Być może kiedyś historycy określą rok 2010, rokiem zrzucenia
zasłon obłudy, rokiem odsłonięcia prawdziwego oblicza Polaków, albo rokiem końca pewnej wyjątkowej
epoki w historii Polski... Na pewno rok ten będzie określany mianem niezwykłego Katastrofa smoleńska
odciśnie piętno w niemal wszystkich dziedzinach życia, a przede wszystkim w sposobie postrzegania
państwa, narodu, religii, polityki... Jako naród, mieliśmy szanse wyjść z tej katastrofy odrodzeni,
oczyszczeni. Stało się jednak inaczej, czyli jak zwykle - chwilowe emocjonalne "fajerwerki", a potem
powrót do szarej rzeczywistości... Chocholi taniec musi trwać!
Od 10.04.2010 roku trwa
pewien proces, którego ostateczny rezultat jest trudnym do przewidzenia i oceny. Tragedia, która
rozegrała się pod Smoleńskiem, mimo upływu czasu nie traci medialnej siły przekazu i "obrasta" w
tysiące słów, za pomocą których różni ludzie dodają temu wydarzeniu emocji. Efektem tych
narastających emocji, jest ostanie tragiczne zajście w łódzkim biurze poselskim.
W dniu
pogrzebu prezydenta byłem w Krakowie. Na krakowskim rynku, emocje niemalże wisiały w powietrzu.
Dzień przed pogrzebem, okolice krakowskiego rynku opanowane były przez wielotysięczne tłumy ludzi z
flagami w narodowych barwach. Krakowscy handlarze bardzo szybko wyczuli interes i już od kilku dni
sprzedawali biało czerwone flagi, koszulki z orłem, czapeczki i inne narodowe gadżety. Rynek
podzielony był na kilka stref oddzielonych barierkami dla zwykłych ludzi i specjalną strefę z
krzesełkami dla vipów. Tysiące ludzi stało w ponad kilometrowej kolejce po wejściówki do strefy
najbliższej kościołowi Mariackiemu, skąd miały być wyprowadzone trumny z ciałami.
Okolice
kościoła Mariackiego i ulice, którymi miał przejeżdżać kondukt pogrzebowy tonęły w narodowych
ozdobach. Z każdą godziną, przybywało sił porządkowych i przygotowujących swoje stanowiska ekip
dziennikarzy. Żałoba narodowa, która ogarniała od tygodnia wszystkie polskie media, odczuwalna była
tutaj w sposób wyjątkowy, nie tylko dlatego że następnego dnia miał się odbyć pogrzeb prezydenta i
jego małżonki. Atmosfera Krakowa w tych dniach, dla mnie kojarzyła się tylko z jednym - z pierwszą
pielgrzymką papieża Jana Pawła II do Polski. Wydawało się, że podobnie jak przełomowa była
pielgrzymka z 1979 roku, tak i teraz będziemy mięli do czynienia z podobnym, niemalże mistycznym
przełomem.
Na krakowskim rynku stawił się cały
naród, pogrążony w smutku po stracie prezydenta i wielu światłych ludzi z najwyższych polskich elit.
Oto ten naród, podzielony na wiele nieprzychylnych sobie frakcji politycznych, podzielony na
Katolików i nie Katolików, na prawych i lewych, na zadowolonych z przemian ustrojowych i tych,
których te przemiany ominęły... Oto ten naród stawił się przed Sukiennicami, z szacunkiem i
godnością, w narodowych barwach wyczekujący, by pożegnać swojego prezydenta i prezydentową. Wśród
tłumów Polaków, obecnych było także wielu obcokrajowców, którym ta niesamowita uduchowiona atmosfera
również się udzielała. Osobiście widziałem młodych Francuzów, kupujących biało czerwone flagi i
przebierających się w biało czerwone koszulki z orłami. Z biało czerwonymi flagami po krakowskim
rynku chodzili wszyscy, nawet młodzi ludzie, wyglądający na przybyszów z krajów arabskich. Z ust
obcokrajowców, padały słowa - ...dzisiaj wszyscy jesteśmy Polakami! Wielu komentatorów, w tym także
zagranicznych głośno prorokowało, że tragedia smoleńska zaowocuje narodowym pojednaniem, że ludzie
wiele zrozumieli, a ten tydzień narodowej żałoby to swoiste katharsis, które nas odnowi i taki też
duch narodowej zgody zdawał się unosić w te dni nad krakowskim rynkiem. Na wielkich telebimach
rozstawionych w kilku miejscach rynku, krakowianie i przyjezdni oglądali relacje z przejazdu
katafalku ulicami Warszawy. Wielu ludzi miało w oczach łzy i nikt tego nie krył. W tym momencie
nawet Krakusy i Warszawiacy byli razem!
Tę niesamowitość unoszącą się nad Krakowem,
dopełniały doniesienia medialne o tym, że z nad Islandii znów leci w kierunku Polski wielka chmura
pyłów wulkanicznych Wśród tłumu pojawiły się spekulacje na temat tego, kto z wielkich tego świata
pojawi się następnego dnia w Krakowie, a kogo wystraszy islandzki wulkan? W rozmowach ludzi,
pojawiły się też katastroficzne, spiskowe teorie mówiące o tym, że następnego dnia dojdzie do
niewyobrażalnej katastrofy. Na mających pojawić się na krakowskim rynku przedstawicieli najwyższych
światowych elit politycznych, miał być niby przeprowadzony zamach, mający w konsekwencji doprowadzić
do III wojny światowej! Jakkolwiek brzmi to w tej chwili absurdalnie i paranoicznie, to w tych
dniach w Krakowie przed Sukiennicami, nie dało się tej myśli potraktować jedynie w tych kategoriach,
tym bardziej widząc jak duże policyjne siły gromadziły się dla zabezpieczenia całego wydarzenia.
Okna pobliskich kamienic musiały być pozamykane, a każde pomieszczenie, w którym mógł się ukryć
potencjalny zamachowiec musiało zostać sprawdzone. Na dachach kamienic okalających rynek, podobno w
dniu pogrzebu swoje stanowiska zajęli snajperzy! Na sam rynek, między Sukiennice i kościół Mariacki
w dniu pogrzebu można było się dostać tylko po szczegółowym sprawdzeniu przez antyterrorystów,
między innymi za pomocą wykrywaczy metalu. Przed wejściem na rynek od strony ulicy Brackiej, rosły
stosy butelek i innych potencjalnie niebezpiecznych przedmiotów. Wszelkie metalowe przedmioty,
mogące stanowić zagrożenie, a nawet butelki z napojami trzeba było zostawić przed wejściem do
depozytu. Fotografowie wchodzący z teleobiektywami, musieli wykonać próbne zdjęcie bruku ulicy, albo
odkręcić obiektyw, by wykluczyć niebezpieczeństwo ukrycia broni w atrapie długiego obiektywu. Pod
groźbą konfiskaty sprzętu, zakazane było fotografowanie antyterrorystów.
Atmosfera
narodowej zgody, ten swoisty "festiwal" trwał do dnia pogrzebu, prawie do południa. Z mistycznego
poczucie, że oto uczestniczę w wyjątkowym wydarzeniu, stanowiącym początek nowej Polski, że od tej
chwili będzie już tylko lepiej, z tej naiwnej ułudy wywiodły mnie głośne krzyki, dobiegające gdzieś
od strony ulicy Świętej Anny. Po chwili już wiedziałem! Z "krainy zgody narodowej", z nieba Polaków,
przeniosłem się na znaną, swojską ziemię, do rzeczywistości codziennych sporów, waśni i nieufności.
W okolicy ratusza zgromadziła się manifestacja krakusów, głośno skandująca hasła przeciwko
pochowaniu Lecha Kaczyńskiego na Wawelu.
Czar, który ogarniał nawet zagranicznych
uczestników tego niezwykłego wydarzenia prysł. Chyba w tym momencie dotarło do mnie, że to wszystko
to tylko emocje, że niewiele się zmieni, że jak zwykle nie wyciągniemy z tego co się wydarzyło
żadnej pozytywnej nauki.
Minęło ponad pół roku i to, co mogło stać się narodowym
oczyszczeniem, początkiem czegoś wielkiego, mistycznym przykładem dla całej Europy i świata, że
narodowa zgoda mimo wszystko jest możliwa, przeobraziło się w nienawistny spektakl. Z jednej strony
fanatyczni obrońcy krzyża, z drugiej ludzie, którzy często w wulgarny i agresywny sposób szydzili z
tego krzyża i jego obrońców, a to wszystko przy bierności władz, nie potrafiących poradzić sobie z
tą narastającą falą nienawiści. I wreszcie kulminacja - zbrodnia w łódzkim biurze poselskim PiS! I
jakby tego było mało, spektaklu ciąg dalszy - przerzucanie się winą i wzajemne oskarżanie, plujących
nienawistnym jadem polityków!
W świetle tych wydarzeń jako naród, wyglądamy jak
kilkulatki w piaskownicy, którymi można dowolnie manipulować od skrajności do skrajności, od płaczu
do ekstatycznych uniesień. Daleko nam do dojrzałości, do wyciągania pozytywnych wniosków z wydarzeń,
do racjonalnej analizy... Jeśli można użyć takiego określenia w skali narodu - jesteśmy narodem
niestabilnych emocjonalnie, rozwydrzonych dzieciaków!
Artur Marach
Tekst publikowany na: http://wolnemedia.net/polityka/narod-niestabilny-emocjonalnie/