Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wrażliwość reportera

Marcin Bobiński
Marcin Bobiński
Okładka "Nocnych wędrowców"
Okładka "Nocnych wędrowców" W.A.B.
"Nocni wędrowcy" Wojciecha Jagielskiego to nie tylko przejmująca opowieść o zapomnianej przez świat wojnie domowej w Ugandzie, ale także wybitne dzieło literackie - reportaż w najlepszym znaczeniu tego słowa.

Wojciech Jagielski, wybitny polski dziennikarz i reportażysta, wydaje książkę raz na kilka lat i za każdym razem okazuje się, że warto było czekać. Nie inaczej jest i tym razem.

Jagielski to korespondent zagraniczny, co już samo w sobie jest rzadkością w mediach zdominowanych przez krajową politykę i obyczaje. Na dodatek korespondent nietypowy, bo nawet jeśli pojawia się w miejscach, na które aktualnie patrzy świat, to nie wyjeżdża stamtąd ze wszystkimi ekipami telewizyjnymi, lecz zostaje dłużej i dogłębnie poznaje historię i realia kraju czy regionu. Nie wygłasza błahych opinii, nie prawi komunałów na 1500 znaków - jeśli już pisze artykuł do gazety, to jest to solidne opracowanie, barwnie, ale wiarygodnie przedstawiające temat. Te same zalety mają książki Jagielskiego, które mają dodatkowy walor - zazwyczaj całą sprawę przedstawiają wyczerpująco. Czy to Kaukaz i Zakaukazie w "Dobrym miejscu do umierania", czy Afganistan w "Modlitwie o deszcz", czy Czeczenia w "Wieżach z kamienia", Jagielski za każdym razem dogłębnie bada historię konfliktu, rysuje sylwetki ludzi, którzy zmieniają bieg historii, jak i szeregowych uczestników zdarzeń, a na dodatek potrafi ciekawie opowiadać.

Z tym większą niecierpliwością czekałem na nową książkę Jagielskiego, który ostatnie lata spędzał w Afryce. Jego korespondencje w "Gazecie Wyborczej" np. z wyborów w Kongu Demokratycznym (dawny Zair) cechowały te same zalety, co poprzednio. Kiedy więc pojawili się "Nocni wędrowcy", od razu zabrałem się do lektury. I tu niespodzianka: we wstępie autor zapowiada, że kilka z postaci tej książki to literacka kreacja, że zostali stworzeni z kilku rzeczywistych postaci na potrzeby "Nocnych wędrowców". Obawiałem się, że może to książce zaszkodzić, że zamiast literatury faktu, reportażu otrzymam beletrystykę. Tak nie jest. Uprzedzenie czytelnika o takim zabiegu dowodzi jedynie uczciwości autora, a samej siły przekazu nie zmniejsza. Z beletrystyką łączą zaś "Nocnych wędrowców" najlepsze cechy: wciągający rytm opowieści i dobry styl, prosty, bez niepotrzebnych ubarwień, a kiedy trzeba poetycki. Opis dzieci schodzących się na noc do miasta Gulu, by uniknąć porwania przez rebeliantów, to literatura najlepszego sortu.

"Nocni wędrowcy" to opowieść o nieznanym epizodzie nieznanej wojny. W Ugandzie - w XIX wieku uznawanej przez Anglików za jedno z najpiękniejszych miejsc Afryki - toczy się od lat wojna domowa, w której jedną ze stron jest armia dowodzona przez nawiedzonego (jak on sam twierdzi - przez Ducha Świętego) dowódcę Josepha Kony`ego. Armia nietypowa, bo złożona z dzieci. Dzieci porywanych i wcielanych do wojska siłą. Jagielski rozmawia z jednym z takich porwanych - chłopcem, który trafił do ośrodka mającego pomóc małym żołnierzom, wrócić do rzeczywistości. To - jak już wspomniałem - postać skompilowana z kilku rzeczywistych osób, ale wszystkie historie wydarzyły się naprawdę. Nie wdając się w szczegóły można powiedzieć, że trudno nam w Europie wyobrazić sobie, jak prowadzi się wojnę w Ugandzie, na dodatek nazywając się Armią Boga.

Opowieść to także krótki kurs historii Ugandy - od pierwszych lat kolonizacji do obecnych czasów. Jagielski nie skupia się przy tym na najbardziej medialnym, bo najbardziej krwawym, okresie rządów Idiego Amina Dady. Jego bardziej niż efekciarstwo i schlebianie tabloidowym gustom interesuje zarysowanie pełnego obrazu rzeczywistości.

Ale mnie najciekawsza w "Nocnych wędrowcach" wcale nie wydaje się sama historia (by nie określać jej fabułą). Jak w każdej dobrej książce najcenniejsze odkrywamy w kolejnych warstwach. Śmiem posunąć się do stwierdzenia, że Wojciech Jagielski przerasta już uważanego za mistrza polskiego reportażu Ryszarda Kapuścińskiego. Kapuściński pisząc o Afryce (choćby w "Cesarzu") czy innych terenach cywilizacyjnie pozostających w tyle za Europą i Zachodem patrzył mimo wszystko z pewną wyższością, wskazując na zwyrodnienie zachodnich wzorców i krytykując w zawoalowany sposób zacofanie opisywanych krajów. U Jagielskiego nie znajdziemy przekonania, że to nasz sposób myślenia o świecie i państwie jest słuszny. Odmalowuje miejscowe tradycje i zwyczaje, ale ich nie krytykuje. Co więcej, znajdziemy w "Nocnych wędrowcach" takie zdanie, włożone w usta jednego z bohaterów: "W tym właśnie leży problem. W nazwach. (...) Nazywacie po swojemu to, co u nas zastajecie, i jesteście przekonani, że mając wszystko ponazywane, będziecie też wszystko rozumieć. Ale my mamy własne nazwy i patrzymy po swojemu.".
Dla mnie jako osoby parającej się w przeszłości, a i od czasu do czasu teraz, dziennikarstwem, "Nocni wędrowcy" to bardzo ważny głos w dyskusji o moralnym i etycznym sensie tego zawodu. Moim zdaniem, dawno w Polsce nie było tak istotnego i uniwersalnego tekstu na temat dziennikarstwa.

Z ogromną szczerością Jagielski opisuje jak wygląda praca korespondenta zagranicznego - nie mamy pojęcia, w jakim stopniu są oni uzależnieni od miejscowych dziennikarzy, nie zdajemy sobie sprawy, jak wiele z wiedzy, którą przekazują nam w swoich relacjach nie pochodzi od nich, ale od ich współpracowników. W Ugandzie bogate agencje prasowe czy gazety wynajmują wręcz dziennikarzy, kupując ich wiedzę, kontakty i doświadczenie.

Autor dzieli się też z czytelnikami dylematami, jakie niesie konieczność dostosowywania się do wymogów dzisiejszych mediów. Redaktor dyżurny domaga się napisania w relacji z wyborów w Ugandzie, jakie znaczenie będzie mieć dla tego kraju i całej Afryki zwycięstwo dotychczasowego prezydenta Yoweriego Museveniego. - I nie zapomnij wspomnieć choć słowem o Aminie. Ludzie pamiętają go i chcą o tym czytać - dodaje redaktor. I co ma napisać rzetelny dziennikarz, kiedy wybory nie były ani przełomowe, ani dramatyczne, ani nawet sensacyjne? "Nie były ani krokiem wstecz, ani skokiem do przodu. (...) Nie sprawiły, że Uganda stanęła nad przepaścią, ale i nie skierowały jej na drogę ku świetlanej przyszłości. Amin zaś w ogóle nie miał z tym wszystkim nic wspólnego" - pisze Jagielski. I dodaje: "Próbujemy odgadywać gusta czytelników i widzów, by dostosować do nich nasze relacje. Z naocznych świadków wydarzeń i posłańców przynoszących wiadomości stajemy się nowym rodzajem komiwojażerów i trefnisiów?". Który z polskich dziennikarzy zdobył się na tak szczere wyznanie? Nie przypominam sobie.

Każdy, kto kiedykolwiek pisał reportaż lub choć zbliżony do niego tekst, ma też pewnie podobne odczucia, które wyraża Jagielski. Każda podróż i każdy poznany człowiek to początek znajomości, która szybko się urywa, bo dziennikarz zazwyczaj nie wraca do swoich bohaterów. Obiecuje, że się odezwie, nawet w to wierzy, a potem przychodzi kolejna opowieść, nowi bohaterowie i szuflady zapełniają się żółknącymi wizytówkami. "Zawód dziennikarza ma w jakimś sensie wpisaną w siebie zdradę. Nakazuje zdobywać zaufanie ludzi, wyciągać ich jedynie na zwierzenia. Po to jedynie, by je potem rozpowiedzieć, ujawnić. Dla poczucia dobrze spełnionego obowiązku, satysfakcji, poklasku, nagród. Jedynym i wystarczającym usprawiedliwieniem tego nadużycia cudzej ufności ma być poznanie prawdy." Dzięki takim zdaniom "Nocni wędrowcy" powinni stać obowiązkową lekturą dla wszystkich adeptów dziennikarstwa. Ze wszystkich pozostałych powodów - obowiązkową dla każdego, kto chce dowiedzieć się o świecie więcej niż oferują w swoich uproszczonych wizjach dzienniki telewizyjne i kanały "popularnonaukowe".

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto