Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wspomnienie drogi z Krakowa do Mławy

Adrianna Adamek-Świechowska
Adrianna Adamek-Świechowska
Tory kolejowe między Krakowem a Mławą
Tory kolejowe między Krakowem a Mławą Adrianna Adamek-Świechowska
Zdarzają się, lubo z rzadka, historie niczym ze „Wspomnienia z Maripozy”, świadczące o tym, że literatura krąży głęboko w naszym krwiobiegu. Bywa, że są to niezwykle pouczające zdarzenia, więc warto się takim doświadczeniem podzielić.

W pociągu wyjeżdżającym z Krakowa moim przypadkowym towarzyszem podróży był robotnik, który przyznawał się do częstego kursowania między miejscem swej pracy w Niepołomicach pod Krakowem a domem w Mławie. Po wybudzeniu z drzemki, znudzony kilkugodzinnym siedzeniem bez zajęcia, ożywiony być może kawą serwowaną przez miłą dziewczynę z Warsu, postanowił wypełnić sobie czas rozmową ze mną, nie bacząc na moje zatopienie w lekturze. Ciekawiły go różne widoki za oknem, a to pytał, czemu płotem jest ogrodzony las, a to czy widać dziury w nasypie i skąd się moim zdaniem wzięły, a to dlaczego tu i ówdzie trafiają się jakieś przebudowy, czemu samochody parkują tam, gdzie stoją, a to, jakie wydarzenia miały miejsce w tych miejscach w czasie wojny. Wspominał czasem swego wnuka, z czego można było sądzić, że łączy go z nim szczególna więź, bo badał też moje rozeznanie w sprawach, jakie interesują nastoletnich chłopców, a najwyraźniej pasjonujących i dla niego, jak drużyny sportowe, ich osiągnięcia, rekordy, wymiana kart z jakimiś idolami. Objaśniał przy tym swoje widzenie ukształtowania zabudowań na stacjach kolejowych i między nimi. Przyznawał się, że dzień zaczyna od pięciu papierosów i dwóch kaw mimo swej świadomości, że to niezdrowo.

W pewnym momencie ten tok rozmaitych wątków mniej lub bardziej interesujących, odrywających mnie od intrygujących historii z kart mojej książki, za to objawiających portret domagającego się uwagi człowieka, przerwały zdumiewające rewelacje. Oto jegomość popijając piwo i popalając e-papierosa, zaczął dzielić się ze mną wiadomościami o zdarzeniach natury patriotycznej, związanych z miejscami, o jakich opowiadał. Oświecał mnie zatem w dość zawikłanej formie, ale nadspodziewanie zgodnie z literackim stanem rzeczy, że na wesele Lucjana Rydla w Bronowicach przybył Wernyhora (tu przedstawiał charakter Pana Młodego, sytuował Bronowice, rysował obraz Wernyhory), by zostawić złoty róg (objaśniał losy tego złotego rogu, dłużej zatrzymując się na postaci Jaśka i jego czapki z pawimi piórami) oraz wszcząć powstanie narodowe. Wszystkie te fakty rysowały się w jego opowieści jak zupełnie realne zdarzenia, więc wtrąciłam, że to historia rodem z dramatu Wyspiańskiego. Nie zaprzeczył, a jużci, przyznał, że jak najbardziej Wyspiański na weselu Rydla był, wszak się z nim przyjaźnił, wszystko tam obejrzał i to wszystko, co obejrzał, po prostu opisał.

Zdumiewało mnie w tej sytuacji bardziej to, że człowiek tak zanurzony w nurtach codziennych kolein, jak to się dało zauważyć, wykazuje niezwykłą znajomość dzieła młodopolskiego niż fakt, że identyfikuje fikcję literacką z rzeczywistością. Pojęcia o dramacie mógłby mu pozazdrościć niejeden licealista! Przez myśl przechodziły mi nierzadkie przypadki niedostatecznie ocenionych sprawdzianów, jak i wypracowań, wskazujących na nieznajomość utworu. Zdumienie moje było tym większe, że uświadamiałam sobie niebywały ewenement. Wiadomo, że Wesele Wyspiańskiego uchodzi za trudną lekturę, kwalifikowaną jako powszechnie niezrozumiała! Ośmieliłam się zapytać, czy mój rozmówca oglądał czy czytał Wesele. A jakże, zaperzył się, czytał! Mało tego, przecież i w Bronowicach był, przywoływał niektórych znajomych z tej części Krakowa, z jakimi pracuje. Po chwili, widząc, że temat mnie zaciekawił, cytował kwestie rozmowy Dziennikarza z Czepcem i objaśniał jej sens, upominając się o racje chłopa. Ubolewał nad lekceważeniem jego aspiracji i okazywaniem mu pogardy. Chciał się wykazać większym pojęciem rzeczy, więc zadał pytanie, co to jest moim zdaniem Chochoł. Intuicyjnie odczuwałam, że liczył na moją niewiedzę. Sytuacja mnie rozbawiła, bo rokrocznie od wielu lat to samo zadanie stawiam kolejnym pokoleniom wchodzącym w dojrzałość, wcześniej skrupulatnie analizując każdą kwestię Chochoła, w wyniku czego postać stała się już niemal stałym towarzyszem mego życia. Dzielę się zatem interpretacją, ale jegomość nie czuje satysfakcji, wszak nie osiągnął celu. Chciał pouczyć dziewczynę, a tu okoliczności inaczej się ułożyły. Zatem jakby nie słysząc mojej odpowiedzi, snuł własną wersję, niezbyt odmienną, ale innymi słowy wyrażoną, przez to jakby inną. Mówił mi, że to symbol jest, oznacza, że naród jest uśpiony, ale się odrodzi. Nie chciałam burzyć jego zadowolenia, tym bardziej, że dostrzegałam, że w gruncie rzeczy nie jest zainteresowany moimi odpowiedziami, a jedynie możliwością popisania się swoją wiedzą. Zatem nie uzmysławiałam mu, że symbolika z natury rzeczy jest bogatsza. Cieszyło mnie to, że znajduję żywy dowód na to, że ziarna zasiane przez Wyspiańskiego wydają plon obfity.

Naraz nie wyszedłszy ze zdumienia nad dowodem zstąpienia Wesela pod strzechy, dowiedziałam się nowej rewelacji. Gdzieś za Warszawą podróżny wskazał las i zaczął nową opowieść. Oto - tu on nie pamięta, jakie to było powstanie, ale wie, że to była już jego klęska, i wtedy miała miejsce egzekucja powstańca, który szedł z Mławy do Nasielska. Snuł przede mną obrazek nędzy i przygnębienia, a mi na myśl automatycznie przychodziła poruszająca scena, kiedy powstaniec prosi „Nie zabijajcie mnie!”. Wtrąciłam, by dopełnić opowieść, wyprowadzić ją z historycznego zawieszenia, że to było powstanie styczniowe. Jegomość się zastanowił, przez chwilę się wahał, czy przyjąć rozstrzygnięcie swej wątpliwości, nie do końca przekonany nie zaprzeczył, ale i nie zgodził się. Uwzględniając naturalistyczne aspekty, mnie znane z opisu literackiego pierwowzoru, opowiadał o jakimś patrolu (wtrąciłam, że Moskali, ale gawędziarz nie przyjął dopowiedzenia bez przekonania), który zabija powstańca, wreszcie ptactwie, które żeruje na jego zwłokach i o chłopie-szakalu, który odziera go z odzieży, a jego konia ze skóry.

Kiedy opowieść dobiegła końca, usiłowałam uzmysłowić, że to treść opowiadania Żeromskiego Rozdziobią nas kruki, wrony… Spodziewałam się, że tak jak w przypadku Wesela podróżny potwierdzi oczywistość, tymczasem zaprzeczył. Nie, to nie literatura, tak było naprawdę! Na myśl przyszły mi ostatnie kwestie ujęte w filmie dokumentalnym Śladami Potopu, w którym współczesne mieszkanki Laudy na pytanie o autentyczność historii Kmicica i Oleńki zgodnie odpowiadały reporterce, „nie pani, to była prawda, to prawda…!”. Przed oczyma stanęły wszystkie wystawy, poświęcone powstaniu styczniowemu, zwiedzane przeze mnie w ubiegłym roku, w jakich pojawiło się nawiązanie do motywu kruków i wron, jak wzruszający obrazowy pomysł rzucenia krążących cieni ptactwa na białe ściany w Muzeum Narodowym w Sukiennicach w Krakowie. Nasunęły się też w wyobraźni sylwetki przywódców powstania, których portrety na olbrzymich planszach z rocznicowej wystawy Między nadzieją a zwątpieniem towarzyszyły mi podczas listopadowych nocy spędzonych w Oblęgorku.

Tuż przed Mławą, oznajmiając, że zaraz będę mogła spokojnie wrócić do lektury, jegomość zainteresował się książką, jaką czytam. Z pewnym niedowierzaniem przyjął, że jest to tom Listów Sienkiewicza i upewniał się, czy faktycznie znany mu autor coś takiego napisał. Nie wnikając jednak w szczegóły tego odkrycia, rzucił się w wir swoich wrażeń z lektury Krzyżaków, Trylogii. Nie omieszkał mnie poinformować, że Sienkiewicz otrzymał Nobla za Quo vadis, a kiedy usiłowałam korygować tę obiegową nowinę, zresztą pod wpływem świeżych wspomnień z konferencji Sienkiewiczowskiej w Krakowie, gdzie kwestia ta niejednokrotnie się przewijała jako trudny do zwalczenia mit, zaprzeczał sztokholmskim orzeczeniom. Gdzie tam całokształt, wiadomo, że za Quo vadis! O wszystkim mówił z entuzjazmem, jak o niezwykłych własnych przygodach, ale na koniec skwitował, że najlepszym utworem Sienkiewicza jest Potop! Usilnie nalegał, żebym mu przyznała rację w tym względzie, więc przyznałam, bo czyż można negować święte pojęcia pasjonata powieści autora Bez dogmatu…

od 12 lat
Wideo

Stellan Skarsgård o filmie Diuna: Część 2

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto