Dodaj zdjęcie profilowe

avatarBart Ken

Polska
Mieszkaniec Bart Ken

Bart Ken

Dodano 2014-12-13 00:48:39

W barokowym pałacu

Jego mury pamiętają dworskie życie polskich familii, gubernatorską biurokrację zaborców, uformowanie jednego z pierwszych niepodległych rządów II RP. Dziś w budynku znajduje się Wydział Politologii UMCS.

Rezydencja magnatów



Pałac, powstały w XVI wieku jako renesansowy dwór, należał początkowo do rodziny Firlejów. W niczym nie przypominał dzisiejszego gmachu. Przeznaczony był głównie do obrony. Po Firlejach przejęli go Ostrogscy, a po nich, w 1683 roku, kolejna wpływowa familia Lubomirskich. Ostatnie przekazanie nastąpiło poprzez małżeństwo marszałka wielkiego koronnego Józefa Karola Lubomirskiego z Teofilą Ostrogską. Familia dzierżawiła budynek przez dziesięciolecia aż do końca XVII wieku, kiedy na prośbę architekta zaplanowała przebudowę pałacu. Zadania tego podjął się sprowadzony z Niderlandów Tylman z Gameren.

Pałac stał się po przebudowie barokową rezydencją. Jednokondygnacyjny, z klasycystycznymi zdobieniami w duchu epoki „monument familii” tylko początkowo spełniał założenia swoich czasów. Coraz bardziej zaniedbywany przez ród Sanguszków – kolejnych właścicieli – od 1722 roku popadał w coraz większą ruinę. Nie były to wszakże czasy kryzysów pałacowych. Rezydencje najbogatszych Polaków rozkwitały w najlepsze, zarówno w Lublinie, jak i w całej Rzeczpospolitej. W 1734 roku nad Bystrzycą znajdowało się dwanaście pałaców, z czego trzy na małej przestrzeni Placu Litewskiego.

Stan pałacu pogarszały także pożary. Pierwszy z nich miał miejsce w czasie konfederacji barskiej w 1768 roku. Ówcześni właściciele, Szeptyccy, nie podjęli się restauracji ani konserwacji budynku. W kolejnych latach, równo z rozbiorami Polski, agonię przeżywał jeden z piękniejszych symboli małej, lubelskiej ojczyzny.

Pałac burmistrza i polityków



Odbudowy zniszczonego budynku podjął się dopiero na początku XIX wieku bogaty kupiec z regionu i ówczesny burmistrz Lublina, Benjamin Finke. Wykupił on zdewastowany gmach w 1801 roku. Po transakcji przekazał go w ręce namiestników Królestwa Polskiego na czele z generałem Józefem Zajączkiem. Choć pałac nie spełniał już funkcji dworskich sprawdzał się jako rezydencja polityków. W przeciwieństwie do familii urzędnicy państwowi eksploatowali budynek rozsądniej.

Wraz z klęską Napoleona, kiedy dla lublinian nastały czasy smuty i kontrybucji, pałac nabrał kształtów, które znamy do dzisiaj. Dzięki wysiłkowi Jana Stompfa powstała druga kondygnacja i boczne pawilony, całość prezentowała się już w stylu neoklasycystycznym. Na polecenie generała Zajączka, teraz stronnika carskiego, w pałacu ulokowała się Komisja Województwa Lubelskiego, kolegialne ciało administracji polskiej. W 1829 roku budynek niespodziewanie spłonął w drugim pożarze. Odbudowa nastąpiła tym razem błyskawicznie, a pracami nad projektem zajął się Henryk Marconi. Ukończone dzieło przyjęło dokładnie taką formę, z jaką dziś kojarzymy Wydział Politologii.

Po powstaniu styczniowym w pałacu ulokowali swoje siedziby ościenni gubernatorzy. Do 1915 roku przy Placu Litewskim rezydował gubernator rosyjski, jeden z dziesięciu zarządców Kraju Nadwiślańskiego. Po przejściu frontu i wyparciu Rosjan z Kongresówki, budynek przeszedł pod zarząd austriackiego generała-gubernatora. Zajętymi ziemiami rządził niedługo, bo trzy lata. Wkrótce państwa centralne ogłosiły swoją klęskę w Wielkiej Wojnie. Polakom sprzyjał rozwój wydarzeń, gdyż także wschodni zaborca pogrążył się w wewnętrznym chaosie. Ów splot rozbudził nadzieje lublinian na utworzenie polskiego rządu. Trzy dni przed powrotem Józefa Piłsudskiego do Warszawy, 7 października 1918 roku, w gmachu pałacu odbyło się inauguracyjne posiedzenie Tymczasowego Rządu Ludowej Republiki Polskiej. Gabinet pod przewodnictwem Ignacego Daszyńskiego zdawał sobie sprawę z nastrojów patriotycznych w społeczeństwie regionu. Widząc, jak wokół Józefa Piłsudskiego konsolidują się siły niepodległościowe, socjalistyczny rząd podporządkował się przyszłemu Naczelnikowi Państwa. Rząd lubelski urzędował w pałacu do 12 listopada, a działalność zakończył pięć dni później. Pamiątkową tablicę upamiętniającą wydarzenia sprzed 96 lat zauważymy przy wejściu na Wydział Politologii, w auli zaś podziwiać możemy obraz Daszyńskiego, pierwszego premiera odradzającej się Rzeczpospolitej.

Pałac wkrótce przeszedł w ręce wojskowych, podobnie jak sąsiedni budynek Rządu Gubernialnego. Spokojna egzystencja budynków trwała tyle ile żywot niepodległej Polski. We wrześniu 1939 roku pałace przejęli hitlerowscy okupanci.

Uczelniane mury



Po wkroczeniu Sowietów do Lublina i proklamowaniu przez komunistów Polski PKWN- owskiej, pałac został przekazany nowej uczelni – Uniwersytetowi Marii Curie-Skłodowskiej. Marionetkowy rząd Polski „lubelskiej” mieścił się w dawnym Pałacu Rządu Gubernialnego, budynku dzisiejszego Wydziału Psychologii.

Pałac przy Placu Litewskim stał się miejscem politologicznych prelekcji od 1964 roku, utworzono tu wówczas Studium Nauk Politycznych. Po dziewięciu latach Studium urosło do rangi Instytutu Nauk Politycznych, a od 1980 roku pojawili się pierwsi studenci dzienni. Uczelnia rozwijała się w pałacowych murach coraz prężniej. W 1984 roku zaczął działać Uniwersytet Trzeciego Wieku. Najwięcej zmian dokonało się jednak w czasach transformacji ustrojowej: od 1990 roku uniwersytet funkcjonował w pałacu już we wszystkie dni tygodnia, uruchomiono 5-letnie studia zaoczne, a dwa lata później Instytut uzyskał uprawnienia do nadawania tytułu doktora nauk humanistycznych (habilitację doktorzy uzyskują od 2001 roku). Dalszy rozwój uczelni zaowocował przekształceniem Instytutu w Wydział Politologii UMCS, co nastąpiło w styczniu 1993 roku decyzją Senatu uczelni. Miesiąc później zebrała się inauguracyjna, historyczna Rada Wydziału, która wybrała na pierwszego dziekana profesora Jana Jachymka.

W latach 80. w historycznym pałacu funkcjonowało pięć zespołów badawczych, skupionych przede wszystkim wokół polityki. Wraz ze zmianą ustroju zespoły przekształcały się w zakłady badawcze. Rozwijały się pokrewne dziedziny, tj. prawa człowieka, dziennikarstwo, samorząd, historia czy filozofia. W 2000 roku uruchomiono drugi kierunek na wydziale – stosunki międzynarodowe, w czym nieoceniony udział mieli pracownicy zakładu zajmującego się tą dziedziną. Kształcenie przyszłych dziennikarzy rozpoczęło się w roku akademickim 2003/2004. Uruchomiono wtedy studia licencjackie z tego kierunku.

Przeszło dziesięć lat później, poza politologią, stosunkami międzynarodowymi i dziennikarstwem, pojawiły się w odsłonie dziennej także studia wschodnioeuropejskie (od roku akademickiego 2011/2012), bezpieczeństwo narodowe (2013/2014) i produkcja medialna (2014/2015).

Ponad dwadzieścia lat od powstania Wydziału Politologii w murach pałacu nauki pobierają studenci pięciu lat, sześciu kierunków, również w formie zaocznej. Uczelnia prowadzi także dwu- i trzysemestralne kierunki podyplomowe. Wydział dysponuje kompletnym zapleczem dla studentów, posiada bibliotekę i czytelnię z komputerami, szatnię, ksero, barek, tablice ogłoszeń, czyli standardowe zaplecze dla studentów. Mury wydziału odwiedzają znane osobistości ze świata polityki jak Adam Hofman, czy Janusz Palikot. Na wydziale gościły największe tuzy dziennikarstwa polskiego, m. in. Andrzej Stankiewicz, Daniel Passent, Jacek Żakowski, czy Tomasz Patora. Były też zagraniczne wizytacje – chłodna ocena Majdanu w wykonaniu profesora Jarosława Hrycaka, ale i luźniejsze spotkanie z ambasador Indii Moniką Kapil Mohtą.

artykuł także na http://prostopokrecone.blogspot.com/2014/12/w-barokowym-paacu.html

Mieszkaniec Bart Ken

Bart Ken

Dodano 2014-06-23 20:43:42

Społeczny fenomen biegania (cz.3)

Ostatnią kwestią wartą poruszenia wokół biegania jest symbolika, której nie można nie dostrzec podczas imprez biegowych. To istny festiwal kolorów, marek sportowych, czasem wręcz mistyki. Symbolika w bieganiu

Dla tysięcy trenujących zawodników

Mieszkaniec Bart Ken

Bart Ken

Dodano 2014-06-20 16:19:28

Społeczny fenomen biegania (cz.2)

Znamy już bieganie jako produkt, dobrze sprzedające się lekarstwo na stres, otyłość, czy wewnętrzny smutek. Wokół tego wysiłku istnieje też sporo mitów, podświadomych odczuć.

Bieganie jako część kultury masowej, różne mity



Przez marketing wirusowy płynący z mediów społecznościowych, jak i pozostałe serwisy, czy gazety biegowe, ta forma celebracji wysiłku i napełniania się energią popularyzuje się w naszej świadomości. Niechętni bądź zupełnie obojętni wobec biegania zmuszeni są oglądać kolejne wpisy, reportaże i relacje z masowych imprez. Te ostatnie odbywają się już wszędzie – dzięki akcji „Biegam bo lubię” tysiące biegaczy z dużych ośrodków Polski ściąga w pobliskie lasy, by w ramach piknikowo-rodzinnej atmosfery przebiegnąć pięć kilometrów przełajem. Święto trwa dalej po biegu, uwiecznia się w tysiącach zdjęć trasę, metę, paradę z medalami, ceremonię wręczenia nagród. Rodziny, grupy znajomych, single, wszystkich czeka ciepły posiłek, nagroda za przebiegnięcie dystansu.

Zanim do akcji wkroczyły nasze wirtualne wizytówki, a co kolejni lubiący się chwalić zaczęli udostępniać swój kilometraż w aplikacji „Endomondo”, „Gazeta Wyborcza” popularyzowała akcję „Polska biega”. Trwa to od ładnych kilku lat wstecz. Liczba biegów i ich uczestników rosła, jednak w ostatnich dwóch latach przeżywamy istne biegowe boom, zarówno w organizacji jak i liczbie biegaczy. Nie skłamię jeśli stwierdzę, że media dopomogły, ale nie wykreowały i nie utrwaliły biegania w świadomości społeczeństwa. Ono samo nie tyle dojrzało, co przekonało się – marketingiem szeptanym bądź swojego rodzaju nepotyzmem – jak niewiele wystarczy by stać się szczęśliwszym, spełnionym, szczuplejszym itd.

Krążenie wokół forów biegowych, treningowych poradników, odżywek itd. doszło do całkiem pokaźnych rozmiarów. Dres i adidasy nie są już wyznacznikami elitarnego, drakońskiego hobby – w godzinach popołudniowo-wieczornych na ścieżkach dla rowerów i w lasach co kilkaset metrów kolejny „pobratymiec” pomacha nam przemierzając drogę w przeciwnym kierunku. Kulturalne machnięcia niczym na szlaku w Tatrach jeszcze doładowują, obudowują ten wysiłek wartością i uprzejmością.


Na pierwszy rzut oka większość biegaczy na starcie wygląda podobnie: obcisłe lub luźne spodenki, koszulka lub bezrękawnik, czapka, buty z pianką. Będą gadżeciarze z okularami przed słońcem, pulsometrami i pasami na napoje, będą przebierańcy, grupy rekonstrukcyjne, ludzie w koszulkach fundacji. Wszyscy stanowią wielką rodzinę, połączoną wspólną pasją, choć różną motywacją. To pochodna motywacji startujących, popularną „dychę” przebiegają służby mundurowe w pełnym ekwipunku, ludzie w maskach, organizuje się przebieżki dla kelnerów czy juniorów na dystansie 1/100 maratonu albo 100 metrów, żeby propagować ruch także wśród najmłodszych.

Głosy krytyczne są dziś w mniejszości, albo rozumiane są jako kompleksy krytykujących albo przez pryzmat ubierania biegania w dodatkową symbolikę, jak uczynił to w kwietniu Dominik Zdort w piętnującym bieganie felietonie w serwisie „Rzeczpospolitej”. Przyrównał on wysiłek do religii mas. Nie potrafimy wystać w kościołach trzech kwadransów, ale dwugodzinny bieg od 5. czy 6. rano nie jest dla nas problemem. Bieganie, a właściwie biegactwo to sportowy odłam wyznaniowy. Konkretnie http://www.rp.pl/artykul/1102067.html

Mieszkaniec Bart Ken

Bart Ken

Dodano 2014-06-19 01:06:39

Społeczny fenomen biegania (cz.1)

Spokojnie, nie musisz biegać, czy interesować się bieganiem, żeby czytać te artykuły. Wystarczy, że po prostu lubisz czytać, a jeśli nie obce jest ci "czytanie" świata to poświęć kilka minut na niebiegowe wypocinki niezawodowego biegacza. Niniejszy wywód powstał w założeniu jako praca zaliczeniowa. W kontekście społecznym, sportowym i kulturalnym prześwietliłem fenomen, który ogarnął Polaków w ostatnich latach. Esej, wypadałoby rzec rozkładówka pewnej zajawki na części pierwsze, dotyczy prostej czynności, którą Polacy pokochali w ostatnich latach na skalę masową i nie do końca mierzalna. Zarówno w kategoriach dodatkowej pasji, „uzupełniacza” innego, pozasportowego wysiłku czy zawodowego ścigania się po najwyższe laury i pieniądze. Najprostszy, ale mimo wszystko nie najtańszy wysiłek. Nie przedłużam. Po prostu bieganie.

Masowy i zdrowy produkt


Nad ogólnokrajowym boomem zacząłem zastanawiać się dopiero w momencie kiedy wciągnąłem się w wir żmudnego wysiłku. Inspiracji i potencjalnych odczytań w bieganiu znaleźlibyśmy całe mnóstwo. Motywacje członków wymienionych wyżej grup biegaczy były, są i będą różne. Podobnie wygląda sprawa z odczytywaniem biegania przez resztę „niebiegającego świata”. Dla zachowania kolejności i przejrzystości ich interpretacje zawrę w kilku oddzielnych wątkach. Dla tej pracy kluczowym odnośnikiem jest rzecz jasna kontekst medialny, nie da się jednak analizować go bez skomentowania biegania jako faktu społecznego, dzisiaj wręcz kultowego.

Na początek należy scharakteryzować bieganie jako „prozdrowotny produkt", eskalujący zwłaszcza w drugiej dekadzie XXI wieku. Swoiste remedium na cywilizacyjne dolegliwości. Prostą czynność podchwycają i kupują kolejne miliony obywateli Polski i świata. Na dalszy plan schodzą dawne cenzusy: wieku, rasy, płci. Różnicę przestają czynić także inne: charaktery, style życia, wykonywane zawody, biegowe motywacje itd. Żeby nie odbiegać w czynniki wyłączne społeczne skoncentruję się na medialnym aspekcie biegania. Kluczowa jest tutaj rola istotnych sprawców owego sukcesu, czyli organizatorów i wolontariuszy biegowych imprez masowych. Jeśli szefowie sportowych ośrodków, stowarzyszeń czy fundacji są naczelnymi kapłanami tych świąt, to właśnie wolontariusze sekundują biegaczom z najbliższej odległości. Bezinteresownie poświęcają godziny wolnych dni ( z reguły biegi wypadają w niedziele), do obsłużenia biegaczy, kierowania ruchem, dopingowania co słabszych śmiałków dyszkowego lub maratonowego szaleństwa. Do tego dochodzi rzecz jasna przygotowanie i zakończenie imprezy.

Niebiegający lub po prostu neutralnie usposobiony świat odczytuje zjawisko boomu biegowego na różne sposoby. Pozytywy? Wystarczą wygodne i odpowiednie buty sportowe oraz chęci i determinacja na – zestawiając z krzesełkowym trybem pracy – wręcz katorżniczy wysiłek. Na przysłowiowe „dzień dobry” z dyscypliną to faktycznie niewiele. Nie tylko sportowiec-zawodowiec, ale też pracownik biura, czy informatyk ukończą – po odpowiednim przygotowaniu i zaparciu – maraton. Sprawa nabierze rozpędu, gdy wchłonięty w „światek” nowy biegacz zainwestuje kolejne godziny grafiku na coraz intensywniejsze bieganie. Za nimi pójdą w parze kwestie finansowe: specjalne wydatki na dietę z węglowodanami i białkami, wyposażenie już nie pierwsze lepsze, tylko dobre buty i koszulki, kolejne pakiety startowe.

Czyli biznes biegowy, który kręci się coraz szybciej. Otwiera potencjalne zyski producentom butów, napojów i żelów energetycznych, koszulek, a także właścicielom siłowni, pływalni itd. Odchodzić można by metodą pajęczyny powiązań jeszcze dalej. Setki, tysiące złotych. Od drugiej flanki biją negatywy, czyli pierwsze objawy przeforsowania prowadzące do boleści i zniechęceń. To także trudna decyzja dla kierowców, kiedy chodzi o zatrzymanie komunikacji w centrach miast jeśli trasa wiedzie przez główne aleje Nowego Jorku, Berlina czy Warszawy. Z jednej strony endorfiny i odśrodkowy napęd dający energię na inne obowiązki życiowe, z drugiej fałszywe iluzje i mity, udawanie profesjonalizmu, lansowanie się - od popularnych „piątek” aż po mass-maratony. A także wypadki i zasłabnięcia jak choćby śmiertelny przypadek ubiegłorocznej warszawskiej „dziesiątki”.

Wniebowzięci mogą być producenci akcesoriów biegowych: od butów przez czapki po pulsometry i pasy na kilka wspomagaczy wysiłku. Im oraz reklamodawcom sprzyja popularyzacja biegania, zwłaszcza kiedy sezon trwa w najlepsze (maj-wrzesień). Loga firm widnieją wszędzie: na koszulkach, bandach, ulotkach promocyjnych, w pakietach startowych, firmowych sklepach biegacza. I nie jest to dominacja światowych gigantów z Nike, Adidasa czy Decathlonu. Swoje ugrają tu mniejsi: 4F, New Balance, Isostar, ale i mniejsi, lokalni sponsorzy. Imprezę wspomogą samorządy. Swoje osiągają też ubezpieczyciele i firmy z branży medycznej. Wciągnięty z biegów klient „poleci” na zniżkę, którą uzyskał w pakiecie startowym. Motywacja własna plus endorfiny po dobrym czasie (faza gdzie liczy się już czas) i już wykonuje telefon do PZU bądź innego przedsiębiorstwa, którego usługi wynoszą więcej niż 100 złotych. Wciągnięcie amatora, który biega w zwykłej bluzie i prostych butach na poziom gdzie w grę wchodzi wizyta u sportowego ortopedy, zakup specjalnych wkładek czy pójście dla rozrywki na siłownię,rowerki,bieżnię lub basen to kolejny zastrzyk ekonomiczny dla sektora usług „dookoła-biegowych”.
Dalsza część eseju już wkrótce, zapraszam również http://prostopokrecone.blogspot.com/2014/06/spoeczny-fenomen-biegania.html

Mieszkaniec Bart Ken

Bart Ken

Dodano 2014-02-11 12:08:21

Historyczny wyczyn Stocha

Wyczyn Kamila Stocha przeszedł do historii polskiego sportu. Nie tylko z powodu złotego medalu najbardziej prestiżowej imprezy odbywającej się w blasku olimpijskiego ognia. Złote medale zimowych igrzysk olimpijskich Polacy zdobywali do tej pory albo w wyniku splotu matematycznego i sędziowskiego szczęścia (0,1 punktu przewagi Wojciecha Fortuny nad Walterem Steinerem w 1972 roku, apele o unieważnienie próby Fortuny zostały odrzucone) albo wyszarpywali je ostatnim tchnieniem (Justyna Kowalczyk, 0,3 sekundy przewagi nad Marit Bjoergen w biegu na 30 km w Vancouver). Trzecie złoto dla Polski Kamil Stoch wywalczył w stylu dominatora bezprecedensowego; w historii zmagań sportowców na zimowych igrzyskach ostatnim skoczkiem, który z takim rozmachem wskoczył na olimpijski piedestał na średniej skoczni był Espen Bredesen, któremu przecież pomagała publika w Lillehammer. Od ostatniej takiej dominacji na mniejszej skoczni minęły więc równe dwie dekady.


Stoch “doszlifował” swoją formę w idealnym momencie. Choć wygrywał ostatnie konkursy przed imprezą czterolecia to mogliśmy mieć cały szereg dodatkowych wątpliwości. Czy lider Polaków zdominuje rywali na obiekcie, którego wielkość należy w cotygodniowych zmaganiach PŚ do rzadkości, czy Prevc, rewelacja treningów Hayboeck albo ktoś z mocnym odbiciem nie wyskoczy zza pleców na czoło. Jak to w skokach bywa, liczyć mogły się najmniejsze detale.

Zapoznawcze skoki i seria próbna były tylko rozgrzewką. Jak powiedział http://www.skokipolska.pl/2014/02/09/kamil-stoch-i-lukasz-kruczek-o-bombowych-skokach-mistrza-olimpijskiego/

  1. Pierwszy raz tutaj?

    Cieszymy się, że dołączyłeś do serwisu naszemiasto.pl
    Oto kilka wskazówek, które pomogą Ci w zrobieniu pierwszych kroków:

  2. Zwiększ atrakcyjność profilu

    Dodaj tło, zadbaj aby profil miał unikatowy wygląd i wyróżniał się na tle innych

  3. Daj się poznać

    Uzupełnij podstawowe informacje profilowe, dodaj zdjęcie i bądź rozpoznawalny

  4. Dziel się nowymi wydarzeniami!

    Publikuj artykuły, dodawaj galerie, dziel się ciekawymi infomacjami i pozostań na bieżąco z lokalnymi wydarzeniami

  5. Uczestnicz w życiu lokalnej społeczności

    Wydarzyło się coś ciekawego, o czym inni mieszkańcy powinni wiedzieć, chcesz się czymś podzielić lub napisać artykuł? Sam zadecyduj jaką formę wybierzesz

  6. Daj znać co u Ciebie

    Chcesz się czymś podzielić na gorąco, dodaj krótki wpis, wiadomość zostanie opublikowana w prywatnym strumieniu

  7. Opublikuj materiał na stronie miejskiej

    Wydarzyło się coś ciekawego, o czym inni mieszkańcy powinni wiedzieć, napisz artykuł i opublikuj go na łamach serwisu, dowiedz się co inni o tym sądzą!

  • Dodaj do obserwowanych Obserwuj ciekawe osoby! Jeżeli pojawi się coś nowego, znajdziesz to również na swoim profilu.
  • Wyślij wiadomość Wysyłaj wiadomości i bądź w kontakcie z innymi mieszkańcami!
  • Zgłoś do moderacji Zgłoś nadużycie ze strony mieszkańca!

Wydarzenia dnia

Materiały mieszkańca