Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Żmija na własnej piersi...

Jadwiga Hejdysz
Jadwiga Hejdysz
Od ostatniej awantury Renia nie nosi już ze sobą tej wielkiej torby. Uwieszona na drugim końcu psiej smyczy, nosi jak dawniej, przedwieczną damską torebkę, ale tej wielkiej, wypchanej, już nie.

Zaczęła ją nosić jakoś rok temu i nikt nie wiedział, co też w niej taszczy. Tymczasem torba owa miała być skutecznym antidotum na permanentne zdrady ze strony osobistego męża. Albowiem małżeństwo przestało być konsumowane i w biednej, tłuczonej systematycznie głowie Reni zalęgła się myśl straszna – zdrada.

Mąż, były inteligent, a nawet sportowiec, pijący od zawsze systemem okresowych ciągów, zmienił metodę na spożycie ciągłe płynów zwanych winem, a sprzedawanych na szklanki. Niezwykle sprytne pociągnięcie marketingowe ze strony meliniarza i dla potrzebującego wielkie udogodnienie. Można raz, można kilka razy dziennie. Jak kto woli. Skutek jest fantastyczny, bo metoda przyjemna i nie dopuszczająca do trzeźwienia.

Żona, emerytowana urzędniczka, udręczona przez ślubnego alkoholika, już bez żadnej przerwy na życie, popadała gwałtownie w stan permanentnego ogłupienia i uzależnienia od ryków, szarpaniny, furiackich napaści i pogróżek. Uwierzyła, że jest głupia i zaczęła głupieć na dobre. Zatracała powoli poczucie rzeczywistości, zgubiła rytm reżimu cukrzycowego i w tej rozpaczliwej szarpaninie wyimaginowała sobie sposób, aby ślubnemu małżonkowi utrudnić chodzenie na baby.

Tym sposobem była właśnie owa duża, wypchana torba. Torba zawierała, w zależności od tego, co w zabałaganionym mieszkaniu pod rękę wpadło, a to sztućce, żeby ten sk… nie miał za karę czym zjeść, jak już do domu wróci, a to telefon, żeby nie miał jak do kochanki zadzwonić.

Mężowskie ekspedycje „do miasta”, skąd wracał pijany i ryczący zmieniły się w nieszczęsnej łepetynie w wyprawy do kochanek proweniencji międzynarodowej. Raz była to Ukrainka, raz Niemka a również jedna franca z Francji. Przeświadczenie, że mąż wyniesie wszystko kolejnej dziwce, kazała chować do wersalki kryształy, talerze oraz garnki, których nosić ze sobą nie mogła, bo za ciężkie.

Towarzysz życia, staczający się w przyspieszonym tempie na dno fizycznie i psychicznie, wyrykujący mantrę, że tym razem to już na pewno zabije, bo z taką głupią babą wytrzymać się nie da, był jednak, w jej opinii, w rozmowach z sąsiadami, lekarzem oraz policją zawsze dobrym mężem. Dłoń, na którą w pogotowiu założono kilka szwów przechlastała sobie nożem sama, pierś wrzątkiem oblała przez nieuwagę; o żadnym zamkniętym leczeniu męża mowy być nie mogło, bo przecież w szpitalu zawsze znajdzie się jakaś baba, która tylko czyha.
Poza tym on się już teraz albo od jutra na pewno poprawi. Przecież no nie, nic podobnego, nie jest taki zły!

Działka zarosła chwastami, stary samochód rozsypywał się na parkingu, dopóki przy pomocy niewidzialnej ręki nie posłużył za dawcę części zamiennych. Koledzy pożyczali gotówkę póki ją miał, aż któregoś dnia, z powodu gwałtownej potrzeby środków do „życia” pokopał się z bankomatem. Metalowa bestia nie chciała wydać pieniędzy, nie mówiąc już o głupim pracowniku banku, który, zamiast człowiekowi wypłacić gotówkę, wezwał policję. Policja zabrała awanturnika kolejny raz, ale Renia, uświadomiona przez kolegów o zajściu, pognała dobrego męża od wywózki do psychiatryka wybronić. Takie prawo. Nie ma skargi, nie ma zgody, nie ma przymusu.

Wdzięczny małżonek w podzięce sprawił jej kolejne manto, po czym wyjął zamek z drzwi, rozumując logicznie, że jak ich nie będzie mogła zamknąć, to nie wyjdzie z domu i nie będzie za nim latać po mieście. Ta kretynka jedna, co mu tylko wstyd mu przynosi.

Jednakże w pewien zimowy, mroźny dzień dobry mąż przeszedł sam siebie: po pierwszym rajdzie do meliny, przyprowadził do domu kolegę i żeby mieć święty spokój, najpierw zwyczajowo dał po łbie, po czym wystawił utrapione babsko na klatkę schodową. Nawet nie całkiem gołą, bo majtki na sobie miała. Taką to, trzęsącą się z zimna, umazaną krwią z rozbitego nosa, ujrzała jedna z sąsiadek. Nauczona wieloletnim doświadczeniem, że każda próba pomocy kończy się solidarnym wrzaskiem obojga „nie wtrącajcie się w sprawy rodzinne”, okryła przecież nieszczęsną pledem; wbrew protestom tym razem ktoś policję wezwał, ktoś zawiadomił rodzinę i zaczęła się urzędowa procedura.

Po wyroku sądowym wreszcie coś na pijaczynę podziałało i sytuacja zaczęła się zmieniać na lepsze. On – chodzi do miasta utrwalonym w błędniku marynarskim krokiem, ale chyba pije mniej, ona – nie nosi już wypchanej rozmaitościami torby. Czasem idą gdzieś zgodnie razem, czasem ona biegnie go szukać, czasem wydziela mu 2 złote na gwałtowną potrzebę. On – przestał ryczeć wszem i wobec, że musi ta głupią zabić, ona - jakby spokojniejsza, odzyskała przytomne spojrzenie i odbywa regularne wizyty w przychodni, gdzie trzymają w ryzach jej cukrzycę i nerwy. Jemu jednakże pewna sprawa nie daje spokoju. Zdrady podłej bowiem i krzywdy od własnego syna doznał. Ten, krew z krwi, kość z kości, zamiast siedzieć gdzieś tam daleko i z szacunkiem dla rodzonego ojca, do sądu go podał i nie odpuszcza. Żmija na własnej piersi wyhodowana. Zwyczajna, podła żmija!

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto