Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Zwykła podróż człowieka poczciwego

Jadwiga Hejdysz
Jadwiga Hejdysz
Śpiewał Chyła w głębokiej komunie, że "cysorz to mo klawe życie", lecz piosenka nabrała szczególnej aktualności w dobie wolnego rynku, kiedy cysorz może sobie kupić mały samolot, o wypasionym samochodzie nie mówiąc.

Imaginując sobie za darmo, że mój osobisty kierowca poszedł na urlop okolicznościowy, bo jakaś okoliczność zawsze się znajdzie, a limuzynę musiałam pozostawić byle gdzie (hihi), w podróż powrotną do osobistej blokowej klatki udałam się środkami komunikacji masowej. Pierwszy środek, czyli pociąg z Gdańska - Oliwy odszedł był punktualnie, jechał szparko i o czasie, w przedziale było w miarę luźno i sympatycznie, jedyne dziecko w wieku upierdliwym grzeczne i zajęte intensywnie a to grami na komórce, a to wypasionym mini radyjkiem ze słuchawkami, czyli spoko.

Wysiadka w Warszawie na Zachodnim. Przyłącza się do nas mila pani wnioskując słusznie, iż moja córka zna lepiej przejście tunelem do dworca PKS niż ona sama i raźniej wespół będzie. Przejście długie i zmyłkowe, tablic informacyjno-kierunkowych przydałoby się więcej, ale jesteśmy bystre dziewczyny, więc trafiamy gdzie trzeba. Przejście podziemne, już z samego usytuowania dla mnie wielce niesympatyczne, robi wrażenie: ponuro, brudno, śmierdząco, wiele zamkniętych kiosków przypomina mi, nie wiedzieć czemu, trupy z glamdziatych horrorów.Ogólnie rzecz komentując - fuj!

Należy jednak po drodze zaliczyć to, gdzie i cysorz na piechotę chodzi. WC brudne, deski ze śladami butów, smród. Towarzysząca nam pani zostawia pod naszą opieka ogromną walizę, z którą nie uciekamy, bo dźwigać nie lubimy, a i sprawozdawcy ze strongmena w okolicy nie widać. Tak czy inaczej zaufała swemu szczęściu i naszemu lenistwu, albo - co prawdopodobne - dobrze nam z oczu patrzy i walizy z dobrem wszelakim pod opieką obcych nie straciła.

Po dokonaniu gimnastyki przedziwnej w przybytkach oraz obmyciu rąk, wynurzamy się na powierzchnię, do hali dworca PKS Warszawa Zachodnia. Smrodu jakby mniej, bo dociera powietrze, brudu za to więcej, niezaprzeczalne objawy wieloletniego zaniedbania rzucają się w oczy. Spod dachu jednej z wiat wisi truchło zdechłego gołębia, żywe kręcą się normalnie – jak to gołębie.

Wypatrzony w internetowym rozkładzie jazdy autobus do Kielc w realu nie istnieje. Czekamy więc na następny, oddychając świeżymi spalinami z wszelkich innych. Mamy półtorej godziny na medytacje o przewadze realu nad internetem. Dwie minuty po terminie odjazdu tego oczekiwanego, nie wirtualnego, autobusu relacji Zakopane-Warszawa-Zakopane, z głośnika płynie wiadomość, że tenże nie wrócił z trasy i go nie będzie.
- Ugrzązł w korku.
- Może miał wypadek.
- O Jezuniu, żeby chociaż nikt nie zginął, deliberują oczekujący.

Dlaczego, kiedy przyjedzie, czy mamy czekać na inny, czy zamieniać bilety i w ogóle co dalej – ani słowa. W dobie komórek informacja dworcowa żadnej innej informacji nie posiada i nie podaje. Córka biegnie do okienka zamienić ewentualnie bilety na kolejny, za dwie godziny. Zostaję z bagażami, podjeżdża autobus, którego miało nie być, przeto w dobie komórek dzwonię do dziecka oddalonego o 100 metrów, że jedziemy. No to jedziemy.

Pasażerów niewielu, siadamy jak najdalej od pana, który rozpoczyna gadaninę telefoniczną w języku przypominającym terkot karabinu maszynowego. (Terkot urwał się w Radomiu, gdzie gadający derwisz wysiadł). W tak zwanym międzyczasie córka usiłuje skorzystać z toalety. Zamknięta. Toaleta oczywiście. Idzie do kierowcy z zapytaniem o kluczyk – uruchomienie – dostępność.
- Nieczynna. Koniec dyskusji.
Na trasie z Warszawy do Zakopanego WC jest nieczynne. Chroń nas Panie od wojny, gradobicia, picia, jedzenia, czkawki, biegunki, wymiotów, słabego pęcherza. Daj nam Panie cierpliwość, pokorę i mocne zwieracze. Byle do przodu!

Stajemy w Radomiu, gdzie można zaryzykować biegi do przybytku.
- Jaki długi mamy postój? Jeden kierowca gdzieś poszedł, drugi zajęty rozmową przez telefon, nie odpowiada w ogóle. Bo i po co? Pasażer ma jechać a nie …zawracać głowę panu kierowcy. W Kielcach wysiadamy tam, gdzie przystaje autobus, czyli przy wejściu zakazanym dla ruchu pieszego, o czym informuje tablica. Należałoby okrążać dworzec, pokonując jakieś 200 metrów do wejścia nie zakazanego. Idziemy więc zwyczajnie, my Polacy, wolne ptacy, przejściem zakazanym. Jak wszyscy inni. Bo co!? „Leżący policjant” z najeżoną kolczatką nam nie przeszkadza, chodzących ochroniarzy obchodzimy tyle, co zeszłoroczny śnieg. Dworzec kielecki – starzejący się, podniszczony, ale funkcjonalny i o wiele czyściejszy od „stolicznego”. No! Zadaszone przejścia, docieramy na sucho mimo gwałtownej burzy do stanowiska kolejnego autobusu i bez żadnych dramatów docieramy do Buska. Dwanaście godzin jazdy dobranymi "na styk" połączeniami mamy za sobą. Nareszcie w domu.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Bydgoska policja pokazała filmy z wypadków z tramwajami i autobusami

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto