Ze szkolnego alfabetu: "b" jak "bezsensowny kierunek"
Oferowanie przez polskie uczelnie
publiczne kierunków studiów niedających ich absolwentom szans na godziwe zatrudnienie zgodnie z
poziomem wykształcenia, dewaluuje cały system szkolnictwa wyższego i prowadzi do inflacji tytułów
naukowych. Jeśli przyczyną galopującego bezrobocia wśród absolwentów wyższych uczelni (a weźmy
dodatkowo pod uwagę, że te blisko 25 proc, to tylko osoby, które rzeczywiście po studiach pozostają
bez pracy – liczba wszystkich „straconych absolwentów” w Polsce nie jest znana. Do
tych 25 proc. nie wlicza się bowiem wszystkich osób z wyższym wykształceniem, które pracują na
stanowiskach znacznie poniżej swoich kwalifikacji – czyli de facto absolwentów, którym studia
nie pomogły w znalezieniu pracy lepszej, niż taka, którą mógłby wykonywać absolwent szkoły średniej
bez kwalifikacji) jest fakt, że „ludzie w Polsce idą na bezsensowne kierunki”, musimy
odpowiedzieć sobie na dwa zasadnicze pytania:
a) Dlaczego ludzie w Polsce idą na
bezsensowne kierunki?
b) Dlaczego w Polsce w ogóle są „bezsensowne kierunki”?!
Co do punktu a):
Decyzja o ścieżce kształcenia w Polsce zapada, gdy zainteresowany ma
około 16 lat. Wtedy musi dokonać wyboru klasy w liceum, która zazwyczaj ma pewien profil
przedmiotowy mający przygotować uczniów do matury z konkretnych przedmiotów. Oczywiście, preferencje
można jeszcze potem modyfikować i niejednokrotnie zdarza się, że uczniowie klasy humanistycznej
trafiają na politechnikę i odwrotnie. Jednak przez praktycznie cały okres kształcenia w szkole nie
dzieje się nic, co mogłoby pomóc uczniom w podjęciu racjonalnej decyzji o wyborze kierunku studiów.
Co to właściwie znaczy: podjęcie racjonalnej decyzji o kierunku studiów? Odpowiedzi na
to pytanie nie znają uczniowie i można im to wybaczyć, bo od 16 czy 18-latka nie powinniśmy wymagać
życiowej wiedzy o realiach na rynku pracy. Nie można też zakładać, że taką wiedzę będą posiadali
rodzice – moi na przykład nie zauważyliby różnicy, gdybym powiedziała im, że mój kolega jest
programistą sumatry, a nie programistą javy. Taką wiedzę mają za to obowiązek przekazywać pracownicy
placówek oświatowych i ministerstwo edukacji powinno ten obowiązek egzekwować. Jeśli mamy bowiem w
Polsce szkoły publiczne, opłacane z budżetu państwa i samorządów i takie samo szkolnictwo wyższe, to
porażka całego naszego systemu edukacji, jaką obserwujemy w ostatnim czasie, nie jest problemem
tylko cierpiących z jej powodu jednostek, lecz całego kraju, społeczeństwa, gospodarki. Inwestujemy
bowiem publiczne pieniądze w szkoły, które przyczyniają się do złych wyborów ścieżki dalszego
kształcenia (pośrednio: bezrobocia) i wyższe uczelnie, które nie przygotowują do wykonywania żadnego
zawodu (znowu: bezrobocia). Czyli cała nasza inwestycja przyczynia się do wzrostu bezrobocia, a co
za tym idzie – kolejności inwestowania dodatkowych pieniędzy w zasiłki i programy aktywizacji
zawodowej. Jak widać, robimy z ministerstwem edukacji bardzo zły interes.
Czytaj więcej -->
Podjęcie decyzji o wyborze kierunku studiów powinno być podyktowane wyborem zawodu.
„Zawód” powinien być traktowany jako zbiór takich praktycznych umiejętności, które można
potem na rynku pracy sprzedać klientowi lub pracodawcy. Następnie przyszły student powinien
sprawdzić ofertę szkół wyższych i dowiedzieć się, który kierunek studiów pomoże mu zdobyć wspomniane
umiejętności. Wszystko to powinno być oczywiste. Powinno, ale nie było – stąd rosnąca fala
bezrobocia wśród absolwentów wyższych uczelni.
Polska szkoła koncentruje się (jeśli na
czymś w ogóle się koncentruje) na jakości kształcenia mierzonej w liczbie punktów na egzaminie
gimnazjalnym i maturze, a nie na celu kształcenia. Dobrze odzwierciedlają to programy - w skład
programu żadnego szkolnego przedmiotu ani w gimnazjum, ani w liceum, nie wchodzi uświadamianie
uczniów, w jakich zawodach wykorzystywane są przyswajane przez nich właśnie umiejętności. Szkoła
skutecznie tępi problemy naukowe i wychowawcze, zupełnie ignorując jednak problem następujący: wielu
maturzystów, kończąc szkołę, nie ma pojęcia, jaki zawód chciałaby wykonywać.
W polskiej
szkole można nie zdać z powodu nieznajomości cyklu rozwojowego paproci czy pogłowia bydła na
kilometr kwadratowy w Chinach. Z powodzeniem można za to skończyć polską szkołę nie wiedząc, co
będzie się robiło dalej – z wyjątkiem świadomości, że trzeba będzie pójść na „jakieś
studia”. Wielu maturzystów idzie więc na kierunek studiów pod wpływem intuicji, ciekawości czy
wręcz reklamy, a potem – dopiero po kilku latach, kiedy przychodzi mu skonfrontować się z
rynkiem pracy – zastanawia się, co właściwie może zrobić ze zdobytymi na studiach
umiejętnościami.
Pół biedy, jeśli niezdecydowany młody człowiek rzeczywiście wyniesie za
studiów jakieś dające się później sprzedać umiejętności. Jednak druga tragedia polskiego systemu
edukacji polega na tym, że rzeczywiście mamy sporo kierunków studiów, które nie dają żadnych
narzędzi umożliwiających absolwentom wykonywanie konkretnego zawodu i że wyższe uczelnie z
wyrachowaniem wykorzystywały przez lata naiwność maturzystów, oferując im ładnie opakowany w słowa
bubel.
Czytaj więcej -->
W tym momencie możemy przejść do punktu b). „Bezsensowne kierunki
studiów” zostały już właściwie zdefiniowane w poprzednim akapicie – jako takie, które
nie podnoszą kwalifikacji zawodowych studentów i nie przyczyniają się do znalezienia przez nich
pracy. Podczas studiów na „bezsensownych kierunkach” przekazywana jest słowem wiedza
teoretyczna, z którą po zakończeniu studiów niewiele da się zrobić. Skąd wzięły się właściwie
„bezsensowne kierunki” i skąd wzięła się ich popularność?
Wyższe uczelnie,
jako podmioty gospodarcze, dążą do uzyskania jak największego zysku jak najniższym kosztem. Oferując
dużą liczbę miejsc na modnych i popularnych, lecz tanich kierunkach studiów (takich, które nie
wymagają żadnych nakładów z wyjątkiem wykładowcy, kredy i tablicy) mogą zwiększyć swoje dochody.
Korzystając z naiwności absolwentów szkół średnich, wyższe uczelnie – zarówno prywatne, jak i
państwowe – mnożyły liczbę egzotycznych kierunków, kusząc studentów chwytami reklamowymi:
począwszy od atrakcyjnie brzmiących epitetów jak „międzynarodowy” czy
„europejski” po obietnice ciekawej pracy po ich ukończeniu: od różnego rodzaju
„mediów”, przez „instytucje kultury” po „agencje rządowe” i
„instytucje Unii Europejskiej”. To, w jaki sposób przekazywana wiedza miałaby sprawić,
by rzeczone „agencje” i „instytucje”- widma chciały absolwenta tych
kierunków zatrudnić – nigdy nie było przedmiotem dyskusji, ponieważ nie interesowali się tym
ani kandydaci na studia, ani ministerstwo szkolnictwa wyższego – główny sponsor państwowych
uczelni w Polsce.
Brak jakiejkolwiek kontroli rządu nad taką patologiczną działalnością
uniwersytetów przyczyniał się przez lata do marnowania publicznych pieniędzy – bo nie można
tego inaczej nazwać, jeśli musimy przyznać, że opłacane z budżetu kierunki studiów nie mają żadnego
utylitarnego sensu.
Przymykaliśmy na tę patologię oko do czasu, aż fala bezrobocia wśród
absolwentów wyższych uczelni przerodziła się w tsunami. W celu ograniczenia wydatków na
„bezsensowne kierunki” rząd wprowadził wprawdzie odpłatność za drugi kierunek studiów
oraz kampanię propagującą wśród maturzystów kierunki "bardziej sensowne". Mimo ostrej debaty w
mediach i świadomości zachodzącego procederu, ministerstwo szkolnictwa wyższego wciąż nie ma odwagi,
by zrobić z „bezsensownymi kierunkami” porządek.
Oferowanie przez polskie
uczelnie publiczne kierunków studiów niedających ich absolwentom szans na godziwe zatrudnienie
zgodnie z poziomem wykształcenia dewaluuje cały system szkolnictwa wyższego i prowadzi do inflacji
tytułów naukowych. Ponadto, zgodnie z ustawą o ochronie praw konkurencji i konsumenta –
reklama wprowadzająca w błąd stanowi naruszenie prawa i karalna. A za taką właśnie reklamę można
uznać opisy kierunków studiów na wielu uniwersytetach, które obiecują nieświadomym kandydatom
gruszki na wierzbie. Prawo jednak nie po raz pierwszy nie dotyczy uniwersytetów.
Można
oczywiście polemizować, czy rolą uczelni jest zapewnianie absolwentom zatrudnienia. Nie. Nie chodzi
tu o gwarancję znalezienia pracy, bo o to każdy musi zatroszczyć się sam. Chodzi tylko o to, by
zaprzestać oszukiwania nieświadomych niczego maturzystów, bo każde takie oszustwo – poza
aspektami moralnymi – kosztuje nas corocznie niebagatelne pieniądze.
http://www.wiadomosci24.pl/artykul/przewodnik_po_serwisie_wiadomosci24_pl_106098.html
Wyślij wiadomość do Emilia Korczyńska
Zgłoś Emilia Korczyńska