Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wszyscy "oblali" egzamin z Amber Gold

Stanisław Cybruch
Stanisław Cybruch
Sprawa Amber Gold przycichła. Były prezes cieszy się wolnością; nie znaleziono podstaw do jego zatrzymania. Ktoś z elit zauważył, że w tym wielkim szwindlu "kasowym" – winni są ludzie. Bo nikt im nie kazał tam iść i dawać swoich pieniędzy.

Sprawa Amber Gold wybuchła niemal znienacka. Nic dziwnego. Przez trzy lata ludzie słyszeli o złotych górach złota, w złotej firmie Amber Gold, więc szary obywatel i cichy ciułacz, nie był w stanie przypuszczać, że coś złego wisi w powietrzu. A powietrze wokół firmy dopiero od lipca br. mocno gęstniało. Im mocniej, tym częściej i pewniejszym tonem, jej prezes mówił przez mikrofony o silnej pozycji firmy i swojej. W celu podbicia atutów, w dowodzeniu, że nie jest źle, reklamy pokazały górę złota w złotym majątku złotej firmy, prezesa Marcina P.

Wrzenie zaczęło się w lipcu. Pod pokrywą złotej Amber Gold dawały o sobie znać odgłosy groźnego bulgotania. Gorączka wybuchła w sierpniu. Najpierw był wielki szum i hałas, a po trzech dniach zapadła cisza. Wcześniej Marcin Plichta zdążył jeszcze oskarżyć ABW o podrywanie mu autorytetu i niszczenie dobrego imienia firmy. Ogłosił o istnieniu spisku przeciwko jego działalności i niecnych zamiarach służb. Ostro obwiniał ataki Komisji Nadzoru Finansowego, która ma wrogie zamiary wobec jego działalności. Złożył w tych sprawach skargi i doniesienia właściwym organom państwa.

Wreszcie ruszył, z natarciem fali huraganu, system kontroli sił specjalnych i prokuratury. Natarcie poszło w kierunku domu i 14 siedzib Amber Gold. Wkroczyło do nich 50 agentów ABW. Właściciel potulnie mógł obserwować i patrzeć na ich wprawne ręce. Zabierali i wywozili do Prokuratury Okręgowej w Gdańsku stosy papierów mogących służyć rozwikłaniu podejrzeń o wielkie przestępstwo finansowe.

Na ten dzień trzeba było czekać pełne trzy lata. Trzeba było też takich poświęceń, jakie wnieśli do sejfów parabanku Marcina P. – drobni, średni i więksi posiadacze oszczędności. To oni, przez trzy lata istnienia wątpliwej od początku, z punktu widzenia prawa, firmy, budowali swoimi marzeniami, przysłowiowym "groszem" i szczerymi, choć płonnymi nadziejami, jej finansową potęgę. Teraz rwą włosy z głowy, bo zamiar był szczery, lecz skutek grobowy. Bo chcieli mieć wiele, a mają ceregiele. W końcu, jak zawsze, gdy wejdziesz w interes z cwaniakiem - dostaniesz figę z makiem.

Ktoś z elit był uprzejmy zauważyć, że w całym tym wielkim szwindlu winni są ludzie. Bo nikt im nie kazał iść do Amber Gold i dawać swoich pieniędzy. A w demokracji każdy obywatel ma ponoć prawo wyboru – może robić co chce i nieść swoje oszczędności do takiej firmy, jaką wybierze. Parabanki to też objaw demokracji. Są, bo mogą być. Bo nawet w tak długiej i wielkiej demokracji, jak Ameryce, działają.

Amber Gold, w swoim rodzaju, jest pierwszą tego typu i na taką skalę piramidą parabanku w Polsce. Przy niej wszystkie wcześniejsze afery, jakie wstrząsnęły krajem, były zaledwie drobnym cieniem naszej demokracji. O ile można było w każdej z afer czynić zarzuty wobec państwa i jego instytucji, za pobłażliwość wobec prawa, o tyle w przypadku Amber Gold trzeba powiedzieć jasno: to klęska państwa i jej służb, w tym głównie wymiaru sprawiedliwości!

Gdzie były sądy, przy wydawaniu kolejnych z siedmiu wyroków, jakie uzbierał na swoje konto Marcin P.? Gdzie były siły organów ścigania – policji, prokuratury i ABW, gdy na ich oczach grał na nosie dwudziestoparoletni absolwent liceum ekonomicznego, mając bank z milionami w kasie, której de facto nie miał prawa mieć? Gdzie był Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumenta? Gdzie były instytucje nadzoru i kontroli, gdy na ich oczach prokurator z Gdańska-Wrzeszcza umarzał kolejne doniesienia o możliwości popełnienia przestępstwa przez tegoż absolwenta liceum?

Teraz prezes NBP, Marek Belka, mówi, że w sprawie Amber Gold wszyscy decydenci kurczowo trzymali się prawa – zamiast użyć zdrowego rozsądku. Ma niewątpliwie absolutną rację. Ale zapytajmy: czy wszyscy się trzymali prawa? Czy także sądy i prokuratura – instytucje konstytucyjne, których materiałem pracy jest prawo? Komu potrzebne jest prawo, które głosi o obowiązku sprawdzania listy o niekaralności, przy wydawaniu pozwolenia na działalność finansową? Czy tylko osobie zabiegającej o pozwolenie na taką działalność?

Szokujące jest to, że dosłownie pod bokiem wysokich organów państwa, w Trójmieście biła po oczach swoją wielkością i rozgłosem "złota firma", nie mająca pozwolenia na obracanie złotem, udzielanie kredytów i w ogóle funkcjonowanie. Nic dziwnego, że coraz więcej słychać komentarzy o podejrzeniach, że tu nie tylko o niekompetencję chodzi. Tym bardziej, że w pewnym okresie organy państwa miały wiedzę o bardzo poważnych zastrzeżeniach wobec właścicieli Amber Gold. Doniesienia KNF i banków były wielokrotne i wprost oskarżające tę firmę, o "pranie brudnych pieniędzy".

Szef SLD, Leszek Miller w TVN24 przypomniał, że we wszystkich oddziałach ABW w województwach, powołano specjalne komórki organizacyjne, do ochrony interesów ekonomicznych państwa – podaje portal tvn24. Postawił pytanie: "co one robiły w tym czasie", gdy Amber Gold prowadziła swoje interesy?

Zdaniem Leszka Millera, nowoczesne państwo nie może czuć się zwolnione z nadzoru nad "instytucjami, które bankami nie są, a prowadzą działalność parabankową". Jednocześnie szef SLD, na pytanie, czy w sprawie Amber Gold istnieje odpowiedzialność polityczna - przyznał, że "trudno się takiej odpowiedzialności dopatrywać". "Chyba że założymy, że premier i jego rząd odpowiadają za wszystko" - dodał Leszek Miller.

Tymczasem, według tvn24.pl, ABW sprawdza, czy pieniądze z Amber Gold zostały wywiezione samolotem do Niemiec. Śledczy wiążą ewentualną aferę, z jednym ze słynnych trójmiejskich biznesmenów, który figuruje na liście 100 najbogatszych Polaków tygodnika "Wprost". Jeśli afera okaże się prawdą, to kto za nią odpowie? Państwo ma taką służbę specjalną, która zajmuje się, m.in. bezpieczeństwem wewnętrznym i ekonomicznym Polski, w tym kontrwywiadem i zwalczaniem przestępczości zorganizowanej na terenie naszego kraju oraz ogólną ochroną RP.

A dokumenty Marcina P., do których dotarła ABW, odsłaniają niezwykłe – wprost frapujące - tajemnice. Gdy w 2009 roku zaczynał złotą przygodę z Amber Gold, miał 570 zł, w dwa lata później - osiem milionów. Na drugi rok, po podjęciu działalności finansowej, Marcin P., przyłapany przez skarbówkę, za zaległe podatki zapłacił fiskusowi 11 mln zł. Mając kilkanaście rachunków w Banku Gospodarki Żywnościowej, mógł łatwo rozporządzać wielką gotówką, przeznaczając ją na różne cele i kierunki.

Według tvn24, prześwietlenie kont bankowych Amber Gold przez ABW, w okresie istnienia firmy, ukazało ogólną sumę "manewrów" kasowych, czyli wpłat i wypłat, które przekraczały 2 miliardy złotych. Są też inne finansowe "smaczki" firmy i jej właściciela Marcina P., wskazujące na to, że mógł on być tzw. słupem w machinacjach pieniężnych.

Stanisław Cybruch

Znajdź nas na Google+

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto