Był nie tylko pisarzem i filmowcem, ale symbolem pokolenia AK-owców, którzy wkroczyli po wojnie w nową Polskę i zderzyli się z nową rzeczywistością. W latach 40. i 50. zaangażowany w budowanie komunizmu, potem rewizjonista, wreszcie „ironiczny obserwator”, który oglądał wydarzenia w Polsce z organicznym zainteresowaniem i pisarską dociekliwością.
Ale Konwicki był również symbolem niezależności. Jego legendarny stolik w Czytelniku, a potem u Bliklego oblegany był przez najciekawsze osobowości współczesnej Polski. Do legenda przeszła jego przyjaźń z Gustawem Holoubkiem, z którym przez lata komentowali wydarzenia i nadawali im odpowiednią rangę. Biada temu, kto naruszył tę opiniotwórczą hierarchę.
Wcześniej przyjaźnił się m.in. z Tyrmandem i Dygatem, co dowodzi, że miał szczęśliwą rękę do wybitnych postaci.
Mało kto wie, że późniejszy autor „Małej Apokalipsy” debiutował jako reportażysta i rysownik. Jego pierwszy tekst – „Szkice z Wybrzeża” ukazał się w dodatku literackim „Dziennika Polskiego”. Przez lata związany był również z tygodnikiem „Odrodzenie”, fragmentem medialnego imperium Jerzego Borejszy. Co ciekawe - Konwicki nigdy nie wstydził się swoich związków z komunistycznym aparatczykiem. Podobnie jak tego, że po wojnie – jako „pryszczaty” – wierzył w to, że komunizm jest przyszłością świata.
Kino odkrył już w latach 50. Jego filmy i scenariusz przenikał – jak sam mówił – „duch bardzo egzystencjalny”, co sprowadzało się do tego, że jako autor opowiadał o jednostkach, a nie ideologizowanym przez marksizm kolektywie i społeczeństwie. Władzy nie zawsze się to podobało, zwłaszcza gdy w 1966 roku Konwicki został wyrzucony z PZPR za protest w tzw. sprawie Leszka Kołakowskiego.
Lata 70. był dla pisarza początkiem konspirowania. Publikował a wydawnictwach II obiegu, został członkiem Towarzystwa Kursów Naukowych. Nie szedł nigdy w pierwszej linii. Jak pisał w „Kalendarzu i klepsydrze”, jednym z tomów swojej słynnej literackiej autobiografii – „nie potrzebował tego”. Wolał osobność w swoim niewielkim mieszkaniu przy Górskiego, na tyłach Nowego Światu, skąd popatrywał na monstrualny Pałac Kultury i Nauki.
Był w każdym calu ironistą i przewidział nie tylko moment swojej śmierci („kiedy się już wszystko dokona”), ale i to, co o nim pisać będą złotouści hagiografowie („napiszą, że opisywałem kondycję ludzką. A czy ja jestem trenerem sportowym , aby opisywać czyjąś kondycję?”). Przez wiele lat zmagał się z ciężką chorobą, ale los oszczędził mu szpitalnych upokorzeń. Zmarł w domu, wśród najbliższych. „Dokonało się” – skomentowałby pewnie, siedząc przy stoliku „Czytelnika”. Ale już przy nim nie zasiądzie.
Źródło: AIP
NORBLIN EVENT HALL
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?