Co mnie czeka, kiedy nie wygram upragnionego wyjazdu do
Werony? Myśl o tym spędza mi sen z powiek. Nie pozwólcie mi usnąć. Wiem, że gdy tylko zamknę oczy
znowu usłyszę ten dialog... - Kotku, pamiętasz że zbliża się Dzień Kobiet?
- To sugestia zakupu
naszyjnika z diamentami?
- Nie... Myślałam o wycieczce, może jakaś europejska stolica?
-
Wedle życzenia. Przygotuj się na niespodziankę.
Podniecona obdzwoniłam wszystkie
koleżanki, które zgodnie z przewidywaniami piały z zachwytu i przeklinały się w głębi duszy że to
nie one poderwały Jacka. Odświeżyłam swoją garderobą, żeby dobrze prezentować się na tle Luwru bądź
Koloseum. Upragniony dzień zbliżał się wielkimi krokami, a ja wciąż nie wiedziałam, gdzie wyląduję 8
marca.
- I oto jesteśmy! Przed nami... Berlin! - samolot krążył już na lotnisku,
wywołując poruszenie wśród pasażerów i zagłuszając słowa mojego chłopaka.
- Co? - próbowałam
przekrzyczeć stewardessy.
- Kochana, przed nami Berlin! Nigdy tu nie byłem, Ty chyba też nie.
- Ale Jacek, ty nawet nie wiesz, jak ja nienawidzę Niemców!
- Nie byłaś czasem w klasie
niemieckiej przez sześć lat?
- Byłam, ale... przypadkiem.
- Nie marudź spodoba Ci się,
zaraz pojedziemy do hotelu to Cię zrelaksuje.
Spojrzałam tęsknym wzrokiem w niebo. To
tylko trzy dni. Może faktycznie się przekonam do germańskiej ziemi i nie będzie tak źle?
Przynajmniej hotel - zgodnie z ustaleniami był pierwsza klasa – apartament małżeński,
klimatyzacja, plazma na ścianie i lustro na suficie, do dyspozycji gości dwa baseny, sauna,
restauracje, prywatne kino...
- Żyć nie umierać - powtarzał mój chłopak, skutecznie
poprawiając mi humor. - Podobno tu najczęściej zatrzymują się gwiazdy, może kogoś znanego
zobaczymy.
- Może. Ale chodź coś zjeść najpierw, potem się rozpakujemy i rozejrzymy.
Skierowaliśmy się na dół w poszukiwaniu jadalni. Mijając recepcję zauważyłam niesamowite
zamieszanie - cały hall wypełniała grupa modelek finału konkursu Elite Model Look. Kilkadziesiąt
dziewcząt odzianych w szykowne stroje witało gości hotelowych śnieżnobiałym uśmiechem.
-
Idziemy – zarządziłam, bo inaczej mój chłopak wpatrzony jak ciele w malowane wrota nigdy by
się nie ruszył.
Łudziłam się, że te dziewczyny
znajdują się tu przypadkowo i zaraz znikną jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Tak się
jednak nie stało, usiadły przy stolikach i pijąc schłodzone mleko czekały na swoje warzywka na parze
w ilości dwie marchewki na osobę. Mój chłopak zerkał na nie ukradkiem, a ja zrezygnowana ruszyłam
uszczknąć coś ze szwedzkiego stołu. Jak można jeść na obiad po dwie marchewki – zastanawiałam
się, nakładając na talerz porcję pangi zapiekanej z mozzarellą w pomidorach, penne z kurczakiem,
żurawiną i gruszką na gorąco oraz zestaw sałatek, z żalem omijając rewir deserów. Mój Jacek
pałaszował frytki i słodko się do mnie uśmiechał. Może te seksbomby na niego nie działają?
- Ooo, widzę że dieta jakaś - skomentował mój talerz.
- Nie, to pierwsze podejście, w końcu
zapłaciłam, to zjem na co mam ochotę. Nie sądzisz, że głodzenie się jest idiotyczne?
- Pewnie,
że tak. Gdybyś jadła na obiad tylko zieleninę, nie miałabyś w ogóle sił i musiałbym cię wszędzie
nosić.
Panienki zniknęły z mojego pola widzenia, co pozwoliło mi się odprężyć i cieszyć
chwilami spędzonymi z mężczyzną mojego życia. Nawet zdecydowałam się na deser i zadowolona wróciłam
do pokoju. Zastanawiałam się, który ze strojów będzie odpowiedni na tak uroczysty wieczór.
Otworzyłam walizkę i... zamarłam. Zamiast eleganckiego żakietu, który układałam dobre dziesięć minut
na wierzchu torby, wyciągnęłam pomarańczowe futerko, gumowe kalosze, trochę książek i chińskie dania
w proszku. Stałam dłuższą chwilę w zadumie, zastanawiając się, jak to możliwe.
- Co jest
miśku? – mój chłopak wyszedł spod prysznica i znacząco na mnie spojrzał.
- Nie mam swojej
torby.
- Jak to nie masz, przecież to jest twoja torba.
- Podobna, owszem, ale to na pewno
nie są moje rzeczy.
- Niemożliwe! Może zapomniałaś co brałaś? Tyle masz tych ciuchów...
-
Jacuś, czy to wygląda jak moje? - zapytałam trzymając małe drzewko bonsai w jednej ręce i
spreparowaną żabę w słoiku w drugiej.
- O rzesz... No to musisz jechać na lotnisko to
wyjaśnić.
- Muszę? A nie MUSIMY?
- Skarbie, jestem padnięty, chciałem tylko kilka fotek
zrobić w centrum i wrócić poleżeć na basenie.
- Okej, skoro tak stawiasz sprawę... to miłego
wieczoru!
- Nie obrażaj się. Zrozum... - nie zdążył skończyć, bo byłam już w windzie.
Całe szczęście walizki zamieniłam bez większych
problemów. Dodatkowo humor polepszyłam sobie w kawiarni pijąc malibu z sokiem pomarańczowym. Chwilę
potem byłam gotowa na konfrontację z Jackiem.
- Wróciłam, mam torbę! - krzyknęłam
radośnie i rzuciłam się na łóżko. Niestety czekała na mnie jedynie enigmatyczna karteczka
„Jestem na ostatnim piętrze, czekam”. Założyłam sukienkę z głębokim dekoltem, czerwone
szpilki i umalowałam starannie usta. Wysiadłam na 31. piętrze. Poczułam podmuch wiatru na twarzy i
skierowałam się ku basenowi. - Jak romantycznie - wyszeptałam, spoglądając na światła miasta i
gwieździste niebo. - Tylko gdzie mój najdroższy?
Wtedy usłyszałam jego śmiech,
dochodzący z drugiego końca tarasu - siedział w jacuzzi z trzema mulatkami i popijał drinka z
palemką. Żeby nie zemdleć oparłam się o barierkę. Po chwili zjawił się tuż przy mnie, obsypywał
pocałunkami i prawił komplementy. Wręczył mi bukiet róż i przeprosił za wszystkie dzisiejsze
nieporozumienia.
- Nie chciałem żeby to tak wyszło uwierz mi, wiem że powinienem z tobą
jechać, jutro ci to wynagrodzę. A teraz chodźmy do kawiarni, powspominać wspólne dni. Będzie
rozkosznie. Potem wrócimy do jacuzzi, ale już sami.
Nie mogłam się oprzeć jego urokowi i
wieczór spędziliśmy przy stoliku z widokiem na panoramę miasta. Z głośników płynął jazz, czerwone
róże pachniały oszałamiająco a mój luby składał pocałunki na mojej szyi. Przypominaliśmy sobie
zabawne historie z minionego roku, aż rozmowę zagłuszyła grupa mężczyzn, którzy pojawili się nagle i
nie wiadomo skąd. Rozsiedli się przy stolikach, zamówili litrowe piwne kufle i po chwili zapach
kiełbasy i kapusty kiszonej zdominował kwiatową woń. Włączone na pełny regulator plazmy i sportowe
koszulki nowo przybyłych gości mogły zwiastować tylko jedno – ważne piłkarskie widowisko.
- O kurcze, no tak, dzisiaj jest Puchar UEFA, na śmierć zapomniałem! - z wypiekami na twarzy
Jacek
zamawiał piłkarski zestaw jedzeniowy. - Spróbuj kiełbaski, super jest, dobrze wysmażona
– mówił do mnie, ale wzrokiem śledził ruchy zawodników na ekranach. Czułam jak łzy płyną mi po
policzkach.
***
- O, królewna się
obudziła – usłyszałam głos swojego chłopaka, jakby z innej rzeczywistości. - Dzień Kobiet,
Dzień Kobiet, niech każdy się dowie, że dzisiaj jest dzień kobiet! Wstawaj, przygotowałem dla Ciebie
niespodziankę!
- Nigdy więcej niespodzianek! - obudziłam się z krzykiem.
- Skarbie,
wszystko w porządku? Chciałem tylko żebyśmy polecieli...
- Ciiii! Nic nie mów. Żadnego
latania. Jaki ja koszmar miałam...
- Ale zobacz jaka jest ładna pogoda i mamy kilka dni
wolnego, no zgódź się...
- Mam pomysł. - odpowiedziałam po chwili, gdy upewniłam się że leżę
we własnym łóżku w kraju nad Wisłą. - Pamiętasz tą chatkę na wsi na Mazurach? Moja ciotka wyjechała
do sanatorium na cały miesiąc, myślę że się zgodzi - popilnujemy jej domu i odpoczniemy od Warszawy.
- Z minuty na minutę pomysł mi się coraz bardziej podobał. - Tam jest las, jezioro, można popływać
kajakami, zrobić ognisko, tylko ty i ja, zobaczysz będzie super!
- I to jest twój wymarzony
dzień kobiet?
- Zdecydowanie, tak.
- A gdybyśmy mogli polecieć do Werony, miasta
kochanków?
- To już zupełnie co innego!
Tekst bierze udział w http://www.gp24.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20090302/SLUPSK/549264319
Wyślij wiadomość do Anna Winczakiewicz
Zgłoś Anna Winczakiewicz