tortura niż brawura.
Opera tradycyjnie kojarzy się z bogactwem: scenografii, muzyki, strojów, perypetii bohaterów. Można ją lubić, rozumieć, lub nie znosić i nie rozumieć, jednak na ogół nie można odmówić jej rozmachu i przepychu.
Tymczasem „Qudsja Zaher” wystawiana w Teatrze Wielkim zaskakuje ascetyzmem i prostotą, kojarzącą się raczej z teatrem alternatywnym. To miła niespodzianka – zawłaszcza dla tej części widowni, która ceni sztukę współczesną i spektakle „alternatywne”. Od pierwszych chwil spektaklu ma się właśnie wrażenie udziału w przedsięwzięciu „alternatywnym”.
Prosta scenografia (autorstwa Mariusa Nekrošiusa), na którą złożyły się przede wszystkim: imitacja fal/głębin morskich i okazjonalnie pojawiające się sprzęty i rekwizyty, jak symboliczny statek patrolowy czy kapoki symbolizujące rozbitków – znakomicie pasuje do konceptu twórcy libretta. Celem było opowiedzenie historii toczącej się dziś i przed tysiącem lat. Przedstawiono losy współczesnej nielegalnej imigrantki Qudsji i mitycznej Astrid z kraju Wikingów – kobiet, które symbolizują wyrzutków wszystkich epok - z konieczności uciekających ze swoich ojczyzn, nie znajdujących bezpiecznej przystanii w obcych krainach. Obie rzucają się w morską otchłań, obie trafiają do morskiego Hadesu. Tam w wielokulturowym tłumie starają się dostać na łódź Przewoźnika.
Sama konstrukcja przedstawienia – przeplatanie się historii z teraźniejszością, mitu z rzeczywistością – zasługuje na uznanie. Przemieszanie współczesności z mitologią wikingów też ma swój urok. Ciekawym pomysłem wydaje się wprowadzenie chóru chłopięcego „rapującego” mitologię. Pozostają w pamięci odgłosy wody, kapiącej czy przelewającej się przez tę historię oraz dźwięki radarów i łodzi.
Jednak jakoś to wszystko razem nie działa… Niby pomysł niezły, ale „nie chwyta”. Sceny ciągną się w nieskończoność. Pełne są symboli, które trudno zrozumieć i złożyć w całość, zwłaszcza jeśli nie zna się wcześniej opowiadanej historii.
Chór chłopięcy niby rapuje, ale to takie raczej sylabizowanie (choć i tak to jedyne dynamiczne punkty przedstawienia…). Rozmowa groteskowego Nauczyciela z raczej komicznym Przewoźnikiem jest tak „uciążliwa” w odbiorze, że z ulgą przyjmuje się jej zakończenie.
Generalnie blisko setka ludzi miota się bez większego sensu po scenie na tle muzyki, którą czasem w ogóle trudno wyłowić uchem – prawie jakby nie istniała. Do tego niełatwe w odbiorze partie solowe Qudsji-Astrid. Może to i wirtuozeria, ale dla niewprawionego odbiorcy to raczej tortura niż brawura.
No i treść…
"Słowa, słowa... Słowa bez ładu, bez formy, bez znaczenia” – to cytat z libretta, często powtarzany i paradoksalnie ujmujący sedno tego, z czym spotykamy się w „Qudsji Zaher”. Naprawdę trudno odnaleźć znaczenie padających słów, kłębiących się bez składu i z trudnego do ustalenia powodu. Powracający też kilkakrotnie „hymn o śmierci” (czy jak można by to nazwać?) jest tylko kolejnym elementem tej bezładnej i irytującej „układanki”.
Słowem – wieczór w Teatrze Wielkim z „Qudsją Zaher” mieści się w kategorii „doświadczenia kulturalnie ekstremalne”. Nie wszyscy widzowie wytrzymują do końca w tych ekstremalnych warunkach…
Wybory samorządowe 2024 - II tura
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?