Dodaj zdjęcie profilowe

avatarArtur Marach

Polska
Lubię leżeć na plaży w miejscu o współrzędnych geograficznych : N: 52° 10' 26" E: 18° 51' 9" patrzeć na przepływające chmury i ruszać dużym palcem u prawej nogi
Mieszkaniec Artur Marach

Artur Marach

Dodano 2014-12-07 00:07:10

Zróbmy sobie drugi Meksyk

Często ostatnio jeżdżę samochodem z miasta X do miasta Y. Nie myślałem, że dziury w drodze mogą być niezłą inspiracją do pisania... a jednak. Wyobraźmy sobie dwa miasta. Miasto X i miasto Y, położone blisko siebie. Na tyle blisko, że kiedyś, w czasach czterdziestu dziewięciu województw stanowiły jed

Mieszkaniec Artur Marach

Artur Marach

Dodano 2010-10-25 23:46:57

Naród niestabilny emocjonalnie

Być może kiedyś historycy określą rok 2010, rokiem zrzucenia zasłon obłudy, rokiem odsłonięcia prawdziwego oblicza Polaków, albo rokiem końca pewnej wyjątkowej epoki w historii Polski... Na pewno rok ten będzie określany mianem niezwykłego Katastrofa smoleńska odciśnie piętno w niemal wszystkich dziedzinach życia, a przede wszystkim w sposobie postrzegania państwa, narodu, religii, polityki... Jako naród, mieliśmy szanse wyjść z tej katastrofy odrodzeni, oczyszczeni. Stało się jednak inaczej, czyli jak zwykle - chwilowe emocjonalne "fajerwerki", a potem powrót do szarej rzeczywistości... Chocholi taniec musi trwać!

Od 10.04.2010 roku trwa pewien proces, którego ostateczny rezultat jest trudnym do przewidzenia i oceny. Tragedia, która rozegrała się pod Smoleńskiem, mimo upływu czasu nie traci medialnej siły przekazu i "obrasta" w tysiące słów, za pomocą których różni ludzie dodają temu wydarzeniu emocji. Efektem tych narastających emocji, jest ostanie tragiczne zajście w łódzkim biurze poselskim.

W dniu pogrzebu prezydenta byłem w Krakowie. Na krakowskim rynku, emocje niemalże wisiały w powietrzu. Dzień przed pogrzebem, okolice krakowskiego rynku opanowane były przez wielotysięczne tłumy ludzi z flagami w narodowych barwach. Krakowscy handlarze bardzo szybko wyczuli interes i już od kilku dni sprzedawali biało czerwone flagi, koszulki z orłem, czapeczki i inne narodowe gadżety. Rynek podzielony był na kilka stref oddzielonych barierkami dla zwykłych ludzi i specjalną strefę z krzesełkami dla vipów. Tysiące ludzi stało w ponad kilometrowej kolejce po wejściówki do strefy najbliższej kościołowi Mariackiemu, skąd miały być wyprowadzone trumny z ciałami.
Okolice kościoła Mariackiego i ulice, którymi miał przejeżdżać kondukt pogrzebowy tonęły w narodowych ozdobach. Z każdą godziną, przybywało sił porządkowych i przygotowujących swoje stanowiska ekip dziennikarzy. Żałoba narodowa, która ogarniała od tygodnia wszystkie polskie media, odczuwalna była tutaj w sposób wyjątkowy, nie tylko dlatego że następnego dnia miał się odbyć pogrzeb prezydenta i jego małżonki. Atmosfera Krakowa w tych dniach, dla mnie kojarzyła się tylko z jednym - z pierwszą pielgrzymką papieża Jana Pawła II do Polski. Wydawało się, że podobnie jak przełomowa była pielgrzymka z 1979 roku, tak i teraz będziemy mięli do czynienia z podobnym, niemalże mistycznym przełomem.


Na krakowskim rynku stawił się cały naród, pogrążony w smutku po stracie prezydenta i wielu światłych ludzi z najwyższych polskich elit. Oto ten naród, podzielony na wiele nieprzychylnych sobie frakcji politycznych, podzielony na Katolików i nie Katolików, na prawych i lewych, na zadowolonych z przemian ustrojowych i tych, których te przemiany ominęły... Oto ten naród stawił się przed Sukiennicami, z szacunkiem i godnością, w narodowych barwach wyczekujący, by pożegnać swojego prezydenta i prezydentową. Wśród tłumów Polaków, obecnych było także wielu obcokrajowców, którym ta niesamowita uduchowiona atmosfera również się udzielała. Osobiście widziałem młodych Francuzów, kupujących biało czerwone flagi i przebierających się w biało czerwone koszulki z orłami. Z biało czerwonymi flagami po krakowskim rynku chodzili wszyscy, nawet młodzi ludzie, wyglądający na przybyszów z krajów arabskich. Z ust obcokrajowców, padały słowa - ...dzisiaj wszyscy jesteśmy Polakami! Wielu komentatorów, w tym także zagranicznych głośno prorokowało, że tragedia smoleńska zaowocuje narodowym pojednaniem, że ludzie wiele zrozumieli, a ten tydzień narodowej żałoby to swoiste katharsis, które nas odnowi i taki też duch narodowej zgody zdawał się unosić w te dni nad krakowskim rynkiem. Na wielkich telebimach rozstawionych w kilku miejscach rynku, krakowianie i przyjezdni oglądali relacje z przejazdu katafalku ulicami Warszawy. Wielu ludzi miało w oczach łzy i nikt tego nie krył. W tym momencie nawet Krakusy i Warszawiacy byli razem!

Tę niesamowitość unoszącą się nad Krakowem, dopełniały doniesienia medialne o tym, że z nad Islandii znów leci w kierunku Polski wielka chmura pyłów wulkanicznych Wśród tłumu pojawiły się spekulacje na temat tego, kto z wielkich tego świata pojawi się następnego dnia w Krakowie, a kogo wystraszy islandzki wulkan? W rozmowach ludzi, pojawiły się też katastroficzne, spiskowe teorie mówiące o tym, że następnego dnia dojdzie do niewyobrażalnej katastrofy. Na mających pojawić się na krakowskim rynku przedstawicieli najwyższych światowych elit politycznych, miał być niby przeprowadzony zamach, mający w konsekwencji doprowadzić do III wojny światowej! Jakkolwiek brzmi to w tej chwili absurdalnie i paranoicznie, to w tych dniach w Krakowie przed Sukiennicami, nie dało się tej myśli potraktować jedynie w tych kategoriach, tym bardziej widząc jak duże policyjne siły gromadziły się dla zabezpieczenia całego wydarzenia. Okna pobliskich kamienic musiały być pozamykane, a każde pomieszczenie, w którym mógł się ukryć potencjalny zamachowiec musiało zostać sprawdzone. Na dachach kamienic okalających rynek, podobno w dniu pogrzebu swoje stanowiska zajęli snajperzy! Na sam rynek, między Sukiennice i kościół Mariacki w dniu pogrzebu można było się dostać tylko po szczegółowym sprawdzeniu przez antyterrorystów, między innymi za pomocą wykrywaczy metalu. Przed wejściem na rynek od strony ulicy Brackiej, rosły stosy butelek i innych potencjalnie niebezpiecznych przedmiotów. Wszelkie metalowe przedmioty, mogące stanowić zagrożenie, a nawet butelki z napojami trzeba było zostawić przed wejściem do depozytu. Fotografowie wchodzący z teleobiektywami, musieli wykonać próbne zdjęcie bruku ulicy, albo odkręcić obiektyw, by wykluczyć niebezpieczeństwo ukrycia broni w atrapie długiego obiektywu. Pod groźbą konfiskaty sprzętu, zakazane było fotografowanie antyterrorystów.

Atmosfera narodowej zgody, ten swoisty "festiwal" trwał do dnia pogrzebu, prawie do południa. Z mistycznego poczucie, że oto uczestniczę w wyjątkowym wydarzeniu, stanowiącym początek nowej Polski, że od tej chwili będzie już tylko lepiej, z tej naiwnej ułudy wywiodły mnie głośne krzyki, dobiegające gdzieś od strony ulicy Świętej Anny. Po chwili już wiedziałem! Z "krainy zgody narodowej", z nieba Polaków, przeniosłem się na znaną, swojską ziemię, do rzeczywistości codziennych sporów, waśni i nieufności. W okolicy ratusza zgromadziła się manifestacja krakusów, głośno skandująca hasła przeciwko pochowaniu Lecha Kaczyńskiego na Wawelu.

Czar, który ogarniał nawet zagranicznych uczestników tego niezwykłego wydarzenia prysł. Chyba w tym momencie dotarło do mnie, że to wszystko to tylko emocje, że niewiele się zmieni, że jak zwykle nie wyciągniemy z tego co się wydarzyło żadnej pozytywnej nauki.

Minęło ponad pół roku i to, co mogło stać się narodowym oczyszczeniem, początkiem czegoś wielkiego, mistycznym przykładem dla całej Europy i świata, że narodowa zgoda mimo wszystko jest możliwa, przeobraziło się w nienawistny spektakl. Z jednej strony fanatyczni obrońcy krzyża, z drugiej ludzie, którzy często w wulgarny i agresywny sposób szydzili z tego krzyża i jego obrońców, a to wszystko przy bierności władz, nie potrafiących poradzić sobie z tą narastającą falą nienawiści. I wreszcie kulminacja - zbrodnia w łódzkim biurze poselskim PiS! I jakby tego było mało, spektaklu ciąg dalszy - przerzucanie się winą i wzajemne oskarżanie, plujących nienawistnym jadem polityków!

W świetle tych wydarzeń jako naród, wyglądamy jak kilkulatki w piaskownicy, którymi można dowolnie manipulować od skrajności do skrajności, od płaczu do ekstatycznych uniesień. Daleko nam do dojrzałości, do wyciągania pozytywnych wniosków z wydarzeń, do racjonalnej analizy... Jeśli można użyć takiego określenia w skali narodu - jesteśmy narodem niestabilnych emocjonalnie, rozwydrzonych dzieciaków!




Artur Marach
Tekst publikowany na: http://wolnemedia.net/polityka/narod-niestabilny-emocjonalnie/

Mieszkaniec Artur Marach

Artur Marach

Dodano 2008-07-06 23:28:40

Europa wyrasta z piaskownic

Myślicie że struktury europejskie powstają w Brukseli, że to politycy tworzą nową lepszą przyszłość? Błąd... Europa najbardziej jednoczy się w Świnoujściu, w pewnej piaskownicy niedaleko mojego domu! W dniu 1 maja 2004 roku Polska znalazła się wśród państw członkowskich Unii Europejskiej. Minęły huc

Mieszkaniec Artur Marach

Artur Marach

Dodano 2008-07-04 23:27:05

Chris Niedenthal, fotograf zwykłych ludzi

– Wielu ludzi przedstawia mnie: – To facet który zrobił zdjęcie „Czas apokalipsy”. Zrobiłem też mnóstwo innych zdjęć, ale… cholera, jestem znany z tego jednego zdjęcia – mówi Chris Niedenthal. Spotkaliśmy się przy okazji Festiwalu Kultury Polskiej w Reykjaviku. Impreza niezwykła, zrodzona w umysłach dwóch Polek zamieszkałych od kilku lat w Reykjaviku. Anna Wojtyńska i Marta Macuga od dwóch lat przygotowywały to święto. 28 września 2006 roku, w Haskólabió w Reykjaviku, prezydent Islandii pan Olafur Ragnar Grimsson dokonał otwarcia festiwalu. Nieczęsto ma się okazję fotografowania prezydenta innego państwa otwierającego festiwal poświęcony kulturze polskiej. Tym rzadziej zdarza się okazja fotografowania głowy państwa obiektyw w obiektyw z Chrisem Niedenthalem. Moja cyfrówka dość groteskowo wyglądała przy kieszonkowym, kompaktowym aparacie Chrisa. Tylko obudowa aparatu Chrisa nosząca ślady długotrwałego użytkowania świadczyła o tym, że fotograf i jego kamera rozumieją się doskonale.

Islandia to chyba wyjątkowy kraj panie Krzysztofie. Niewiele jest krajów, gdzie można podejść do prezydenta tak blisko i robić zdjęcia?
– Tak, u nas by pan tak nie fotografował. Politycy to zwykli ludzie, ale czasem puszą się straszliwie… – odpowiedział Chris.

Tak rozpoczęła się moja rozmowa ze zwykłym fotografem zwykłych ludzi, kontynuowana następnego dnia na balkonie budynku, w którym Chris Niedenthal zainaugurował swoją wystawę „Polska 1969 -1989”.

Od czasu kiedy otrzymał pan pierwszy aparat rozpoczęła się pana przygoda z fotografią. W którym momencie poczuł pan, że fotografia jest tym, co chciałby pan robić zawodowo?
– Myślę, że już w ostatnich latach szkoły uważałem, że tylko to mogę robić. Ostatni rok, dwa szkoły wiedziałem, że ja chcę studiować fotografię. Mój ojciec chciał abym studiował ekonomię, czy coś mądrego, ja jednak uparłem się, że chcę iść na fotografię i tak też się stało. Oczywiście w chwili, kiedy dostałem pierwszy aparat fotograficzny nie myślałem poważnie o fotografii, bo miałem wtedy jedenaście lat, ale jak byłem trochę starszy wiedziałem, że tylko to mnie interesuje. Ekonomia nie, wszystko inne nie. W szkole bardzo lubiłem historię, może dlatego, jak się okazuje moje zdjęcia są trochę historyczne.

Jakie były początki pana pracy zawodowej? W jaki sposób zostaje się fotoreporterem pańskiego formatu?
– Skończyłem studia w Londynie, jeden z moich nauczycieli miał agencję fotograficzną. Powiedział: Przyjdź do mnie zarobisz na początku mało, ale jak będziesz się starał, będziesz zarabiał coraz więcej… Powiedziałem ok. Dawali mi wtedy 12 funtów tygodniowo, to był rok 1972, to było bardzo mało. Ja już wtedy, nie powiem, że siedziałem na walizkach, ale bardzo ciągnęło mnie do Polski. W szkole jeździłem do Polski w każde wakacje. Ciekaw byłem jednak jak to jest mieszkać tam dłużej, przez kilka miesięcy. Na wakacjach wiadomo jak to jest, wszyscy są otwarci, nikt nie pracuje, słońce, wszyscy się bawią. Chciałem zobaczyć jak to jest tak normalnie. W 1973 roku, w maju, przyjechałem do Polski na kilka miesięcy i …nigdy już nie wróciłem do Anglii.

Został pan w Polsce, ale pracował pan dla zachodniej prasy?
– Tak, starałem się fotografować dla prasy zachodniej, tylko że nikt z zachodniej prasy nie interesował się Polską i to był pewnego rodzaju problem. Starałem się robić zdjęcia, które można było sprzedać. Nikt za bardzo nie interesował się wtedy polską polityką, a takie zdjęcia chciałem robić. Ja robiłem - to się brzydko nazywa – michałki, czyli takie ludowe historyjki o Polsce. Znalazłem taki skansen pod Swarzędzem, muzeum uli. To były rzeczy nietypowe, drewniane ule, w kształcie ludzi. Między innymi łowiczanka, która miała otwór pod spódnicą, przez który wchodziły pszczoły. Takie rzeczy się wtedy sprzedawały po całym świecie. To nie były wielkie fotoreportaże, ale pokazywały Polskę w jakiś ciekawszy sposób. Nie tylko puste półki w sklepach i kolejki. Pamiętam też, robiłem taki reportaż o straży pożarnej w Niepokalanowie. Zdjęcia przedstawiały zakonników w sutannach z sikawkami, gaszących ogień. To też się sprzedało w świecie. Starałem się przedstawiać Polskę w troszkę ciekawszych barwach.

Patrząc na pana zdjęcia tutaj na wystawie, widać że ma pan oko do takich zdjęć, które są interesujące wydaje mi się że nie tylko dla Polaków. Polska na pana zdjęciach to kraj ciekawy mimo tego, że czasy o jakich opowiadają pana zdjęcia łatwe nie były. Ludzie na pana zdjęciach często są „złapani” w sytuacjach można powiedzieć dość humorystycznych.
– Moje zdjęcia z tamtego okresu są bardzo proste. Przedstawiają proste sytuacje. Nie lubię robić zdjęć zbyt wymyślnych, zaplanowanych.