Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wioska widmo, czyli która droga prowadzi do Szatili?

Michał Wójtowicz
Michał Wójtowicz
Nareszcie cywilizacja
Nareszcie cywilizacja
Po zdobyciu liczącej 3431 metry przełęczy Atsunta, zejście do Szatili oraz powrót do Tibilisi powinny być tylko formalnością. Raz jeszcze okazuje się jednak, że w wysokich górach niczego nie można być pewnym.

Rano budzę się w namiocie na położonej na wysokości ponad dwóch tysięcy metrów polanie. Zanim wyruszymy w dalszą drogę, zdejmuję wszystkie rzeczy, które musiałem założyć, żeby nie zmarznąć w nocy: trzy koszulki, po dwie pary spodni i skarpet, sweter, kurtkę, czapkę i rękawiczki.

Szlak niestety nie jest oznaczony, więc musimy wspomagać się mapą. Znajdujemy ścieżkę, która stromo zbiega z góry kilkaset metrów w dół. Zaczynamy wątpić w to, czy idziemy dobrym szlakiem. Coraz bardziej nas to niepokoi, bo jeśli zeszliśmy z góry od złej strony, to stracimy cały dzień na powrót do punktu, z którego rozpoczęliśmy dzisiaj marsz.

Wioska widmo

Docieramy do skupiska w miarę nowych chat z drewna. Przy każdej z nich stoi dobrze utrzymane poletko, a zatem mieszkają tu ludzie. Wędrujemy od chaty do chaty, by spytać się tutejszych mieszkańców o drogę do Szatili. Niestety. wszystkie domy są puste. Siadamy na ziemi i zastanawiamy się, co w tej sytuacji zrobić. Nagle słyszę tętent kopyt końskich. Z dołu podjeżdża kilku jeźdźców, więc biegnę im naprzeciw. Mężczyźni mówią, że chcąc dotrzeć do Szatili powinniśmy zejść w dół i iść wzdłuż rzeki. Zatem - nie musimy zawracać. Uff!

Zgodnie z zaleceniem, maszerujemy wzdłuż rzeki. Po drodze trafiamy na maliny; to miła odmiana po kilkudniowej diecie złożonej z zupek chińskich i konserwy rybnej.

Wieczorem docieramy do posterunku straży granicznej, gdzie dowiadujemy się, że do Szatili zostało jeszcze kilkanaście kilometrów. Maszerujemy przez godzinę, ale zaczyna robić się ciemno. Rozbijamy namioty.

Witaj cywilizacjo

Od rana szybkim tempem posuwamy się do przodu. Tak niewiele dzieli nas od cywilizacji! Po kilku godzinach docieramy do Szatili i od razu kierujemy się do sklepu spożywczego, gdzie napełniamy nasze mało wybredne żołądki.

W Szantili dowiadujemy się, że najbliższy transport do Tibilisi odjeżdża dopiero pojutrze. Nie zamierzamy spędzać tyle czasu w wiosce na końcu świata, więc udajemy się do wyposażonej w dostęp do Internetu szkoły. Tam nawiązujemy kontakt z naszym znajomym w Tibilisi - za jego pośrednictwem chcemy znaleźć jakiś środek komunikacji. Niestety nic z tego nie wychodzi, ale przy okazji poznajemy licealistów ze stolicy Gruzji, którzy bardzo chcą nam pomóc. Jeden z nich obchodzi wszystkie domy w wiosce w poszukiwaniu kogoś, kto za odpowiednią opłatą zechciałby zawieźć nas do Tibilisi lub lepiej skomunikowanego ze stolicą miasta. Nikt jednak nie chce nas zabrać.

W tej sytuacji siadamy przy drodze, by zapolować na autostop. Planujemy, że jedna osoba podjedzie do któregoś z miast i tam zorganizuje transport dla reszty. Żeby osłodzić nam czekanie, licealiści przynoszą butelkę z gruzińską wódką. Wódka jest bardzo mocna, na dodatek siedzimy na pełnym słońcu, więc alkohol szybko poprawia nam humoru. Mimo, że z pewnością nie wyglądamy zbyt zachęcająco, po chwili zatrzymuje się samochód i zabiera Wojtka. Jest już dosyć późno, więc transport nie przybędzie wcześniej niż jutro rano. Wobec tego przenosimy się do obozowiska licealistów, gdzie kontynuujemy biesiadę.

Problemów ciąg dalszy

Rano budzi nas Wojtek, któremu za 180 lari (360 złotych) udało się zorganizować transport dla całej naszej piątki. Ostatnią noc spędził u kierowcy, który podwiózł go wczoraj, więc nie ma wspomnień takich barwnych, jak nasze.

Po kilku godzinach jazdy po górskich wertepach docieramy do celu. Na miejscu okazuje się, że autobus do Tiblisi odjechał, a następny będzie dopiero jutro. Ponieważ nasz ostatni kierowca gdzieś zniknął, idę zorganizować inny transport. Wchodzę do sklepu, gdzie znudzony nastolatek z chęcią służy mi pomocą. Obdzwoniwszy znajomych, znajduje dla nas transport za 70 lari (140 złotych). Idę więc po kolegów, ale gdy do nich docieram, zatrzymuje się przy nas stara łada, której kierowca zgadza się podwieźć nas za darmo. Z trudem pakujemy się z bagażem do samochodu. Dojechawszy w tych ciężkich warunkach do jednej z głównych szos, z wdzięczności za podwiezienie postanawiamy złożyć się na opłatę dla kierowcy. Wreszcie łapiemy autobus do Tibilisi.

Cena sukcesu

Następnego dnia w stolicy Gruzji powoli przyzwyczajam się do nowej rzeczywistości, w której
posilam się kiełbasą, a nie konserwę rybną, a zamiast wydeptaną ścieżką - poruszam się po chodniku. Wieczorem udaję się do łaźni, gdzie masażysta wyciska ze mnie zabrany podczas ostatniego tygodnia brud. Leżąc na kamiennej ławie zastanawiam się nad wysiłkiem, który kosztowała mnie ta wyprawa. Za ilustrację tego trudu może posłużyć fakt, że choć większość dzisiejszego dnia spędziłem w łóżku, nadal bardzo chce mi się spać i czuję się strasznie zmęczony.

To ostatnia część relacji z Tuszetii. Wkrótce relacja z Armenii.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Otwarcie sezonu motocyklowego na Jasnej Górze

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto