Marcin Stachacz

avatarMarcin Stachacz

Polska
Mieszkaniec Marcin Stachacz

Marcin Stachacz

Dodano 2016-03-18 16:05:12

Primal Scream - Chaosmosis - recenzja płyty

Primal Scream wraca z nowym albumem „Chaosmosis”. Płyta nie przypomina praktycznie w niczym swojej bardzo dobrej poprzedniczki „More Light” z 2013 roku. Primal Scream wraca z nowym albumem „Chaosmosis”. Płyta nie przypomina praktycznie w niczym swojej bardzo dobrej poprzedniczki „More Light” z 2013 roku. Brak na niej epickich numerów w stylu „2013”, czy rozbudowanych kompozycji jak „River of Pain”, „Goodbay Johnny”, czy „Relativity”, wielce plastycznych, „filmowych” kawałków.
Bobby Gillespie serwuje nam dawkę bardziej przystępnych dźwięków, przywołujących na myśl prędzej Beautiful Future (2008) niż ostatnie dokonania szkockiej legendy. A to nie było wcale takie oczywiste. Mnie osobiście zwiódł bardzo krótki filmik zwiastujący owe wydawnictwo, w którym to wykorzystano fragment utworu „100% or Nothing” z hipnotyczną gitarą i mocno pulsującym bitem. Pomyślałem wtedy, że będzie dosyć mroczno, gęsto jak w zamglonym, szkockim pubie. Cieszyłem się z takiej wizji i czekałem na więcej. Czekałem na singla.
Wtedy na scenę wkroczyło „Where the Light Gets In” ze Sky Ferreirą… Jakże odmienna jest to piosenka od tego, o czym myślałem z narastającym każdego dnia podnieceniem! I bardzo dobrze. Tak ma być, bo lubię być zaskakiwanym w pozytywny sposób. Zresztą artysta jest od tego, żeby robił to, co jemu leży na sercu i umyśle, a nie od zastanawiania się czego oczekują fani. Singiel jest przebojowy, w sam raz do wiosennego nucenia. Na drugiego reprezentanta „Chaosmosis” wybrany został numer „I Can Change”, bardziej „narkotyczny” i klimatyczny. Leniwie snujący się po trąbce Eustachiusza niczym morfina. Za to psychodela zaczerpnięta niby ze „Screamadelici” (1991), choć podana bardziej w sosie hawajskim niż „marihuanowym”, przemawia i porywa nas do tańca z utworu „Trippin’ on Youre Love”. Zatem, generalnie jest się przy czym pobawić. Płyta sprawnie frunie od początku do końca, bez jakiegoś wyraźnego „tupolewania”.
Primal Scream trzyma, według mnie, odpowiedni poziom i fani mogą być zadowoleni. Grupa ma taki status, że ze swoją muzyką może kroczyć w dowolną stronę i zawsze istnieje cudowne przeświadczenie, że sobie poradzi. Dodatkowo uważam, że osoby, które nie znały do tej pory ich wyczynów (może są to pupile Sky Ferreiry?), po przesłuchaniu nowej płyty zostaną w odpowiedni sposób „poinstruowani”, czego mogą się spodziewać na wcześniejszych krążkach. Tym samym poszerzą oni grono miłośników Kowalskiego - ostatniego amerykańskiego bohatera.

Mieszkaniec Marcin Stachacz

Marcin Stachacz

Dodano 2015-12-23 14:30:24

Eagles of Death Metal - Zipper Down - recenzja

Najlepszym przepisem na rock'n'rolla, który jest dobry, jest zmieszanie pierwszych trzech płyt The Rolling Stones z boogie woogie i Star Trekiem. Tak mogło powstać "Zipper Down"... Oto ona. „Zipper Down” - nowa płyta kalifornijskiego zespołu Eagles of Death Metal. Jesse „Boots Electric” Hughes i Jos

Mieszkaniec Marcin Stachacz

Marcin Stachacz

Dodano 2014-12-22 15:53:10

The Amazing Snakeheads - W obronie rock'n'rolla

To nie Boa, który dusi cię na śmierć, a następnie ma po tobie poważną niestrawność. To raczej typ węża narkomana, który wstrzykuje truciznę nieprzypadkowym fanom muzyki i dzieli się z tobą swoim towarem na każdym kroku. Koniec roku tradycyjnie sprzyja różnorakim podsumowaniom, które powodują ostre b

Mieszkaniec Marcin Stachacz

Marcin Stachacz

Dodano 2013-11-23 14:06:06

"Wyścig" - film, który pluje benzyną, a fotel zamienia w ciasny bolid [RECENZJA]

Coś w stylu "Szybkich i Wściekłych" - taka była pierwsza myśl. Cieszę się, że po seansie w kinie, moje wątpliwości zostały rozwiane ognistym podmuchem. Sport w dzisiejszych czasach stał się nieco... „homoseksualny”. Zwłaszcza piłka nożna i wyścigi. Mówiąc „homo” nie mam na myśli nic homofobicznego, absolutnie nie, owym określeniem zwracam jedynie uwagę na pewną specyfikę bycia sportowcem w XXI w. Jest ona… gogusiowata. Piłkarze – wydepilowani, kapryśni milionerzy, biegający za piłką, a przy każdym kontakcie z innym zawodnikiem zachowują się, jakby właśnie wpadli na minę. Boisko traktują jak wybieg dla modeli. Grzeczne, przylizane chłopaczki, którzy uważają co mówią, albo nie mówią nic, bo mogłoby wyjść z tego coś głupiego. To samo można powiedzieć o kierowcach np. Formuły 1. Ubierają koszulki polo swoich zespołów i dukają w kółko to samo, zawsze podlizując się sponsorom. Brakuje temu wszystkiemu szczypty rock’n’rolla, jakiegoś rodzaju zadziorności i indywidualizmu, który dodałby pikanterii do rywalizacji, czy to na torze, czy na boisku. Wszystko jest wygładzone i nijakie. Prawdziwe, charakterne osobowości, to rzadkość w tym światku. Piłkę nożną zabijają pomarańczowo-różowe korki, a wyścigi samochodowe przepisy BHP – zakazy lub nakazy. Nie ma czasu na szaleństwo, bo to się może nie opłacić. Nawet w życiu prywatnym nie ma polotu i finezji, imprez, narkotyków i alkoholu, kłopotów z policją, a jeśli już, to wszystko dzieje się za „zamkniętymi drzwiami”. Nic już nie zostało po latach 70. i 80. XX w., o których się tak fantastycznie czyta. Szkoda, bo chciałbym poczuć tamten klimat. A wy? Chyba nawet wiem, jak możemy tego dokonać…

Przyznaję od razu, że nigdy nie byłem fanem Formuły 1. Nawet sukcesy i dobra jazda Roberta Kubicy nie skłoniły mnie, żeby co niedziela zasiadać przed telewizorem i z emocji obgryzać paznokcie. Chociaż akurat Roberta bardzo lubię, ma coś w sobie ze „starej szkoły”. Jest konkretny, a i uszczypliwy potrafi być. No i jest niezniszczalny, czego dowiódł nam wiele razy. I nadal to robi. Kilka lat temu lubiłem śledzić MotoGP i rajdy WRC. Miałem nawet swoich ulubieńców w tych dziedzinach, a po transmisjach wychodziłem na rower i udawałem, że się ścigam. Rower to wspaniała rzecz w dzieciństwie, bo może być zarówno szybkim motorem, jaki i samochodem z klatką bezpieczeństwa zamiast tylnich foteli. Dzięki temu na mych ustach niejednokrotnie malował się uśmiech. Ale mniejsza o to. Bo pewnie zapytacie, czy teraz oglądam którąś z tych dyscyplin? Otóż nie. Nie oglądam. Przykro mi to stwierdzić, ale stało się to nudne. Pamiętam tylko jak z sezonu na sezon zmieniały się przepisy, coś zakazywano, ktoś mądry i wpływowy coś nakazał, i nagle wyścigi przestali wygrywać kierowcy, a maszyny, w których siedzieli. Kto miał lepszą, temu mogło się przyfarcić. A to zależy oczywiście od pieniędzy. Nie chciałbym być źle zrozumianym, dlatego muszę coś wyjaśnić. Mam szacunek do „nowej” mechaniki i inżynierów, którzy wprowadzają wszystkie te nadzwyczajne modyfikacje do maszyn byle te były lżejsze, bezpieczniejsze, bardziej ekologiczne itd. Ale to w pewnym stopniu wyklucza czynnik ludzki. Nie wygrywa najlepszy kierowca, tylko, w dużej mierze, właśnie dany motor/auto. Ja potrzebowałem kibicować zawodnikom, a nie kupie szybko pędzącej blachy nastrojonej przez komputer. W nich nie widzę bohaterów. Jasne, mogą mi się podobać, ale cóż z tego? Olga Frycz też mi się podoba, a nie zamienię z nią nigdy słowa.

WRC wygrało i tak z MotoGP, bo rajdy, jak gdzieś przypadkiem znajdę w telewizorze, to zostawiam i oglądam przynajmniej chwilę, żeby przekonać się, że wygrał Sebastien Loeb. Och, przepraszam, jego Citroen. Tylko już mnie to tak nie rajcuje, jak dawniej, a przecież nie było to wieki temu! Jestem młodą osobą. Z tego całego zamieszania, chciałbym tylko móc zrobić jedną rzecz. Mianowicie, poprowadzić wóz rajdowy samemu i sprawdzić ile minut potrzebowałbym na wypadnięcie z trasy i rozbicie się na jakimś głazie. Czy miałbym odpowiednio duże jaja, żeby dociskać pedał gazu w podłogę? Ciekawe. Wydaje mi się (chociaż to zapewne wyłącznie urojenia), że mam w sobie pewien stopień szaleństwa, bądź głupoty, który sprawiłby, że gnałbym do przodu ile fabryka dała. Do przodu, albo w bok, tego właśnie nie wiem i chciałbym się przekonać. Kierowcy wyścigowi są odważni, nie mówię, że nie. Tylko nie ma wśród nich bohaterów na plakat w pokoju. Nie te czasy. A właśnie… bo tak odchodzę od tematu, jak wrócić do czasów prawdziwych „kozaków”, facetów ciosanych siekierą i szalonych niczym rock’n’roll spod znaku dzikich dźwięków The Stooges? Otóż, jak zwykle z pomocą przychodzi nam kino, a precyzyjniej Hollywood z Ronem Howardem na czele.

Pierwszy raz o filmie „Wyścig” usłyszałem w programie motoryzacyjnym Top Gear. Może znacie. Tam gościem był sympatyczny i bardzo popularny reżyser owego dzieła. Cenię Howarda za jego pracę, ale gdy w show puszczono krótki zwiastun, pomyślałem że to może być jego najsłabsze dziecko, co zmusiłoby go do zmiany tytułu z „Wyścig” na „Gniot” (Howard swym dzieciom dał na drugie imię tak, jak miejsce w którym były one spłodzone. Jak tu go nie lubić? Prawdziwy człowiek z fantazją.). Coś w stylu „Szybkich i Wściekłych” – taka była pierwsza myśl. Cieszę się, że po seansie w kinie, moje wątpliwości zostały rozwiane ognistym podmuchem.

Historia rywalizacji Jamesa Hunta i Nikiego Laudy to gotowy scenariusz na film. Nie tylko ze względu na ich wyczyny na torze, ale również na czasy, w których przyszło im się ścigać. Czasy, w których, delikatnie mówiąc, można było więcej. Było ciekawiej towarzysko, zawodowo i sportowo. Formuła 1 wtedy to sport niesamowicie niebezpieczny, trzeba było być prawdziwym pasjonatem i wariatem jednocześnie, żeby to robić. Sława mogła przyjść szybko, ale śmierć również. Dziś nazywano by to „sportem ekstremalnym”. Hunt i Lauda właśnie tacy byli. W ich żyłach płynęła benzyna, a serce wskazywało zawsze czerwone pole obrotów. Przy czym u Hunta spowodowane to było również alkoholem i kokainą, ale tak właśnie bawiły się gwiazdy. Dwa diametralnie różne charaktery z jednym wspólnym mianownikiem. Z chęcią, a wręcz z potrzebą bycia najszybszym, za wszelką cenę. I nie chodzi tu o pieniądze i kontrakty, a o życie i zdrowie. Wyczuwacie obsesję w powietrzu?

Ron Howard chyba w lepszy sposób nie mógł pokazać wzajemnej relacji głównych bohaterów. Ich rywalizacji, czasem wrogiej, ale mimo wszystko, opartej na wzajemnym szacunku i potrzebnej do stawania się lepszym kierowcą. Scenariusz nie jest przesadzony – czego najbardziej się bałem – sam Niki Lauda przyznał, że jest on bardzo, bardzo bliski faktów. Oczywiście są w nim ubarwienia, ale wszystko to jest podane w odpowiednich ramach charakteryzujących gatunek. Jest brawurowo, ale w odpowiednim stopniu. Niektóre historie były zmieniane, ale uwaga, niektóre pokazane były w mniej spektakularny sposób niż to było w rzeczywistości! Film jest dynamiczny, głośny, pluje benzyną i gra na pięciolinii silników prawdziwymi grzmotami. W fotelu kinowym siedzi się, jak w przepełnionym adrenaliną bolidzie. Są w nim przystojni bohaterowie, piękne kobiety z nagimi piersiami, szybkie samochody i ludzki dramat. Czego chcieć więcej? Może tylko powrotu lat 70. Osobiście po wyjściu z kina chciałem mieć wypadek, ścigać się, być złapanym przez policję i zostać wsadzonym za kratki. „To nie jest film o Formule 1, to znaczy jest… ale nie jest” – moje ulubione podsumowanie „Wyścigu”. Polecam nawet jeśli nie jesteście fanami „wyścigówek”, tym bardziej ta historia będzie trzymała was w napięciu do samego końca.

Co zrobić żeby sport był znowu jak kiedyś? Oto mój pomysł: zlikwidować wszelkie ekstraklasy, grand prix i tego typu zawodu. Niech startujący i grający pracują za darmo, albo za „czapkę drobnych”, tak jak to jest w niższych ligach. Wtedy zostaną tylko zawodnicy z pasją i prawdziwym zaangażowaniem, jakie charakteryzują nawet amatorów. Tam liczy się rywalizacja, a nie kasa. Myślicie, że się przyjmie? Dobrze, że jest kino i wspomnienia z przeszłości.

Lubisz oglądać telewizję? Dowiedz się, co ciekawego jest emitowane w telewizji! Sprawdź http://www.telemagazyn.pl/

Mieszkaniec Marcin Stachacz

Marcin Stachacz

Dodano 2013-10-06 21:53:06

"Królowie lata" - Wes Anderson? Proszę was…

Może wybierzemy się na obóz harcerski, albo zbudujemy dom gdzieś w głębokim lesie, z dala od cywilizacji, gdzie nikt nas nie znajdzie? Żyjemy w czasach wielu paranoi. Ekologicznej, obyczajowej, kulturalnej etc. Wszystko staje na głowie, a nam coraz ciężej jest się odnaleźć w świecie. Powiedzcie mi,

  1. Pierwszy raz tutaj?

    Cieszymy się, że dołączyłeś do serwisu naszemiasto.pl
    Oto kilka wskazówek, które pomogą Ci w zrobieniu pierwszych kroków:

  2. Zwiększ atrakcyjność profilu

    Dodaj tło, zadbaj aby profil miał unikatowy wygląd i wyróżniał się na tle innych

  3. Daj się poznać

    Uzupełnij podstawowe informacje profilowe, dodaj zdjęcie i bądź rozpoznawalny

  4. Dziel się nowymi wydarzeniami!

    Publikuj artykuły, dodawaj galerie, dziel się ciekawymi infomacjami i pozostań na bieżąco z lokalnymi wydarzeniami

  5. Uczestnicz w życiu lokalnej społeczności

    Wydarzyło się coś ciekawego, o czym inni mieszkańcy powinni wiedzieć, chcesz się czymś podzielić lub napisać artykuł? Sam zadecyduj jaką formę wybierzesz

  6. Daj znać co u Ciebie

    Chcesz się czymś podzielić na gorąco, dodaj krótki wpis, wiadomość zostanie opublikowana w prywatnym strumieniu

  7. Opublikuj materiał na stronie miejskiej

    Wydarzyło się coś ciekawego, o czym inni mieszkańcy powinni wiedzieć, napisz artykuł i opublikuj go na łamach serwisu, dowiedz się co inni o tym sądzą!

  • Dodaj do obserwowanych Obserwuj ciekawe osoby! Jeżeli pojawi się coś nowego, znajdziesz to również na swoim profilu.
  • Wyślij wiadomość Wysyłaj wiadomości i bądź w kontakcie z innymi mieszkańcami!
  • Zgłoś do moderacji Zgłoś nadużycie ze strony mieszkańca!

Wydarzenia dnia

Materiały mieszkańca