Początek stanu wojennego większość Polaków zna. Internowanie mniej więcej
wyglądało podobnie. Różne były warunki bytowe w obozach, różne traktowanie internowanych. Często
rozgrywały się sceny bardzo dramatyczne, jak ta z kwietnia '82. Bunt - relacja spisana na gorąco w
trakcie buntu 18 kwietnia 1982 r. w Uhercach – ośrodku odosobnienia internowanych działaczy
solidarnościowych, przez uczestnika, Tomasza Petry.
Niedziela, 18.04.1982, godz. 21.45
Właśnie zakończyliśmy solidarnościowy
apel wieczorny odśpiewaniem pieśni „Solidarni”. W tym momencie kolega (Rafał Szymoński)
z Katowic informuje nas o bardzo ciężkim stanie dwóch, cierpiących na klaustrofobię kolegów z celi
26 – Śledzia i Ryśka S., którzy w ub. sobotę mieli wyjść na wolność.
Jak nam
wiadomo było, nad kolegą Śledziem w szczególnie okrutny sposób znęcano się w śląskim więzieniu,
celem wymuszenia podpisów, katując go i zamykając specjalnie w pojedynczej, małej celi, gdzie
chłopak dostawał szału. Prawdopodobnie, aby go obecnie złamać i wykończyć psychicznie, specjalnie SB
obiecywało mu zwolnienie i nie dotrzymywało obietnicy.
Kolega S. informuje nas, że lekarz
anestezjolog, dr Habela, znajdujący się przy chorych oświadczył, iż dalszy ich pobyt tutaj zagraża
ich życiu. W związku z tym będziemy starać się o wypuszczenie ich na wolność. W tym celu delegacja
udaje się do dyżurnego oddziałowego i żąda przybycia komendanta obozu i funkcjonariuszy SB z
Katowic. Po 30-minutowym oczekiwaniu dostajemy informację, ze komendant już się wybiera, natomiast
trwają poszukiwania funkcjonariuszy SB, ale ustalono „prawdopodobne” miejsce ich pobytu
(zwykle mieszkają w hotelu obok obozu).
Przy drzwiach wyjściowych pozostaje mała grupka,
inni znajdują się w celach.
O godz 23.30 na terenie obozu znajduje się już komendant i
prawdopodobnie odnalezieni funkcjonariusze SB. Przysyła do oddziału oficera w stopniu podporucznika
z propozycją, aby chorzy zgłosili się do administracji. Jest to niemożliwe ze względu na ich stan.
Delegacja domaga się przybycia na miejsce funkcjonariuszy SB i komendanta, i wydanie zezwolenia na
opuszczenie obozu.
Czas - pół godziny. Po chwili wraca oficer (jest już 24) i prosi w
imieniu komendanta o chwile zwłoki z rozpoczęciem akcji planowanej przez internowanych, bo właśnie
próbują skontaktować się z płk. Grubą (KW MO w Katowicach) w sprawie uwolnienia chorych. Nasi
delegaci dają czas 30 minut, chociaż już rozlegają się głosy, że tu chodzi tylko o zwłokę w celu
ściągnięcia posiłków ZOMO.
Mija wyznaczony termin.
Ponownie wszyscy internowani wyszli na zewnątrz przed pawilon i tłukąc w miski i beczkę, zaczęli
skandować: "Uwolnić chorych!”. Jest prawie pierwsza w nocy. Ktoś na spacerniku rozpalił
ognisko z gazet i rupieci. Skandowanie umilkło. Wszyscy wracają podekscytowani i zaczynają gromadzić
materiał na barykadę (stare łóżka, taborety). Nie mamy złudzeń – żadnych rozmów nie będzie,
najwyżej akcja ZOMO. Zdjęto kraty oddzielające oddziały. Oczekiwanie w napięciu. Ognisko płonie.
Godz. 2 – od kościoła widać światła samochodów milicyjnych. Jadą na sygnałach. Jest
ich pięć, potem co chwilę dojeżdżają następne. Są też dwie
karetki pogotowia. Samochody stają
przed bramą więzienną, wysypują się z nich ludzie. W budynku zamieszanie i budowa barykady. Nikt nie
ma złudzeń. Wygaszamy wszystkie światła. Obserwujemy przez okna teren wokoło. Więzienie jest
okrążone przez funkcjonariuszy ZOMO z pałkami za pasem. Napięcie wzrasta. Z „kogucika”
reflektor miga światłem.
Kilku Ślązaków stoi przy ognisku. ZOMO na razie jeszcze za
podwójną siatką. Pod spacernik z płonącym ogniskiem podchodzi por. Lipczyński, zwany też
„Bandytą” (z tej racji, że kiedyś szczególnie znęcał się nad więźniami). Jest z jakimś
funkcjonariuszem. W krótkiej rozmowie z naszymi „wartownikami” oświadcza, że nie wie, o
co tu chodzi. Rozmowa zakończona. Na razie. Po dziesięciu minutach wraca z pięcioma ludźmi. Najpierw
pod pawilon II, potem pod nasz. Znowu krótka rozmowa ze stojącymi przy ognisku. Proponują nam
zaśpiewanie jakiejś piosenki. Wiemy, że to prowokacja – okazja dla ZOMO do wkroczenia. Nic z
tego nie wyszło. Odchodzą, nucąc jedną z naszych pieśni. Myśleli, ze podchwycimy. Cisza. Nic się nie
dzieje.
Godz. 3 – za siatką zomowcy krążą jak wilki, obserwują okna (wszystkie
wygaszone). Wśród nich widzę naszego funkcjonariusza, kpt. Janiszewskiego („Hessa”). On
właściwie prowadzi grupę. Rozstawia po dwie osoby co 3 – 4 metry, potem przemieszcza w inne
miejsce.
U nas napięcie. Światła wygaszone. Niektórzy modlą się w celach indywidualnie.
Także ja polecam Matce Bożej nas wszystkich. Część ludzi położyła się spać w przekonaniu, że atak w
nocy nie nastąpi. Koledzy ze Śląska zaproponowali rozebranie barykady, aby nie dawać ZOMO pretekstu.
Tak też uczyniono. W ciągu dwudziestu minut łóżka i taborety znalazły się na swoich miejscach,
korytarz i klatkę schodowa zamieciono, kraty zawieszono. Wszyscy, poza kilkoma osobami, rozeszli się
do sal.
Nikt jednak nie śpi. Czuwamy przy oknach. Za
siatką skuleni z zimna (jest przymrozek), kaszlący zomowcy z pałkami. Słychać przekleństwa, od czasu
do czasu gwizd w nasza stronę.
Godz. 4 – już zaczyna znikać noc. Widzimy pierwszych
żołnierzy w hełmach, z bronią na plecach (Bieszczadzka Brygada WOP). Dowódca rozprowadza trójki.
Większość zomowców schodzi. Żołnierze pytają o co tu chodzi. Ktoś z funkcjonariuszy wyjaśnia, że
więźniowie zabarykadowali się. Podejmujemy więc akcje wyjaśniającą. Z różnych okien internowani
opowiadają całe zajście. Przedstawiają żołnierzom, jacy ludzie znajdują się wśród internowanych,
jacy to „wrogowie ludu” ośmielili się przeciwstawić władzy.
Jest godz. 5.45.
Na „koguciku” sierżant „Wypiska” (Rajzer) umocowuje RKM, zakłada taśmę,
mierzy po naszych oknach. Widać, że z chęcią nacisnąłby spust. Odstawia RKM na bok.
Nowi
żołnierze z nasadzonymi na broń bagnetami pojawiają się wokół obozu. Znowu wyjaśniamy im, o co
chodzi. Młodzi, sympatyczni chłopcy. Niektórzy patrzą w ziemię. Jest im zapewne nieswojo. Milicjanci
zakazują im rozmów z nami. Oni nie słuchają. Traktują milicjantów jak powietrze i odsuwają się od
nich. Jeden z żołnierzy podejmuje rozmowę z zomowcami. Drugi zwraca mu uwagę: „Z kim ty
rozmawiasz”. Zomowiec odchodzi.
Do budynku wchodzi paru oficerów ze służby
więziennej i oddziałowi. Zastają porządek. Chwilę z kimś z naszych rozmawiają.
„Zwyżkowi” z wieżyczki wyzywają nas wulgarnie. Niektórzy im odpowiadają, ale ktoś
przecina tę „dysputę”.
Godz. 7. Wiemy już , że ataku ZOMO nie będzie. Ale
spodziewamy się innych reperkusji. Niektórzy są już spakowani. Brama na mały spacernik otwarta,
niektórzy spacerują. Parę osób wyszło przez dziurę w siatce na duży plac. Zawracają ich
funkcjonariusze więzienni. Przed więzieniem znajdują się już samochody „suki. Przed bramą
rozwinięte węże strażackie. Nadchodzą też „klawisze” z psami. Więźniowie przynoszą
śniadanie. Grupa przy oknach skanduje: „Wojsko z nami! Wojsko z narodem!”
Godz. 9. Na modlitwie w kaplicy dziś bardzo dużo osób.
Godz. 9.20. – przed nasz
pawilon zajeżdża więzienna nyska. Z megafonu rozlega się komunikat komendanta o przetransportowaniu
do innego ośrodka części internowanych. Wyczytywane SA nazwiska Ślązaków. Także wszyscy z Krosna i
Przemyśla muszą spakować się i przygotować do transportu – czas do godz. 10.20.
Żegnamy się z kolegami. O 10.20 zdajemy wyposażenie
więzienne (koce, prześcieradła, poduszki itp.). W tym czasie do budynku wchodzi ponad 30-osobowa
grupa „klawiszy”. Wszyscy uzbrojeni w hełmy z przysłonami, w tarcze i różnej długości
pałki. Na przedzie prowadzi kpt. Janiszewski, „najdostojniej” uzbrojony. Wielu z nich to
nasi dobrzy znajomi, którzy z nami przebywali i wydawali się być nam sprzyjający. Teraz wyglądają
groźnie. Niektórzy maja butny wyraz twarzy, inni, jakby zawstydzeni i niepewni. Unikają naszych
spojrzeń.
Obstawili wszystkie cele i klatkę schodową. Na ich wejście, znajdujący się na
spacerniku chłopcy zaczęli śpiewać. Jakiś SB-k fotografuje wszystkich śpiewających. Niektórzy z
„rycerzy” butnie wywijają pałami. Wśród nich wyróżnia się grubasek Rajzer
„Wypiska”. Z niektórymi wywiązuje się dyskusja na temat godności oficera z orłem na
czapce, na temat systemu, na temat patriotyzmu. „Rycerze” jakby zmiękli. Buta znika.
Tylko niektórzy odgrażają
się, szydzą, prowokują. Pozostali starają się chować pałki w rękawy,
zdejmują kaski. Sadzę, ze byli bardziej wystraszeni niż my. Z niektórymi wywiązuje się
normalna
rozmowa – już bez strachu i nienawiści. Próbujemy dowiedzieć się
czegoś o miejscu nowego
przeznaczenia. Współczują nam. Przed nami Łupków. Jedna grupa ma jechać w inne miejsce.
Godz. 12. Biegnie lekarz MSW. Prosi o wyprowadzenie chorych – Śledzia i Ryśka S.
K.(Kopański) dyskutuje z kpt. Janiszewskim na temat ludzi po przeciwnych stronach barykady,
uwikłanych w prawa „systemu”. Dyskusja jest grzeczna, spokojna. W tym momencie koledzy z
Rafałem Szymońskim wyprowadzają Śledzia i Ryska S.. Ci dwaj to już wraki ludzkie. Płaczą załamani,
zwłaszcza Śledź, który ledwo powłóczy nogami. Wszyscy milkną, mają łzy w oczach. Sierżant w kasku,
stojący obok, ukrywa siłą wzruszenie i wstyd. Patrzy w dal. Policzki mu drgają. Wydaje mi się
znajomy. To jeden z naszych oddziałowych, „Gruzin” – zawsze uprzejmy, życzliwy
– dziś wolałby tu nie być. Mówimy specjalnie głośno o chorobie tych dwóch, klawiszom. To o
nich właśnie poszło. „Gruzin” znika w dyżurce i więcej się nie pojawia.
Spoglądam na pobliskie pagórki. Na każdym z nich grupy zomowców. Obserwują nas przez lornetki.
Biorą nas po dwóch. Najpierw Krosno i część Ślązaków z
pierwszego pawilonu. Znak „Victoria” i śpiew, Na pierwszym pawilonie transparent:
”Naród zwycięży!"
Przed załadowaniem do „suk” szczegółowa i brutalna
rewizja w sali widzeń, do której doprowadzani jesteśmy w śród urągań i drwin ze strony nieżyczliwych
nam „klawiszy- szaraków”. Prowokacyjne ich zachowanie pozostaje bez odpowiedzi z naszej
strony.
Sala widzeń pełna „klawiszy i SB-ków. Uwijają się jak w ukropie. Są
brutalni, ordynarni. Jest tu „Loczek”(plut. Stach), sierżant Rajzer”
Wypiska”, jest por. Łopuszański Lucjan z Krosna. Są w swoim żywiole. Jest także sierżant
Franek i tam rewizja przebiega łagodnie.
Wśród kpin i niewybrednych żartów Lucek
Łopuszański, Stach, Rajzer i inni SB-cy wysypują nasze rzeczy. Polują szczególnie na pieczątki
obozowe. Zazdroszczą nam darów żywnościowych z zagranicy. Są przy tym bardzo złośliwi. Prowokują.
Łopuszański z wściekłością, ostentacyjnie rzucił na podłogę i podeptał znaczek
„Solidarność”. Tyle nienawiści do względem małej rzeczy. Przykre to. Z równa
wściekłością traktował też Łopuszański krzyże robione przez nas. Zwłaszcza te opisane, ze znakiem
„Solidarności” (często już poświęcone) rozbierał i łamał. Podobnie czynił jeszcze jeden
„klawisz plutonowy, który wcześniej zhańbił się, kradnąc po „widzeniu” koledze
jedną paczkę
żywnościową. Teraz mścił się na nim, bo jego upatrzył sobie do rewizji. Pożegnał
go słowami: "Jak cię jeszcze spotkam w Przemyślu, to cię ch**** zaj****.
Po dokładnym
przeszukaniu i przeczytaniu korespondencji i notatek, każą nam szybko pakować rzeczy. Jest to
trudne, bo wszystko jest wymieszane. Jakoś sobie dajemy radę. Jeszcze parę wyzwisk pod naszym
adresem i wychodzimy.
Wsiadamy do „suk”. Przemyśl w pierwszej, do pozostałych
Krosno i Śląsk. Jesteśmy ściśnięci, brak powietrza. „Suki” wewnątrz przedzielone ścianką
na pół. Z jednej strony wypada siedzieć naprzeciw siebie 11 osobom. Z drugiej strony, za ścianką -
tak samo. A jeszcze bagaże – torby, reklamówki trzymane w rekach, na kolanach. Tak ściśnięci
czekamy jeszcze godzinę i 20 minut na załadowanie pozostałych. Ruszamy o godz. 14.15 w nieznane
– Łupków, Załęże, czy też gdzieś, na drugi kraniec Polski?.....
Godz. 15.45 –
jesteśmy w Łupkowie. 21 z woj. przemyskiego i 21 z woj., krośnieńskiego. Zabrakło wśród nas Ślązaków
i 11 kolegów z woj. krośnieńskiego, których wywieziono w nieznane.
[/i]Podpisali: Adam
Szostkiewicz, Ryszard Buksa, Andrzej Wyczawski, Stanisław Drabin, Andrzej Dolata, Tomasz
Petry,Stanisław Kusiński, Sławomir Dziennik, Andrzej Kucharski, Józef Stochmański, Jacek
Janiszewski.
Do http://www.wiadomosci24.pl/artykul/przewodnik_po_serwisie_wiadomosci24_pl_106098.html
Wyślij wiadomość do Tomasz Petry
Zgłoś Tomasz Petry