Warszawa sama w sobie jest bardzo ładna, ma dużo zabytków i różnych
malowniczych miejsc. Jednak, jak patrzę na nią bliżej, to mnie nerwica bierze. Od tej ilości petów,
papierów, śmieci, butelek, nakrętek, gazet i psich gówien. Normalnie trudno czasami przejść
chodnikiem, by nie natknąć się na jakieś niespodzianki. Na prawie każdym przystanku, wszystkie
okoliczne trawniki (nie wystarczy, że zadeptane dawno już zgubiły swoją trawę) obsypane petami, mimo
że kosz na śmieci kilka kroków dalej. I ten okropny smród od „kominów”, które stoją pod
samą wiatą i palą na okrągło, jeden za drugim. Pod Cmentarzem Powązkowskim wgnieciona pod mur
odgradzający nekropolię od ulicy Powązkowskiej torba papierowa po żywności wziętej na wynos z
pobliskiej restauracji. Oczywiście, kosz na śmieci również w zasięgu wzroku.
Przy każdym
ruchliwym miejscu stoją osoby rozdające ulotki. Nie wiem, czy ulotki mają jakiś sens, skoro kilka
kroków dalej w najlepszym wypadku pobliski śmietnik wypełniony jest nimi po brzegi, w najgorszym
walają się bez ładu i składu po chodniku i okolicy. Nie mówię, że jest to wina rozdających ulotki,
bo nie jest. Winni są ludzie, którzy je biorą. Podobnie jak z gazetami: jeśli stoi sobie człowiek
rozdający dziennik bezpłatny, to jak nie chcę czytać, to nie biorę, starczy dla osób
zainteresowanych. A jeśli biorę, to nie wywalam na dziko 10 metrów dalej. Nawet jeśli nie zgadzam
się z linią programową pisma, nie demonstruję tego w taki, najgłupszy z możliwych, sposób.
Plac Zamkowy, Ogród Saski, przeciętny budynek, ścianka, płot czy nawet słupek. Co łączy wyżej
wymienione? Mazajki, w uznaniu twórców „wielka sztuka”, w obiektywnym spojrzeniu
bazgroły, które szpecą wszystko, na czym tylko się znajdują. Czasami wręcz zastanawiam się, w jaki
sposób ktoś wszedł na miejsce, pod którym nie ma podparcia, by oznaczyć teren. Tak, oznaczyć teren,
niczym egzotyczne zwierzęta w filmach dokumentalnych. Cieszyć się należy jedynie, że
„artyści” ci nie robią tego w ten sam sposób jak wspomniane stworzenia.
Gdyby
to jeszcze coś wyrażało, bo przecież spotyka się często prawdziwe murale, czy jak to tam się
profesjonalnie nazywa. Ale jeśli ktoś ma potrzebę obwieszczenia światu, że „kocha Elę”,
czy przekonać nieznanego nikomu „Bulbasa”, by „zdychał”, to nie pozostaje
nic innego, jak im współczuć.
Podobnie rzecz się ma z wyrażaniem sympatii wobec klubów
piłkarskich.
Spotykane często na przystankach autobusowych „Legia pany”,
„J**** Widzew”, „Elana Toruń” są przykładem swojskiego systemu GPS, dzięki
któremu wiemy, gdzie się znajdujemy. Ja rozumiem, gdyby chodziło o zespoły rangi Realu Madryt czy
Manchester United, byłbym skłonny uznać ten sposób okazywania sympatii. Ale żeby zabijać się w imię
naszych grup, które z problemami dochodzą do europejskiej ligi po to tylko, by odpaść w pierwszej
rundzie rozgrywek, no to brak mi słów.
Nie jestem jakimś skrajnie fanatycznym ekologiem,
nie wspinam się na kominy elektrowni. Mam jednak wrażenie, że dla naszego wspólnego dobra powinniśmy
zacząć dbać o nasze otoczenie. Pozbyć się tego całego syfu, który nas przygniata, tej szarości, tego
wszędobylskiego brudu. Nie potrzeba wiele, wystarczy żyć z ogólnie przyjętymi normami, bez
wchodzenia w jakiekolwiek skrajności. Kto wie, może taką pracą organiczną u podstaw ruszymy tą
wielką machinę, która w końcu odmieni nasz kraj. Chociaż pod względem estetycznym, by żyło się
piękniej, wszystkim.
https://plus.google.com/u/0/b/113986743078714025442/113986743078714025442/posts
Wyślij wiadomość do Jakub Bogucki
Zgłoś Jakub Bogucki