieprawdopodobne. A jednak.

Sprawa tożsamości zwłok dziecka, którego media ochrzciły imieniem Jaś, przez bardzo długi okres nie schodziła z pierwszych stron gazet i innych mediów, zwłaszcza telewizyjnych. Policjanci ze Śląska, z Komendy Głównej i z poszczególnych jednostek terenowych w kraju stawiali sobie, jako główne zadanie, szybką identyfikację zwłok i ustalenie wszelkich okoliczności jego zgonu. Przez długi czas media podawały kolejne meldunki dotyczące dokonywanych ustaleń w tej sprawie. Rozpoczęto poszukiwania międzynarodowe, włączając w to policję Czech, Słowacji, Rumunii, no i oczywiście Interpol.

A tu masz. Okazuje się, że dziecko było mieszkańcem Będzina, gdzie mieszkało wraz z rodzicami, miało dorosłe rodzeństwo, dziadków i licznych sąsiadów i znajomych swoich rodziców. A więc nie było dzieckiem pustyni, lecz sporego miasta, liczącego prawie 60 tys. mieszkańców. A w takim mieście funkcjonuje sporej wielkości komenda miejska policji, posiadająca zapewne rozbudowany wydział kryminalny.

W każdym przypadku zwłok, których tożsamość nie jest znana, funkcjonariusze wydziału kryminalnego i wydziału prewencji (tu zwłaszcza dzielnicowi) podejmują czynności operacyjne zmierzające do jak najszybszego ustalenia tożsamości osoby, której zwłoki ujawniono.

W przypadku zwłok małego dziecka sprawie takiej nadaje się szczególny priorytet, a zwłaszcza wtedy, kiedy zostaje ona nagłośniona przez lokalne i krajowe media. W takich sytuacjach policjanci (z wszystkich pionów) "gryzą trawę", aby sprawę jak najszybciej rozwikłać. A w Będzinie zapadli chyba w jakiś przedziwny sen zimowy, trwający nieprzerwanie przez dwa lata.

Nie mogę sobie wyobrazić, że tzw. policyjne źródła informacji (jawne i poufne) nie przekazywały poszczególnym funkcjonariuszom (chociażby tylko jednemu) jakichkolwiek wieści, że oto w jakiejś rodzinie był, a teraz nie ma, mały chłopczyk. Przecież sprawa była medialnym hitem przez wiele miesięcy i nie wyobrażam sobie, aby ktokolwiek informacji o zniknięciu małego dziecka, jakiemukolwiek policjantowi nie przekazał. Doskonale wiem, jak to funkcjonuje i jestem na 100 proc. pewny, że któryś z funkcjonariuszy taką informację musiał uzyskać.

A jeżeli uzyskał, to dlaczego poszukiwanie tożsamości i rodziców dziecka trwało tak długo?

Być może funkcjonariusz ów dalej tej informacji nie przekazał, bo rodzice dziecka poinformowali go, że przebywa ono w szpitalu na leczeniu. Już raz tak uczynili, informując znajomych o takim niby fakcie. Jednakże znajomi mieli prawo uwierzyć, ale policjant nie. Policjant powinien od rodziców dziecka zażądać wyjaśnienia na co dziecko choruje, w jakim szpitalu się znajduje i
następnie dokonać sprawdzenia, czy przekazane informacje są prawdziwe. Takie profesjonalne działanie skutkowałoby prawie natychmiastowym ustaleniem, że relacja rodziców jest nieprawdziwa, co dałoby (powinno dać) podstawy do przeprowadzenia przeszukania mieszkania oraz badań genetycznych rodziców. I sprawa zostałaby zakończona jeszcze w 2010 r., co byłoby wielkim sukcesem policji. A jest sromotna porażka.

Dlaczego? Ano dlatego, że dzisiejsi policjanci zatracili zdolności prowadzenia działań operacyjnych, nie posiadają tzw. dotarcia do środowiska i być może nie posiadają zdolności do analitycznego rozumowania. Przykład z Będzina jest tego niepodważalnym dowodem. Jest też dowodem na to, jak nisko upadła rola dzielnicowego, który jeszcze na początku lat 90. XX w. był skarbnicą wiedzy w zakresie wydarzeń na "jego dzielnicy". W każdym przypadku poważnego przestępstwa, policjanci operacyjni z miejsca "biegli" do dzielnicowego, aby pozyskać od niego taką wiedzę, na której w znaczącym stopniu opierali swoje operacyjne działania. W tamtych czasach dzielnicowy był od tego, aby dbać o kontakty z lokalnym społeczeństwem, wspierać je radą i pomocą, a jednocześnie dbać o to, aby na dzielnicy był spokój i porządek. I z tego tytułu miał on (bo pracował na dzielnicy przez lata) tam spory autorytet, co przekładało się na konkretną wiedzę o codziennym życiu mieszkańców "jego dzielnicy".

Dziś dzielnicowi zmieniają się jak rękawiczki, funkcje te pełnią z reguły młodzi i mało doświadczeni policjanci, a gdy który wyrośnie ponad przeciętną, to z miejsca jest z dzielnicy zabierany. Ponadto dzielnicowi obarczeni zostali obowiązkiem prowadzenia dochodzeń w tzw. sprawach drobnych. A tych jest najwięcej i zamiast zająć się rozpoznaniem terenu, ślęczą nad stosem bzdurnych niekiedy kwitów, zajmując się sprawami właściwymi dla pionów dochodzeniowych.

I jest jak jest. Porażka za porażką, których nie przykryją spektakularne sukcesy dotyczące wielkich afer kryminalnych lub gospodarczych.

Znajdź nas na Google+

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto