Poród domowy. Komfort czy ruletka?
Wśród punktów modnego coraz bardziej ekorodzicielstwa, obok noszenia malucha
w chuście, mycia mlekiem matki, prania ubranek w orzechach, znajdujemy nieco bardziej kontrowersyjną
pozycję - poród domowy. Z roku na rok coraz modniejsze jest bycie eko, zbliżanie się do natury.
Oszczędzamy drzewa, minimalizujemy zużycie wszelkich produktów, które szkodzą naszemu środowisku.
Dzięki takim zachowaniom wszyscy zyskamy. Co zaś z rodzicami, którzy chcąc być niczym nasi
przodkowie, decydują się na poród domowy?
Zwolennicy takiego rozwiązania mówią o potędze
natury, niesamowitej sile jaką czuje matka rodząca samodzielnie, we własnym mieszkaniu, o komforcie
psychicznym, jaki posiada w zaciszu domowego ogniska, bez stresu związanego ze szpitalem i całym
jego personelem. Ponadto po stronie plusów stawiana jest flora bakteryjna o wiele korzystniejsza dla
matki i dziecka. Położna stosuje jak najmniej procedur medycznych, krocze nacina w ostateczności, a
noworodek nie zawsze zostaje odśluzowany. Warunki przyjścia na świat nowego człowieka ustala matka,
bez obaw, że ktoś je zaburzy.
Po stronie sceptyków, przeciwników, stoi najtrudniejszy do
obalenia argument - ryzyko. Warunkiem zezwolenia na poród domowy jest zdrowie matki i dziecka,
prawidłowy rozwój ciąży oraz brak jakichkolwiek przesłanek świadczących o ewentualnych
komplikacjach, mogących wystąpić w trakcie porodu. Ile matek jednak powie dziś, że gdyby nie pobyt w
szpitalu, one lub ich dzieci nie przeżyłyby porodu, choć zupełnie nic na to nie wskazywało?
Miesiąc temu, w styczniu, zmarła Caroline Lovell, Australijka, która aktywnie namawiała kobiety
ciężarne do porodów domowych, jak również rząd do ich finansowania. Zachwycona korzyściami,
ignorowała uwagi o ewentualnych powikłaniach, mogących wystąpić w trakcie akcji porodowej. Sądziła,
że to bezpieczne. Jej drugie dziecko, córeczka Zahra, przyszła na świat właśnie w domu. Serce
Caroline jednak nagle spowolniło i pomimo natychmiastowego przewiezienia do szpitala, kobieta
zmarła. Miała 36 lat. Fakt, że to rzadki przypadek, nijak nie zmienia sytuacji tej konkretnej
rodziny, osieroconych dzieci.
Zwolennicy rodzenia w
domu przytaczają statystyki, zgodnie z którymi interwencje położnicze przy porodach domowych są
rzadsze niż przy porodach szpitalnych. Rzadziej dochodzi do nacinania krocza, elektronicznego
monitorowania płodu, podania znieczulenia zewnątrzoponowego. Jakże jednak mogłoby to dziwić? W końcu
matki rodzące w domu, podobnie jak ich dzieci, muszą być idealnie zdrowe, część porodów szpitalnych
ma natomiast przypisane pewne ryzyko jeszcze przed rozpoczęciem akcji. Również kwestia znieczulenia
nie powinna dziwić, rodząca w domu chce być przecież jak najbliżej natury, bez żadnej chemii.
Poród to często skomplikowany proces. Medycyna, choć coraz lepiej rozwinięta, nie potrafi w
jego zakresie przewidzieć wszystkiego. Co trudniejsze, biorą w tym procesie udział dwa organizmy, a
reakcja każdego z nich może być nagła i zaskakująca. Matki chcą rodzić w domu, same, tak jak robiły
to ich babki, prababki, w końcu one dawały sobie radę. Ale jaki był wówczas odsetek przypadków
śmiertelnych przy porodach? Niech teraz będzie o wiele mniejszy, niech nawet będzie jego śmiesznym
ułamkiem, jakie to ma znaczenie dla rodzin ofiar?
Równie dobrze możemy powiedzieć, że
nasze matki, koleżanki rodziły w szpitalach i też żyją. Nie każda ma cudowne wspomnienia związane z
porodówką, odziałem położniczym, lekarzami, pielęgniarkami. Ale czy wszystkie wymieniane plusy
porodu domowego warte są podejmowania ryzyka, którego tak naprawdę nie znamy?
Rozpoczął
się konkurs Dziennikarz obywatelski 2011 Roku.
http://doroku.wiadomosci24.pl
Wyślij wiadomość do Klaudia P
Zgłoś Klaudia P