"Mój dom to Polska, miejsce zamieszkania to Szwecja". Wywiad z Jolantą Borusiewicz
Jolanta Borusiewicz, piosenkarka, dzięki której utwór
Jerzego Kleynego i Katarzyny Gaertner „Hej, dzień się budzi" śpiewała w latach 70. cała Polska. Od
lat mieszka w Szwecji, ale jej prawdziwym domem, jak sama mówi, jest Polska. Moim celem jest
przedstawienie młodemu, a przypomnienie nieco starszemu pokoleniu, gwiazdy polskiej sceny muzycznej lat 60.,mieszkającej w Szwecji, Jolanty Borusiewicz.
Czynię to z ogromną przyjemnością tym bardziej, że Pani Jola zgodziła się odpowiedzieć na kilka
pytań.
Mirosław Piotrowski: Jak wyglądało dzieciństwo
Joli?
Jolanta Borusiewicz: Od najmłodszych lat chodziłam do tzw. ochronki, którą
prowadziły siostry Urszulanki w mojej rodzinnej Krynicy-Zdroju. Żyłam szczęśliwie, w moim świecie,
wypełnionym niesamowitą fantazją. Rysowałam gdzie popadło. Wybranym przeze mnie przyjacielem był w
tym czasie znany krynicki malarz, prymitywista Nikifor, który na murku przy domu gdzie mieszkaliśmy,
malował swoje obrazki. Przesiadywałam tam godzinami. Czasami posyłał mnie po wodę do domu, mimo że
tak naprawdę bardzo rzadko jej używał. Najczęściej malował mocząc pędzle śliną. Często pozwalał mi
być "kasierką" (kasjerką), co robiłam z wielką gorliwością. Przeliczałam, układałam w małe stosy
jego groszówki, czując się bardzo potrzebna. Jak za dużo się wtrącałam, przeganiał mnie do domu, co
było według mnie okropnie niesprawiedliwe.
Czasami bawiłam się z jego zapchlonym
pieskiem Chałką, co sprawiało mi ogromną radość. Po pracy Nikifor przychodził do nas na poczęstunek
i wtedy byłam bardzo szczęśliwa; dumna, że mój „kolega po fachu” jest u mnie w domu.
Nikifor zawsze mógł u nas liczyć na posiłek a ja dzięki temu mogłam pokazać moje "dzieła", które
niestety najczęściej krytykował. Mimo wszystko czułam się wyróżniona, bo bardzo szybko nauczyłam
się, tak jak to tylko dziecko potrafi, rozumieć jego niewyraźną mowę. Stałam się samozwańczym
"tłumaczem"
w rozmowach pomiędzy nim a kuracjuszami, którzy czasami przystawali, pytali o
obrazy. Nikifor nie był zbyt zadowolony z moich tłumaczeń, bo dzięki mojej "gadce" zbierała się
coraz większa gromadka wścibskich „miłośników”, którzy burzyli jego koncentrację. Wtedy
myślałam, że bardzo pomagam Nikiforowi w "biznesie”. Teraz wiem, dlaczego był tym zirytowany,
zły. Bo on chciał malować, malować i jeszcze raz malować… a nie mieć przed nosem
targowisko.
Jak to się stało, że przygodę z muzyką
zaczęła Pani od jazzu?
- Słysząc po raz pierwszy "Karawanę" Duka Ellingtona, a było to w
pierwszej klasie liceum, zwariowałam, czułam instynktownie niesamowitą radość, chęć śpiewania,
improwizowania. Wiedziałam, że TO jest TO. Czułam ten rytm! Potem przyszła Ella Fitzgerald, którą
kopiowałam, by nauczyć się frazowania i tak zaczęłam "tralllać"!
Czy była Pani świadoma swojej popularności?
- Absolutnie
nie! Śpiewałam, bo to lubiłam od dziecka, ale że byłam popularna - trudno mi było to sobie
wyobrazić, uwierzyć. Zresztą nie zabiegałam o to i nie zabiegam. Wychodzę z założenia, że nie każdy
wybitny artysta musi być popularny i odwrotnie. Nie każdy popularny artysta musi być genialny.
Przerwała Pani przygodę z piosenką, kiedy była Pani na
szczycie kariery. Co skłoniło Panią do takiej decyzji i podjęcia studiów?
- Mój ojciec
nauczył mnie trzeźwego myślenia, dystansu do siebie i skromności. Twierdził, że każdy musi mieć
zawód, moje śpiewanie uważał za hobby. Z tą świadomością, po sukcesie w Opolu oraz innych
festiwalach, programach TV, giełdach TV, trasach artystycznych po kraju i zagranicą, postanowiłam,
że czas zabrać się za coś poważnego. Coś, co mnie uniezależni w przyszłości, od świata opartego na
urodzie, układach, przypadku- coś, co mi da chleb.
Występowała Pani wśród plejady gwiazd. Może je Pani przypomnieć?
- Były to zespoły i
nazwiska, które cieszyły się dużą popularnością. Na przykład: Jazz Band Ball, z którym zaczęłam moją
karierę. Skaldowie, Maria Koterbska, Irena Santor, Ewa Demarczyk, Maryla Rodowicz, Jerzy Połomski,
Zbigniew Wodecki czy śp. Danuta Rinn, Irena Jarocka, Czesław Niemen i wielu, wielu innych. To osoby,
które spotykałam, bo tak jak ja występowały na różnych koncertach, festiwalach. Tak naprawdę to Jazz
Band Ball był zespołem, z którym współpracowałam prawie dwa lata. Moja prawdziwa współpraca z osobą,
która wpłynęła na mnie i która zainspirowała do działania i dalej to robi jest wspaniały muzyk z
Krakowa mieszkający w Szwecji od wielu lat Leszek Jarmuła.
Poznałam go w Sztokholmie 14
lat temu. Początkowo nasza współpraca polegała na tym, że nagrałam między innymi jego kompozycje
oraz Romana Orłowa, którego piosenki kiedyś nagrywałam w kraju. Z tym nowo opracowanym przez Leszka
repertuarem wystąpiliśmy z koncertem w Warszawie w 2001 roku, w którym udział brała też Irena
Santor. Przypadek zrządził, że napisałam właśnie dla Leszka moją pierwszą piosenkę. Nie miałam nigdy
odwagi pokazać tego, co sama napisałam, bo w oczach muzyków, kompozytorów byłam wyłącznie
piosenkarką. Z Leszkiem było inaczej. Nie miałam czego się obawiać, nie miałam nic do stracenia,
więc pokazałam mu tą swoją piosenkę, która według niego miała duże szanse na przebój. I tą piosenkę
Leszek zaaranżował i nagraliśmy „Pchaj do przodu”.
Po tym nagraniu Leszek
upewnił mnie, w co trudno mimo nagród uznania było mi uwierzyć, że mam głos, mam talent umiem
śpiewać i mam inwencję. Dzięki niemu odważyłam się wreszcie być Jolą, artystką na 100 proc., która
nie tylko śpiewa, pisze teksty, wiersze, komponuje muzykę, fotografuje, nagrywa, ale jest
człowiekiem, który na stare lata czuje się w pełni szczęśliwym z tego, co robi. Jestem jemu za to
wszystko niezmiernie wdzięczna. Moje piosenki jak i videa na YouTube bez udziału i wkładu Leszka
nigdy by nie istniały.
Los skierował Panią do Szwecji. Tu ma Pani swoje życie, tu pracuje. Jak udało się Pani
pokonać barierę językową? Szwedzki, to trudny język?
- Konieczność! Oczywiście, że język
szwedzki jest trudny, jak zresztą wszystkie języki, których się nie zna. Tak jest ze wszystkim.
Jestem ambitna i wiedziałam, że bez znajomości języka nic nie mogę zrobić. Moją filozofią życiową
było i jest, co mogę zrobić dla kraju, w którym mieszkam, a nie, jak to często bywa, przyjmować
postawę roszczeniową, pytając, co ten kraj mi może dać. Miałam plany, by w moim nowym miejscu
zamieszkania dać coś z siebie. A do tego potrzebne było mi narzędzie pracy, język szwedzki. Ale
bardzo się cieszę się, że nie należę do grona rodaków, którzy po zaledwie kilkuletnim pobycie za
granicą zapomnieli języka polskiego, bo takich przykładów niestety mamy tu w Szwecji wiele.
Czy uważa się Pani za patriotkę?
- To wielkie słowo,
zarezerwowane raczej dla ludzi walczących o Polskę. Ale spoglądając na mój Złoty Krzyż Zasługi, jaki
przyznał mi prezydent Bronisław Komorowski w zeszłym roku w maju, zrozumiałam, że to, co robiłam i
robię przez 35 lat w Szwecji miało duże znaczenie. Moje wiersze piszę w języku ojczystym, a to też
świadczy, że pomimo codziennego posługiwania się językiem szwedzkim, myślę po polsku. Moje uczucia
są polskie, temperament polski, więc uważam się za Polkę, tylko na stałe mieszkającą za granicą.
Powiem tak, mój dom to Polska, moje miejsce zamieszkania to Szwecja, a to duża różnica.
Jak wygląda obecnie Pani osobisty kontakt z Polską?
- Największy kontakt mam przez moje wspomnienia. Odrzucając na bok żarty, muszę przyznać, że
niestety znikomy. Dopóki rodzice żyli, starałam się w miarę czasu, możliwości przyjechać do nich na
święta itp., ale oni już od bardzo dawna nie żyją. Nie ma tak naprawdę, kogo odwiedzać... Jestem
teraz od czasu do czasu turystką w rodzinnym kraju, który uważam za jeden z najpiękniejszych, jakie
znam.
Najpiękniejsze miejsce na ziemi?
-
Jak już wcześniej powiedziałam - Polska i jej piękno. Szwecja - przeurocza, czysta o romantycznych
obrazach, jakie można podziwiać na moich klipach. A z tych, które odwiedziłam to, Kapsztad i
tamtejsze okolice w Afryce Południowej, Azory, Madera.
A
czy mogłaby Pani coś nam przedstawić ze swojej twórczości?
- Proszę bardzo, może wiersz
zatytułowany "Jesień" -taki na czasie:
"Dziwna ta Twoja
praca o piękna Pani Jesień
Liście złotem malujesz, potem wiatrem zrywasz
Deszcz z
ołowianych chmur wyciskasz czyżby złośliwie?
Jaskółki latem szybujące przegoniłaś też z
nieba
Na pocieszenie dzieciom rude kasztany zrzucasz
A mnie jesiennymi mgłami melancholią
otulasz".
Czy otrzymuje Pani wyrazy sympatii od fanów z
Polski?
- Tak, ostatnio dzięki YouTube,na którym znajduje się kilka moich video, oraz
mojej stronie oficjalnej, odnajdują mnie przemili sympatycy mojej muzyki i piszą. To dzięki nim mam
siłę tworzyć i tak jak w moim przeboju "Pchaj do przodu" - pcham!
Wyślij wiadomość do Mirosław Piotrowski
Zgłoś Mirosław Piotrowski