Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Zombie w sieci

Kuba Wandachowicz
Kuba Wandachowicz
"Samotność w sieci", prawdopodobnie wbrew intencjom twórcy, nie jest filmem o miłości. Przynajmniej nie o takiej miłości, którą znamy z romantycznych opowieści. To raczej film o pożądaniu pewnego stylu życia.

Gnany dziennikarskim obowiązkiem wybrałem się do kina na “Samotność w sieci”. Zgodnie z tezą zawartą w książkach jednego z najbardziej przenikliwych badaczy współczesnej popkultury, Slavoja Žižka, który w epifaniach tejże pragnie dostrzegać ideologiczne konstytuanty ponowoczesnego obrazu świata, zapragnąłem potraktować ten film jak zbiór symptomów pewnej “choroby”, wyrażającej się w komunikacji ze światem za pomocą komputerowego interfejsu. Zbyt ambitny zamiar? Być może. Jednak – jak uczy słoweński filozof – nawet w banalnej telenoweli można odnaleźć mnóstwo znaczeń, które, odpowiednio odczytane, pozwalają ukazać struktury fundujące nasz obraz rzeczywistości.

Nie czytałem bestsellerowej powieści Janusza L. Wiśniewskiego na podstawie której nakręcono ten film. Nie interesują mnie łzawe, banalne miłosne historie rodem z “Harlequina”. Zostawmy miłosne rozterki bohaterów na boku, a skupmy się na detalach, które są w tej historii najistotniejsze. Jeśli nawet film jest kiepski, historia nudna i grafomańsko rozpoetyzowana, to sama próba podjęcia tematu “miłości przez internet” zasługuje na uwagę.

Przede wszystkim zainteresowała mnie scenografia – te wszystkie dizajnerskie przedmioty składające się na życiowy niezbędnik głównych bohaterów filmu. Przedmioty, budynki, wnętrza – to jest naprawdę ciekawe i dające do myślenia! W filmie Adamka mamy do czynienia z kumulacją tych wszystkich rzeczy, których pożąda nowoczesna klasa średnia. Oglądając go, ma się wrażenie, że obcujemy z kwintesencją tego, co wbijają nam do głów kolorowe magazyny o modzie, mieszkaniach, nowoczesnych technologiach i zdrowej żywności. Laptopy, monitory LCD, dizajnerskie meble, oświetlenie, przestrzenie przeszklonych biurowców, lofty, IKEA, Habitat, Bang & Olufsen, świetnie skrojone ubrania, drogie samochody, skutery... Wszystko to, co jest obiektem fascynacji mas, cały ten estetyczny nadmiar, który gruntuje tożsamość nowoczesnej klasy średniej. Bohaterowie filmu nie mają żadnych rozterek związanych z pracą, nie muszą przejmować się pieniędzmi – piją drogie wino, bez większych problemów podróżują po świecie, nieustannie wpatrzeni w iluśtamcalowe, lśniące monitory LCD. Czy to nie piękne? Czy widz nie ma prawa zakochać się w takim wyfroterowanym, gładkim świecie? Nawet kawiarenki internetowe wyglądają tu tak schludnie i czysto, że chce się w nich przesiedzieć całe życie.

Film Adamka, prawdopodobnie wbrew intencjom twórcy, nie jest filmem o miłości. Przynajmniej nie o takiej miłości, którą znamy z romantycznych opowieści. To raczej film o pożądaniu pewnego mocno zdefiniowanego stylu życia. Na marginiesie opowiadanej historii (której przyświeca banalna teza, mówiąca że “prawdziwa miłość ważniejsza jest niż wszystko”) opowiada się tu całkiem inną historię – historię pożądania tego, co ma ufundować naszą tożsamość, tego, co wpajają w nas kolorowe magazyny. Zdizajnowanie każdej dziedziny życia, doprowadzenie jej do pewnej perwersyjnej “gładkości”, przeestetyzowania – oto prawdziwy obiekt pożądania bohaterów. Wszystko ma być tak piękne i gładkie jak komputerowa animacja, która w filmie Adamka ilustruje proces wysyłania maila. Wizja groteskowa, jednak niesłychanie sugestywna i pociągająca.

Gdyby scenariusz tego filmu napisał J.G. Ballard, a reżyserią zajął się David Cronenberg (artyści odpowiedzialni za film “Crash”, który opowiadał o seksualnym wymiarze relacji pomiędzy człowiekiem a maszyną), to otrzymalibyśmy wspaniałe dzieło, traktujące o perwersyjnym związku człowieka z komputerem. Niestety, Adamek zafundował nam kiczowaty, grafomański melodramat. Warto jednak popatrzeć na ten film “z ukosa”, dotrzec w nim to, czego nie chce nam powiedzieć. Jedną z bardziej interesujących scen tego filmu jest moment, kiedy główni bohaterowie spotykają się wreszcie w “realu” i milczą – oboje wyglądają jak komputerowe zombie. Zaraz potem następuje jednak pocieszająca scena finałowa, która rozwiewa wszelkie nadzieje na ciekawe potraktowanie tematu. Grzęźniemy w miłosnym banale, pensjonarskich dialogach, które mają w nas obudzić “człowieczeństwo” (pojmowane w opozycji do bezdusznego świata maszyn), a tak naprawdę odzierają historię z resztek autentyzmu.

Bohaterowie “Samotności w sieci” potrzebują – paradoksalnie – samotności w sieci właśnie. Miłość potrzebna jest tylko po to, aby jakoś usprawiedliwić tą osobliwą fascynajcę. To szybka, “gładka”, “czysta” (wszystkie te przymiotniki doskonale pasują zarówno do ich sposobu życia, jak ich do pojawiających się co chwila na ekranie animacji komputerowych) cyberprszetrzeń – a nie wyidealizowana miłość – jest obsesyjnym pragnieniem bohaterów. I o tym należało zrobić film.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Filip Chajzer o MBTM

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto