Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wszystko chyba przez te buty...

Jadwiga Hejdysz
Jadwiga Hejdysz
Kolejna zima do przetrwania śliskich nawierzchni, kolejna uciecha dla dzieciaków i młodzieży na zimowe zabawy, kolejne - opracowane starannie plany na zimowe urlopy dla pięknych i młodych i bogatych. Dla mnie - kolejne wspomnienie.

Miasteczko, jak wszystkie jemu podobne, stało zwartym masywem kamieniczek wokół rynku, rozpełzając się wąskimi uliczkami, z których każda prowadziła w pola. Dookolne hektary należały do mniej lub bardziej zamożnych obywateli - gospodarzy.

Duma i chluba miasteczka, czyli gimnazjum mieściło się przy głównej, spacerowej alei; zimą służyła ona do wspaniałego, kilometrowego zjazdu saneczkami od rynku do samej bramy parku zdrojowego. Tam zaś, zwieńczona budynkami z czasów cara Mikołaja, stała Bycza Góra, ulubione miejsce naszych zimowych zabaw.

Patrząc z niej w prawo widać było niezmierzoną przestrzeń, upstrzoną pojedynczymi drzewami i krzewami. Było to jak wszędzie wokół, na falistym, nieckowatym terenie, miejsce wycieczkowe i wagarowe, a zimą – narciarskie.

Własne narty posiadali bardzo nieliczni; nauczycielka gimnastyki mogła jednak chętnym do zimowej lekcji zaoferować kilka par desek będących własnością szkoły i pewnego dnia zapowiedziała naukę jazdy na nartach.
Zima była solidna, śnieg obfity. Zafascynowana - zgłosiłam udział w eskapadzie. Ale prócz wielkiej ochoty, potrzebne były przede wszystkim jakieś buty, do których dałoby się przypiąć „kandahary”.

Nie mogły to być w żaden sposób półbuty, które wraz z wełnianymi skarpetami stanowiły moje jedyne zimowe obuwie. Trzeba było coś wymyślić. No i wymyśliłam: jedna z koleżanek, gospodarska córka, której ojciec prócz ambicji posiadania wykształconego dziecka, miał za co owo dziecko solidnie ubrać, była jedną ze szczęśliwych posiadaczek tzw. narciarek.

Narciarki, o ho ho! – były to trzewiki z cholewką powyżej kostki, na pogrubionej skórzanej podeszwie, z futrówką, sznurowane, z klapą zakrywająca sznurowanie, klamrą do zapinania tejże klapy no i z kwadratowymi nosami. Marzenie, krzyk mody, "Francja - elegancja". Robione u szewca ręcznie, na miarę. Teresa, posiadaczka wymarzonego obuwia na żadne narty się nie wybierała bo ojciec saniami po szkole zabierał ją prosto do domu, a że ściąganie miała u mnie, jak w banku - jednodniowa zamiana na obuwie odbyła się bezproblemowo.

No prawie. Stary burczał z lekka, że mu dziecko do domu „boso” wraca, a mnie dusza i nogi pojękiwały boleśnie, bo "teresine" narciarki jakoś zbytnio dopasowane były i o skarpecie mowy nie było. Trudno. Dla takiej ekskluzywnej lekcji, w towarzystwie pani oraz kilkorga posiadaczy nart można się było poświęcić.

Wyposażona sposobem chytrym na zimową eskapadę w cudze buty i własny sweter, pokuśtykałam do szkoły, skąd po ostatniej lekcji pod komendą pani poszliśmy, a raczej sunęliśmy na śnieżne łąki, słuchając pierwszego instruktażu o biegu płaskim, sposobie podchodzenia pod górkę i łagodnym zjeździe. Rozgrzana ruchem pilnie wykonywałam ćwiczenia, ale jako częściowo leworęczna okazałam się również lewonożną oraz, niestety - „lewostkrętną”. Nie pomagały pouczenia, ani demonstracje w wykonaniu kolegów, obeznanych od małego z tym pięknym zimowym sportem. Skręcić w prawo nie umiałam!

Ostatnia, rozpaczliwie ambitna próba zakończyła się szusem do wypełnionego śniegiem dołu. Znalazł się akurat złośliwie na moim „prawym” skręcie i wylądowałam na jego dnie, tłukąc straszliwie o ukryte kamienie miejsce, gdzie dla zachowania równowagi nasi bracia mniejsi mają ogony.

Zaciskając zęby z bólu, wyczołgałam się z dołu, wlokąc za sobą przeklęte dechy. Stłuczony kuper i zdrętwiałe z zimna stopy okazały się nadmiarem sportowego szczęścia. Ból na długo utkwił w głowie (i nie tylko) a lęk przed upadkiem pozostał na długie lata.

A potem tak jakoś wyszło, że dalszych prób uprawiania zimowego sportu nie było, ale oglądając każdorazowo pierwsze zimowe kadry z Zakopanego podziwiam wspaniałe szusy i zazdroszczę kochającym narty. Nie dziwię się też, że oni się dziwią, jak można nart nie kochać. I to jest wszystko, co mi pozostało z przyjemności sportów zimowych.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Archeologiczna Wiosna Biskupin (Żnin)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto