Politycy traktują wyborcę jak skończonego idiotę. To jest wniosek, jaki nasuwa mi się w czasie, gdy tematem dnia
są listy wyborcze – a ściślej kolejność nazwisk na nich. Najwyraźniej wszystkie komitety wyborcze w Polsce uznają, że Polacy nie posiedli umiejętności czytania.
To dla mnie fenomen niepojęty. Doskonale rozumiem, dlaczego żadna partia nie prowadzi kampanii merytorycznej – to prosta droga do przegranej. Wyborcy nie poprą polityków, którzy zaczną mówić poważnie o gospodarce – bo wielu po prostu takiej mowy nie zrozumie. Poza tym trudno oczekiwać, że większość zagłosuje na człowieka, który mówi: będzie trudniej, trzeba będzie zapłacić za służbę zdrowia albo za studia. Wiedza o ekonomii nie jest w Polsce powszechna niestety (i to się nie poprawia, bo jakkolwiek w ramach reform edukacji zadbano o wychowanie patriotyczne i ocenę z religii, to nie staramy się uczyć młodzieży podstaw ekonomii). Ale z analfabetyzmem chyba się już uporaliśmy. Dlatego chyba listy alfabetyczne (albo losowane, żeby nikogo nie dyskryminować ze względu na nazwisko) nikomu by krzywdy nie wyrządziły.
Naprawdę nawet w stanie największego upojenia alkoholowego odróżnię Marka Borowskiego od Ryszarda Kalisza. I wierzę, że moi rodacy potrafią to również. Jestem też przekonany, że fani ministra Ziobry odnajdą go tak na pierwszym, jak i na ostatnim miejscu listy wyborczej. Dlatego obrażanie się niektórych działaczy o zbyt niskie miejsce na liście traktuję trochę w kategorii kłótni przedszkolnych, a sam temat za zdecydowanie zastępczy. I niecierpliwie czekam na partię, która w ślad za Jarosławem Wałęsą – który na ochotnika zajął ostatnie miejsce na stosownej liście – uzna swoich wyborców za ludzi dostatecznie inteligentnych, żeby odróżnić nazwiska kandydatów.
Uwaga na Instagram - nowe oszustwo
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?