Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Zapiski z podróży do Egiptu

Isabella Degen
Isabella Degen
Autorka na tle piramid w Gizie (Kair) 1995.
Autorka na tle piramid w Gizie (Kair) 1995. Isabella Degen
Podróże z reguły niosą różne niespodzianki, nikt wcześniej nie przewidzi co nas spotka w obcym kraju. Przedstawiam kilka obrazków z mojej podróży do Egiptu w roku 1995. Może nie zmrożą nikomu krwi, ale uważam je za niecodzienne.

Kair, kwiecień 1995
Dzisiaj w programie jest całonocna medytacja w piramidzie Cheopsa. Punktualnie o północy wyruszamy autokarem z hotelu. Aby w nocy dostać się na ten teren, trzeba przejść "parę szlabanów”. Wartownicy pilnujący piramid ubrani są w zielonoszare, wojskowe płaszcze i zakutani szalami z wełny. Sceneria jak z filmu, nastrój na wskroś tajemniczy.

Po dłuższym czekaniu otworzono nam bramę i zaraz za nami zamknięto. Rzecz w tym, że nocny pobyt w piramidzie jest nielegalny i grozi zatrzymaniem zarówno zwiedzającym jak i strażnikom. Ale czegóż nie robi się dla pieniędzy i dla wielkiej przygody. Droga do komnaty królewskiej była nam znana. W programie medytacja i śpiewanie: „O - a - u - m...”. I tym razem melodia rezonowała pulsowaniem i wibracją w naszych ciałach. Czułam się jak pusta bateria, która łapczywie chłonie energię. Położyłam się w grobowcu, aby choć przez chwilę poczuć się ogniwem kosmicznego łańcucha promieniowania. W moim prawym przedramieniu mięśnie drgały jak podczas elektrostymulacji. Działanie tej energii jest tak silne, że przebywanie w grobowcu dłużej niż parę minut może stać się niebezpieczne dla zdrowia. Jest to wielka tajemnica piramidy Cheopsa, która do dziś nie została w pełni wyjaśniona.

Opuszczaliśmy piramidę o świcie. Opatuleni w wełniane szale strażnicy kłaniali nam się dostojnym skinieniem głowy. Żegnałam te pulsujące zwały kamieni bogatsza o nowe doświadczenia w kontaktach z energią wszechświata.

Bazar Chan al - Chalili, jeden z największych w Kairze, zaczyna się naprzeciwko meczetu al - Azhar i ciągnie się do wieżyczki minaretu Husajna, przypominającej wyglądem wielki, cienki ołówek. Można tu kupić wszystko, czego tylko dusza zapragnie: od orientalnych przypraw, kadzideł, olejków, wyrobów z bawełny, jedwabiu, mosiądzu i srebra po garnki kuchenne, buty i zegarki. W powietrzu unosi się mieszanina zapachów przypraw, słodkich owoców, parzonej kawy, tytoniu i przepoconych ciał. Pełno tu małych kafejek, gdzie można napić się mocnej kawy lub herbaty.

Spacerowałam, przyglądając się życiu bazaru. Jeden ze sprzedawców, przystojny Egipcjanin, zaprosił mnie do środka. Weszłam do małego sklepiku z odzieżą. Sprzedawca zaczął wykładać stosy podkoszulków, chust i innych części garderoby. Powiedziałam, że chcę kupić galabiję. Po krętych schodkach zaprowadzono mnie na górę, gdzie w małym pokoju stały półki zawalone od podłogi po sufit egipskimi okryciami. Stary Arab, zapewne ojciec sprzedawcy, złożył ręce i zaczął wzywać Allaha, coś wykrzykując po arabsku. Zapewne modlił się, żebym coś zakupiła u niego. Poczęstowano mnie herbatą. Arab rozkładał przede mną galabije we wszelkich możliwych fasonach i kolorach, wymieniał ceny. Kręciłam głową i próbowałam się targować. Nagle rozległ się dźwięk syreny minaretu, wzywającej do modlitwy. Stary rozłożył dywanik, ukłonił mi się parę razy i padł na kolana. Bił czołem o ziemię pokłony, wykrzykując obce mi słowa, raz po raz wzywał Allaha. Drzwi w sklepie zamknięto na czas modlitwy. Z wielkim trudem wydostałam się na zewnątrz udając, że jest mi duszno i mdleję. Taki tu zwyczaj, że bez zakupu nie wypuszcza się turysty ze sklepu.

Dzisiaj wyprawa do Fajum, największej oazy w Afryce, a zarazem miasta liczącego ponad trzysta tysięcy mieszkańców. Jedziemy autostradą przez Saharę. Pustynia robi niesamowite wrażenie - nic tylko piasek we wszystkich odcieniach beżu i żółci. Kiedyś było tu morze, które wskutek zmian atmosferycznych wyschło. Teraz słońce pali piasek, a kamienie pękają z gorąca. Poza wężami i skorpionami nie ma tu żadnego życia. Czasem można zobaczyć włóczące się stado psów pustynnych, ale i one trzymają się w pobliżu osad ludzkich.

Pustynię przecinają drogi oraz linia kolejowa łącząca Egipt Górny z Egiptem Dolnym. Wsie egipskie leżą nad Nilem i są bardzo biedne. Ludzie żyją tu prymitywnie, lecz twarze mają szczęśliwe i uśmiechnięte. Animuje ich nadzieja na nowe życie po śmierci, które islam obiecuje swoim wyznawcom.

W Kairze jak w każdym wielkim mieście na świecie, życie zaczyna się po północy. Mohamed przyjechał jak zwykle nocą aby zabrać mnie na dyskotekę. Tym razem pojechaliśmy do pięknego „Mena House”. Sala przestronna, wszystko w orientalnym stylu. Siedzieliśmy, sącząc bezalkoholowy koktajl. Mohamed głaskał moje dłonie i przyciskał je do ust. Ściszonym głosem wtórował granej melodii: „Ha - bi - bi, El - Hamudu - lellah...” Znaczyło to mniej więcej tyle: „Dzięki Ci Panie, że jest moja ukochana...”

Od rana jest w programie spacer pod piramidami i wykład z architektury w aspekcie chińskiego Feng-shui. Architekt Rudi opowiada nam ciekawe rzeczy o prastarym Egipcie i jego fenomenalnych budowlach. Oblegają nas, jak zwykle, Beduini na wielbłądach, każdy chciałby coś zarobić albo przynajmniej dostać bakszysz. Nie jest to żebranie w naszym rozumieniu, lecz uświęcony Koranem zwyczaj: ubogi powinien coś dostać od bogatszego. Zasady, czyli „filary” Koranu są proste i nienaruszalne i nikt nie ma prawa ich zmieniać.

...Mohamed przyjechał po mnie na wielbłądzie o czwartej rano, aby pokazać mi wschód słońca na pustyni. Dziwnie i niepewnie czułam się, siedząc tak wysoko. Mohamed zauważył mój lęk. - Nie bój się proszę. Zwierzę to poczuje i też się wystraszy. Przytul się mocniej. Jesteś ze mną, a ja jeżdżę na wielbłądzie od dziecka.

Wielbłąd poruszał się dostojnie. Minęliśmy parę ulic i już zaczęła się pustynna droga. Było zupełnie ciemno, ale Mohamed i wielbłąd dobrze znali trasę. Jechaliśmy jeszcze dobry kwadrans, zanim mrok zaczął powoli rzednąć. Zatrzymaliśmy się na wzgórku. Mohamed krótkim okrzykiem skłonił wielbłąda do przyklęknięcia.

Było chłodno. Świat pustyni kąpał się w srebrnej poświacie poranka. Gdzieś w oddali błyskały światła miasta, spowite w gęstą, białą mgłę. Wreszcie niebo od wschodu zaróżowiło się. Teraz pejzaż zmieniał się z minuty na minutę. Róż przechodził w jasny fiolet, potem w pomarańcz i oto nagle pośród piasków pustyni wyrosła czerwona kula. Była przeogromna i powoli posuwała się coraz wyżej stopniowo malejąc i tracąc czerwień. Gdy rozbłysła złotem, pustynia przybrała swoje barwy dnia - beżu i żółci.

Było cicho, jakby świat wstrzymał oddech. W dali na horyzoncie dumnie zarysowały się Cheops, Menkaure i Chafre. Można było podziwiać ich geometrycznie doskonałe kształty.

Ciszę przerwały dalekie odgłosy Beduinów pędzących stado wielbłądów. Było mi zimno, wzdrygnęłam się, Mohamed przytulił mnie i szepnął: - Zostań tu ze mną na zawsze. Całował mnie po twarzy, ramionach, piersiach, szeptał coś jeszcze po arabsku. Może odmawiał swoja poranną modlitwę, a może prosił Allaha o zrządzenie, żebym została jedną z jego żon. Leżałam na zimnym piasku, Mohamed ogrzewał mnie żarem swego ciała. Czułam wszędzie piasek, jego pocałunki i pierwsze, ciepłe promienie wschodzącego słońca. Staliśmy się jednością natury, własnością pustyni i budzącego się dnia.

Znajdź nas na Google+

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto