Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wkurzyłam się, jak mało kiedy

Jadwiga Hejdysz
Jadwiga Hejdysz
W krótkiej dyskusji na temat udzielania korepetycji, co niektórzy uznają za plagę do wytępienia – wypowiedziałam się, że wiedza jest takim samym towarem jak każdy inny.

Wynika z tego, że jeśli ktoś ma w swej głowie wiedzę i udziela lekcji prywatnych, powinien za to brać pieniądze. I to są korepetycje. Czasy siłaczek i Judymów minęły bezpowrotnie.

Jest to nawiązanie do faktu, że w ostatnich dniach rozpętała się na łamach Wiadomości24.pl burza z piorunami na temat inaczej pojmowanego handlu wiedzą. Mam na myśli pisanie na zamówienie prac magisterskich, co jest sposobem zarabiania pieniędzy z punktu widzenia zarabiającego, ale wedle oceny, wyrażonej przez jedną z dyskutantek - z punku widzenia dobra społecznego jest zwyczajnym draństwem.

Podzielam tę opinię i dodaję: jest kultywowaniem powstałego w głębokiej komunie obyczaju produkowania nieuków i ćwoków na stanowiskach. Z tym jednak zastrzeżeniem, że wtedy nieuki oraz ćwoki najpierw dostawały stanowiska, a potem im pisano, zależnie od "szkół", jakie akurat zaocznie kończyli – a to zadania domowe z matematyki, a to wypracowania z polskiego, a to – dla sekretarzy i kierowników z wyższej półki – również prace magisterskie. W międzyczasie ludzie ci nami rządzili wedle tak zwanych wytycznych jedynie słusznej partii.

Teraz, kiedy prace magisterskie należy pisać przed podjęciem pracy – kupowanie ich od producentów (bo tak należy to nazwać), gwarantuje, że niedouk i ćwok, powiewając tak zdobytym cenzusem dostanie pracę wymagającą kwalifikacji. I biorąc za to pieniądze, będzie się tej pracy uczył metodą prób i błędów, eksperymentując z opłakanym skutkiem, (na żywym organizmie, szkole, przedsiębiorstwie) bo twardych wytycznych już nikt mu nie da. Albo i da - taki sam ćwok.

Sprawa pisania prac magisterskich na zamówienie wypłynęła ni stad ni zowąd, bo nikt faceta do takiego wyznania nie nakłaniał, ani nie zmuszał. Lamentując jednak i epatując swoim statusem materialnym człowieka na zasiłku, publicznie a również w prywatnej korespondencji (źródła wiedzy zatrzymam dla siebie) dokonał wyznania, stawiającego pod znakiem zapytania coś, co nazwałabym „wysoką moralnością”. Wysoką z racji istoty rzeczy oraz, bo dotyczy osoby z kręgu „wysokiej kultury”. Na dobrą sprawę lament na temat osobistej sytuacji materialnej jest dość niesmaczny, bo niby co my – odbiorcy takiego wyznania mamy w tym momencie zrobić? Ściepę narodową ogłosić? Czy konto na wpłaty dla ubogiego artysty założyć?

Tasiemcowe wyliczenie zasług, publikacji i miejsc pracy w momencie rejestracji tego pana, nasuwa kolejną refleksję: byliśmy uczestnikami czasu wielkich przemian gospodarczych i społecznych, był czas, kiedy Sztuka przez duże SZ domagała się niezależności i samorządności.
W przekonaniu o swej wielkości nie chcieli ludzie Wysokiej Sztuki interwencjonizmu państwowego w przekonaniu, iż Sztuka, jaką reprezentują jest tak wielka, że filmy zgarniać będą milionowe zyski, a ukochane przez naród teatry będą nieustająco tłumnie nawiedzane. Oraz, że każdy chłop pozbawiony PGR-u zasiądzie do czytania znakomitych periodyków a to „Kultury”, a to Tygodnika Kulturalnego” o ksiażkach nie wspominając.

Niestety, przeciętny Kowalski (i Kowalczykowa) robiąc listę miesięcznych wydatków lokował priorytetowe bywanie w teatrze pomiędzy butami a czynszem, przesuwając Wysoką Kulturę na miejsca coraz bardziej – w miarę krzepnięcia kapitalizmu - dalsze. Przeciętnego Kowalskiego zakład pracy przestał wozić zakładowym autokarem do teatru oddalonego np. o 70 kilometrów i wsłuchiwanie się w monolog pana Cogito oddalało się z miesiąca na miesiąc. Ludzie Wysokiej Sztuki zaczęli klepać biedę, uczyć się skutecznie obcych języków w obcych teatrach lub – odkrywając w sobie talenty biznesowe – zaczęli zakładać eleganckie restauracje oraz inne biznesy. No i dobrze.

Ale jeśli człowiek Wysokiej Kultury produkuje zarobkowo prace magisterskie przyczyniając się do zwiększania populacji utytułowanych bałwanów – to nie jest dobrze. Tak to widzę. Ja – nie miłośniczka teatru, prowincjuszka, wyznawczyni kultury przyziemnej. Jeżeli tu i teraz posypią się na moją głowę gromy, tak jak na głowę Agnieszki, która się ośmieliła… będę się czuła zaszczycona. I na koniec - jeśli dojrzały, oblatany facet, cieszący się od momentu wejścia najwyższym i niekłamanym uznaniem za swój warsztat i teksty, podnosi lament typu „nie wszyscy mnie głaszczą po główce”, to czas najwyższy na kozetkę. U psychologa z kupionym magisterium.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto