Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Zupa – scenka dramowa

Jarogniew Milewski
Jarogniew Milewski
Kobieta z rogami. Gdynia, święto samby 2008r
Kobieta z rogami. Gdynia, święto samby 2008r Jarogniew Milewski
O płciowości mózgu, tropach, kołkach milczących, obiektywach zmiennoogniskowych, wiosennych motylkach, układankach, kłębowiskach, wielo- i jednotorowości, starym Grzelaku i półbucikach – niemrawa próba psychoanalizy syntetycznej.

Marian wyjrzał przez okno. Podwórko w całości wypełniała szarobura maź brudnego śniegu, pomieszana z błotem. Gdy stał tak i patrzył, myśl ważna szamotać się poczęła w jego głowie niczym ptak uwięziony. I już po chwili kształtów realnych nabrała, sprawiając, że ruszył wolno w kierunku pokoju żony. Lecz w przedpokoju nowa idea zawładnęła jego umysłem tak, że dla tej pierwszej miejsca brakowało i chcąc nie chcąc, ustąpić musiała. Pozostawiając jednakowoż po sobie ślad. Trop, który umiejętnie użyty, doprowadzić mógłby do niej i wydobyć z podświadomości na plan pierwszy. Gdyby oczywiście zaszła taka potrzeba. Ale wtedy ta nowa myśl musiałby się ukryć, gdyż jak wiadomo, jednotorowość działania mózgu mężczyzny takiego postępowania absolutnie wymaga.

Tak więc Marian wchodząc do pokoju żony, zaprzątnięty był w całości innym już, ważnym problemem, który rozpatrywał z należną mu uwagą. Stanął w progu i spojrzał na kobietę. Czuł, że coś zgubił, stracił. Ona spojrzała na niego. Zastygli patrząc jedno na drugie z uwagą. On - pragnący odnaleźć powód dla którego tu i teraz się pojawił i ona, nie rozumiejąca czemu on tak stoi i obserwuje ją wzrokiem niewidzącym. Marian wiedział, że nie przyszedł przecież po to, by żonie opowiedzieć o nowym pomyśle zamiany swojego zmiennoogniskowego obiektywu, który słabo ostrzy na brzegach, na dwa mniejsze, lepiej ostrzące. Jej to przecież nie interesowało. Nawet wcale by nie obeszło - myślał. A mogłoby zdenerwować.

- No i co tak stoisz jak ten kołek milczący? - spytała żona zła, że przerwał jej lekturę. Marian uporczywie w głowie szukał zaczepienia jakiegoś, strzępu, który zaprowadziłby go do sensu wizyty. I nagle, wśród kotłujących się w czaszce obiektywów zmiennoogniskowych, zauważył nie pasujący do reszty malutki elemencik. Marian złapał go i wyrzucił z siebie z wyraźną ulgą:
- Zupa! - rzekł.

Po czym uśmiechnął się miło do żony i ruszył szybko do swego gabinetu, by natychmiast sprawdzić ceny dobrze ostrzących obiektywów zmiennoogniskowych. Kobieta przez chwilę pozostała bez ruchu. Ale teraz z kolei w jej głowie myśli różne kłębić się poczęły. Bo umysł kobiety na to pozwala i nie tylko jedna myśl go zajmuje. Ukształtowany jest bowiem na wielotorowość, na skakanie jak wiosenny motylek z jednej idei na drugą i potem znów na pierwszą, a za chwilę na inną i tak dalej, i dalej. Małżonka Mariana pomyślała najpierw, żeby pobiec do kuchni i zupę wyłączyć, bo może kipi, ale przypomniała sobie zaraz, że już dawno po obiedzie. Potem pomyślała, że pobiegnie na balkon sprawdzić, czy mąż jej, jak już bywało, nie wsadził nogi do gara z grochówką na jutro. Albo może znów, nie wiadomo po co, wstawił zupę na gaz, albo wylał, lub może mu nie smakowała. Do diabła, co z tą zupą? Myśli jak oszalałe kołatały się po głowie.

- Co zupa? Niedobra była? Za słona? - krzyknęła wreszcie. Odpowiedziała jej cisza. Jak zwykle. Gdy on czymś zajęty, to nigdy nie odpowiada. A zawsze czymś zajęty.
- Wylałeś? Stłukłeś wazę? - wrzasnęła głośniej. Ale znów nic. Rok temu jeszcze by pobiegła, popędziła spytać o co mu chodzi, ale teraz, gdy skończyła czterdziestkę, postanowiła się szanować.
- Jak odgrzewasz to sam pilnuj! Bo wylecimy w powietrze jak Grzelaki. Ten ich stary postawił garnek na gazie, zasnął i spalił chałupę, pamiętasz? Pamiętasz do cholery!? - powtórzyła głośniej, aż firanki załopotały jak chorągwie bojowe na wietrze.
- Co czy pamiętam? - usłyszała słaby głos z gabinetu.
- Gówno! - odpowiedziała ciszej. Żeby sąsiedzi nie słyszeli. Zawsze podsłuchują. Potem trzeba się na zebraniu tłumaczyć, że ma się głuchego męża.
- Co z tą zupą, pytam? Odpowiesz mi wreszcie?!
- Nie krzycz tak, bo znów zawołają straż miejską – rzekł Marian stając w progu.
- Zjawiłeś się. Co z zupą?
- Jaką zupą? Co ty wciąż o jakiejś zupie?
- Bo wszedłeś do mnie przed chwilą i mówisz „zupa”. I zaraz polazłeś do siebie. To pytam co z tą zupą. Może mi wyjaśnisz łaskawie, bo mnie zaraz krew tu zaleje, a nie chciałabym, bo akurat kończę ciekawą powieść.

I znów rozpoczął się w głowie Mariana pościg myśli trudny i ryzykowny. Nerwowe drążenie świadomości w poszukiwaniu elementu mozaiki nie pasującego do reszty. Który wskazać mógł ukrytą głębiej rzecz dawniejszą i doprowadzić do niej najszybciej jak się da. I nie bez trudu znalazł Marian trop i ideę starszą odszukał. A hasło „zupa” pasowało do niej jak ulał. I poukładał wszystko jak należy. Szeroko uśmiechnął się do żony i przemówił:
- A no bo widzisz zobaczyłem przez okno w kuchni, że z tego śniegu co wczoraj spadł to zupa taka brudna i mokra się zrobiła. I tak sobie pomyślałem, żebyś dziś tych półbucików do teatru nie założyła, bo ci przemokną i się rozchorujesz jak ostatnio. A ja nie będę miał czasu żeby się tobą zajmować, bo muszę coś z obiektywem zrobić. Ale nie pamiętam co. Pójdę już.

I Marian udał się do gabinetu mrucząc po drodze słowa, które nijak do siebie pasować nie chciały, i ani myślały ułożyć się w sensowną i spójną całość. Aż same marudzić poczęły z nudów, nawzajem się po obrażały i polazły.
Diabli wiedzą dokąd.

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto