Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"Wyspa Tajemnic" Scorsese od dziś w kinach

Redakcja
Już dziś polska premiera nowego filmu Martina Scorsese, w którym bohaterowie balansują na granicy prawdy i snu, zacierają się granice między dobrem i złem, zaś sama wyspa tajemnic dryfuje między hollywoodzkim kiczem a prawdziwym arcydziełem.

Lata pięćdziesiąte, szpital psychiatryczny usytuowany na jednej z malowniczych, bostońskich wysp. Z zakładu w nadzwyczaj tajemniczych okolicznościach znika kobieta. Śledztwo zostaje powierzone byłym marines - Teddowi Danielsowi (Leonardo DiCaprio) i Chuckowi Aule'owi (Mark Ruffalo). Jednak ani pacjenci, ani personel zbytnio nie kwapią się do pomocy w rozwiązaniu zagadki. Co gorsza - powracają koszmary z przeszłości, huragan zrywa łączność ze światem zewnętrznym, a psychotropy uniemożliwiają powrót do normalności.

Pisząc o "Wyspie tajemnic" trudno nie wspomnieć o pierwowzorze, mianowicie o książce "Shutter Island" i jej znakomitym autorze - Dennisie Lehane. Co bardziej spostrzegawczy kinoman zauważy, że to nie pierwsza ekranizacja książki tego utalentowanego amerykańskiego pisarza. Siedem lat temu przebojem do kin weszła "Rzeka tajemnic" wyreżyserowana przez Clinta Eastwooda.

Skłamałabym mówiąc, że "Wyspa Tajemnic" to film jakich wiele. Ale film dobry to taki, który można obejrzeć nie dwa, lecz kilka razy. Mimo że obrazowi "Shutter Island" trudno postawić konkretne zarzuty, film budzi pewien niedosyt. Scorsese stworzył film dla masowego odbiorcy ocierając się przy tym o prawdziwą sztukę. Mnie jednak dręczy pytanie: czy to czasem nie jest profanacja?

Słowa "sztuka" i "komercja" nie brzmią dobrze obok siebie. Jakby inna liga, nie ten rząd... Zawsze byłam zagorzałą przeciwniczką porównywania ze sobą filmów "nastawionych na zysk" z filmami niszowymi. Opowiadałam się przeciw porównywaniu filmu amerykańskiego z kinem europejskim. A tu masz ci los... Martin Scorsese. Amerykański Europejczyk, czy europejski Amerykanin? Wychowany w rodzinie włoskich imigrantów na Long Island, a później na przedmieściach Quenns chłonął równie gorliwie kulturę starego kontynentu, jak i obyczajowość nowojorskiego mieszczucha. Do jego ulubionych filmów młodości, obok westernów, należały "Siódma pieczęć" Bergmana oraz dzieła Felliniego. "Wyspa Tajemnic", podobnie zresztą jak oscarowa "Infiltracja", jest wyrazem tej niesamowitej osobowości, kształtowanej przez wiele zróżnicowanych prądów kinematografii.

Nie ulega wątpliwości, że "Shutter Island" - jak wszystkie poprzednie filmy Scorsese - jest dopięta na ostatni guzik. W filmie nie ma miejsca na pozbawione sensu dialogi, przypadkowe postacie czy niedopowiedzenia. Obraz, akcja, charakteryzacja - wszystko to dosłownie wbija widza w fotel, dlatego co bardziej bojaźliwych ostrzegam, że ponad dwugodzinny seans prawdopodobnie spędzą z zasłoniętymi ze strachu oczyma. Byle tylko nie przegapili końcówki! Ostatnie minuty filmu naprawdę spędzają sen z powiek, o czym zresztą przekonałam się na własnej skórze. "Wyspa tajemnic" ociera się o film grozy z najwyższej półki - z jednym tylko zastrzeżeniem, że przez film grozy rozumiem raczej "Psychozę" Hitchcocka niż serię "Piły".

Jednakże po obejrzeniu zwiastunu potencjalny widz wcale nie oczekuje filmu wysokich lotów. Idąc do kina spodziewa się raczej przyzwoitego thrillera. Tymczasem "Wyspę Tajemnic" trudno sklasyfikować. Obraz ma w sobie zarówno elementy thrillera, jak i horroru, a nawet dramatu. Spoglądając na dorobek reżysera można by się wręcz pokusić o stwierdzenie, że mamy tutaj do czynienia ze swoistą "scorsese'tczyzną", która trzyma w napięciu, a jednocześnie sprytnie i niemalże niezauważalnie przemyca co bardziej interesujące treści.

I tu rodzi się pytanie: czy reżyser manipuluje naszą podświadomością? Scorsese nigdy o to nie podejrzewałam, jednak "Shutter Island" obudziło moją czujność. Panie Martinie, co się stało z drugim planem? Aż trudno mi uwierzyć, że film, którego produkcja pochłonęła ponad 75 milionów dolarów operuje nakładanym "backgroundem", który w niektórych scenach wręcz przypomina fototapetę. Jak już zostało wcześniej wspomniane, ani Scorsese, ani Hollywoodu XXI wieku nie stać na pomyłki... a już na pewno nie na te z gatunku przypadkowych.

Oprócz zabawnej gry drugim planem, reżyser uderza w inne - zdecydowanie głośniejsze - dzwony i przywołuje nam - wydawać by się mogło ni stąd ni zowąd, odgrzewany już przecież tyle razy temat Holocaustu. I tu właśnie - moim zdaniem - ociera się o kicz. Te dzwony, mimo że przyprawiają o dreszcze, brzmią egzaltowanie i nienaturalnie.

Scorsese podpiera się, zupełnie niepotrzebnie - wyświechtanym tematem, którego współczesna realizacja wymaga niesamowitej fantazji, wyczucia i poświęcenia zarazem. Ta sztuka udała się Quentinowi Tarantino w "Bękartach wojny". Jednak na tajemniczej wyspie migawki z obozu koncentracyjnego - owszem wzbudzają ogromne emocje, ale mimo to wydają się nie na miejscu. Są przekoloryzowane, a ich związek z fabułą jest bardzo luźny i wymaga większej uwagi.
Jeśli już nawiązujemy do tematów religijno-społecznych, muszę przyznać, że mnie Martin Scorsese wciąż kojarzy się przede wszystkim z tak kultowymi filmami jak chociażby "Ostatnie kuszenie Chrystusa", czy nagrodzona srebrnym niedźwiedziem "Kraina Hi-Lo". Patrząc na jego najnowszy film z perspektywy jego dorobku filmowego sprzed dwudziestu, czy nawet dziesięciu lat, trudno oprzeć się wrażeniu, że lina - mimo wszystko - przeciąga się w stronę nowojorskiego mieszczucha i kinematografii Hollywoodu. Być może dlatego "Wyspę Tajemnic" podpisaną nazwiskiem Scorsesa oglądałam z takim zdumieniem.

A być może winna jest temu inna znakomita postać amerykańskiego filmu, mianowicie Leonardo Dicaprio, który już od dobrych kilku lat kształci swój kunszt aktorski u boku reżysera-mistrza. Jednak niezwykły talent i nabyte umiejętności pozwalają Leo sięgać daleko poza tajemniczą i niepewną wyspę Scorsese... Któż by pomyślał, że niepozorny chłopaczyna z "Titanica" zrobi tak zawrotną, a jednocześnie godną podziwu karierę i że z taką trudnością przyjdzie mu przeciąć pępowinę na linii aktor-reżyser. Zwłaszcza, że Martin Scorsese to taki jego ojciec chrzestny.
Leo początek swej wielkiej kariery zawdzięcza przecież Cameronowi... choć z dwojga złego lepszy już chyba ten ojciec chrzestny, który zbyt długo prowadzi wychowanka za rączkę. Jakoś nie wyobrażam sobie pokolorowanego na niebiesko DiCaprio w roli Avatara...

Tak więc fabuła całe trzy godziny trzyma w napięciu, DiCaprio zachwyca, a muzyka, montaż i charakteryzacja przyprawiają o dreszcze. Ja jednakże mam nadzieję, że "Shutter Island" to dopiero początek. Początek drogi Scorsese na drodze filmu akcji, który nie tylko nie pozwala oderwać oczu od ekranu, ale także sprawia, że w uszach na długo po seansie dzwonią nam nie stare, egzaltowane dzwony, lecz słowa bohaterów, które niosą treści nie tyle chwytliwe, co uniwersalne. Muszę bowiem przyznać, że ta amerykańsko-europejska mieszanka ma w sobie pewien magnetyzm, który przyciąga nie tylko pieniądze i klientów Multiplexów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto