Niespełniony Mendelson. Historia wojennej miłości
Historia autentyczna, związana z moją rodziną. Szkoda,
że
68. rocznica bitwy pod Monte Cassino mija prawie niezauważona w mediach. Bronisław
Sokołowski, ur. 20 listopada 1910 r. w Jabłonicy Polskiej, okręg lwowski. O nim bowiem będzie ta
arcyciekawa i autentyczna opowieść oparta na faktach romantycznych, tragicznych i bohaterskich.
Przedwojenny absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego, ukończył wydz. filozoficzno-geograficzny z
wynikiem b.dobrym. W 1935 roku odbył przeszkolenie wojskowe w Szkole Podchorążych Rezerwy we
Włodzimierzu Wołyńskim, po którym otrzymał stopień p.porucznika. Pierwszą pracę podjął w prywatnym
gimnazjum im. Józefa Piłsudskiego w Drohobyczu jako nauczyciel geografii i tutaj zaczyna się jego
prawdziwie karkołomna przygoda z życiem.
Traf chciał, iż jedną z uczennic ostatniego roku
była Halina Szymańska, córka pracownika pobliskiej rafinerii ropy naftowej „Polmin”,
oddalonej o 4 km od Drohobycza. Bronisław, 10 lat starszy od Haliny, od pierwszego wejrzenia zapałał
gorącym uczuciem do swej pięknej uczennicy i to nie bez wzajemności. Będąc częstym gościem w domu
państwa Szymańskich (rodziców Haliny), zawładnął nimi całkowicie. Byli zauroczeni jego osobą,
pokochali go jak syna i tylko termin ukończenia gimnazjum dzielił młodych od upragnionego dnia
ślubu. Nadszedł 1 sierpnia 1939 roku i w Truskawcu, najpiękniejszym galicyjskim kurorcie, głośnym
echem zabrzmiał najszczęśliwszej parze pod słońcem, Halinie i Bronkowi, marsz Mendelsona. Zjawiła
się cała rodzina, upamiętniając ten uroczysty moment zdjęciem.
Upalny sierpień 1939 roku
tylko pozornie wydawał się być spokojnym rozleniwionym miesiącem wakacyjnym. Prasa coraz częściej
donosiła o wojennych planach Adolfa Hitlera. Groźby Wodza III Rzeszy wobec Polski stawały się coraz
bardziej realne - wojna „wisiała na włosku”.
I stało się 28 sierpnia 1939
roku, 29-letni porucznik Wojska Polskiego Bronisław Sokołowski, otrzymuje wezwanie do
natychmiastowego stawiennictwa w 24 Dywizji Piechoty - Armii „Karpaty”. Jeszcze nie
skończył się miesiąc miodowy, jeszcze marsz weselny nie wybrzmiał, a już trzeba było się rozstać. Ze
łzami w oczach i zaciśniętą pięścią poszedł Bronek bronić Ojczyzny, zostawiając najbliższą jego
sercu osobę i garstkę wspomnień z kilkunastu wspólnie przeżytych dni.
Z 1 na 2 września
1939 roku w nocy niemieckie lotnictwo bombarduje rafinerię Polmin, morze ognia zalewa wszystko w
promieniu kilku kilometrów. W pobliskim Drohobyczu ziemia trzęsie się od zrzucanych bomb i
wybuchających cystern z ropą. Palą się szyby wydobywcze, wieże wiertnicze i ludzie, którzy nie
zdążyli w porę uciec, wciąż wyciekająca ropa podsyca to niekończące się piekło... i tak Polmin palił
się cztery długie dni i noce. Szczęście w nieszczęściu, nikt z bliskich Bronisława Sokołowskiego nie
zginął, a on sam już jako dowódca plutonu prowadził regularną walkę od Dunajca aż do Mościsk. Po
zdziesiątkowaniu kompanii i śmierci dowódcy, sam objął dowodzenie, niestety już nielicznymi
resztkami oddziału. Po nieudanej próbie przebicia się do Lwowa i rozproszeniu się oddziałów gen.
Sosnkowskiego, 23 września dostał się do niemieckiej niewoli z której po 3 dniach uciekł. Dotarł do
Drohobycza i znów zagościło szczęście na twarzach nieprzytomnie zakochanej i stęsknionej pary. Nie
wiedząc o nożu w plecy, jaki dostała Polska 17 września od ZSRR, młodzi cieszyli się sobą aż do 10
lutego 1940 roku.
Tego to feralnego dnia do domu
Haliny i Bronka zapukał sowiecki patrol, obwieszczając, że Bronisław Sokołowski zostaje aresztowany
i zesłany w głąb Rosji. Zrozpaczona Halina dobrowolnie skazuje się na zsyłkę wraz z mężem. Obydwoje
po czterech tygodniach podróży w towarowym wagonie wraz z innymi nieszczęśnikami znaleźli się na
Syberii w małym posiołku, pośród tajgi w okolicach Omska. Tam w krytycznych dla życia warunkach
ciężko pracowali przy pozyskiwaniu żywicy sosnowej. Pokonując pieszo wiele kilometrów dziennie,
dźwigali pełne wiadra żywicy z głębi lasu do posiołka, zimą pracowali przy mrozie sięgającym minus
50 stopni, a latem w rozmokłym terenie pośród bagien i plagi komarów. Wieczorem wyglądali jak
upiory, popuchnięci i pokrwawieni od ukąszeń, mokrzy i ubłoceni po pas.
Marne jedzenie,
wszechobecna wszawica, pluskwy i tyfus, dziesiątkowały polskich i ukraińskich zesłańców. Bronek
Sokołowski nie poddawał się, prowadził w posiołku działalność na rzecz podniesienia morale, które
upadało wraz z fizycznym wyczerpaniem zesłańców. Został za to aresztowany i osadzony w więzieniu.
Podczas konfrontacji poznał donosiciela, którym okazał się Polak, a donosił w celu przypodobania się
komendantowi i tym samym ulżeniu własnemu losowi. Nawet go rozumiałem, powiedział później Bronisław,
taka katorga złamie każdego.
1 grudnia 1941 roku zostaje ogłoszona tzw. amnestia,
dociera też wiadomość o tworzącej się w ZSRR Armii Polskiej. Bronek z Haliną i jeszcze z kilkoma
kolegami wybierają się w podróż przez zimową Syberię do Ośrodka Organizacyjnego Armii gen. Andersa w
Uzbekistanie. Długa i ciężka droga wyczerpała wszystkich, zwłaszcza Halinę, która ciężko zachorowała
na zapalenie płuc. Nie miała nawet siły cieszyć się wolnością. Bojąc się aby nie umarła, Bronek
troskliwie opiekował się nią i kiedy poczuła się lepiej, 31 lipca 1942 roku ewakuowano ich wraz z
oddziałami Armii Polskiej do Persji. Tam w ośrodku medycznym Polskiej Bazy Wojennej zostawił Halinę
pod opieką lekarską, a sam ruszył z oddziałami na front. Walczył wszędzie tam, gdzie wiodły szlaki
Armii Polskiej, często wspierając działania wojsk brytyjskich i amerykańskich. Był w Iraku,
Palestynie i Egipcie. Dobrze uzbrojone wojska niemieckie wszędzie stawiały twardy opór. Sił dodawała
mu myśl, iż kiedyś ta wojna musi się skończyć i znowu będzie mógł być ze swoją ukochaną Halinką.
Pisał do niej codziennie, choć poczta polowa działała nieregularnie, czasem te listy wysyłał
paczkami z kilku dni naraz. Zakochany profesor, nic się nie zmieniło, zatroskany o zdrowie
ukochanej, czekał na listy od niej, a kiedy przychodziły, całował je ukradkiem i przechowywał jak
święte relikwie w dużej srebrnej papierośnicy, z którą nigdy się nie rozstawał, był to bowiem
podarek ślubny od najdroższej żony.
Walki posuwały się naprzód, oddziały polskie dotarły
do Port Said, tam zostały zaokrętowane i wysłane na „front włoski”. Był to najcięższy
etap frontowej drogi Bronisława i niestety bardzo brzemienny w skutkach. Przebył on całą kampanię 2
Korpusu Armii Polskiej na Ziemi Włoskiej. Brał udział w walkach nad rzeką Sangrio w bitwie o Ankonę,
walczył w Apeninach i nad rzeką Senio. Brał udział w wyzwalaniu wielu włoskich miast oraz w
najcięższej kampanii, która zaważyła na całym późniejszym życiu Bronka - w bitwie o Monte
Cassino.
Walki o klasztorne wzgórze Cassino trwały od stycznia do maja 1944 roku.
Amerykanie, Anglicy, Nowozelandczycy, Hindusi, Algierczycy i inni ponosili ogromne straty w
ludziach. Umocnieni na wzgórzu Niemcy zgotowali istne piekło siłom alianckim. Rannych i zabitych
leżały setki, ginęły sanitariuszki i sanitariusze, udzielający pomocy. Dobrze ufortyfikowani
hitlerowcy strzelali do całkowicie odsłoniętego nieprzyjaciela. Używali granatników, broni
maszynowej wielko i mało kalibrowej, pocisków odłamkowych i zapalających. Spodziewając się ataku,
wcześniej zaminowali wzgórze. Z tej matni nie było wyjścia.
12 maja gen. Anders zdecydował o użyciu 2 Korpusu, w którym służył por. Bronisław Sokołowski. Atak
rozpoczął się przy zmasowanym ogniu niemieckim, żołnierze polscy padali jeden po drugim, szanse na
przeżycie były niewielkie. Po kilku godzinach morderczego ognia nastąpiła przerwa w celu
przygotowania się do dalszych działań, zbierano rannych i zabitych. Wtedy to Bronek, pomagając
załadować do sanitarki rannego w nogę przyjaciela-Kanadyjczyka o imieniu Desmond, zdecydował
poprosić go o oddanie Halinie jego papierośnicy z listami, zdjęciami, różańcem, dokumentami i
obrączką, którą włożył do środka, ale tylko wtedy gdyby nie wrócił. Sanitarka odjechała i za chwilę
padł rozkaz do drugiego uderzenia. Walka rozgorzała na nowo i trwała bez przerwy 10 godzin, tak było
codziennie aż do 18 maja, kiedy to Polacy pokonali opór niemiecki, zatknęli flagę biało-czerwoną na
ruinach klasztoru i odegrali Hejnał Mariacki.
Por. Sokołowski nie mógł tego zobaczyć, ani
usłyszeć, w ostatnim szturmie na klasztor został ciężko ranny. Nieprzytomnego zaniesiono do
opuszczonego przez Niemców lazaretu, później zabrano go do wojskowego szpitala w Neapolu.
Zdziesiątkowane wojska alianckie poszły na Rzym, a Bronek nieprzytomny bez świadomości leżał w
neapolitańskim szpitalu. Ocknął się po kilku dniach, kiedy poczuł, że ktoś karmi go zupką, jak
robiła to jego mama, kiedy był dzieckiem. Była to pielęgniarka, która na widok otwartych oczu
pacjenta powiedziała po polsku: "Długo pan spał panie oficerze..." reszty nie usłyszał, bo znów
zapadł w śpiączkę. W ciągu kilku następnych dni stan zdrowia Bronka stopniowo zaczął się poprawiać.
Pielęgniarka stale pytała, jak się nazywa, gdyż nie posiadał identyfikatora i tylko polski mundur
zdradzał, kim jest. Dowiedział się też, że leży tutaj już prawie miesiąc i minął jeszcze drugi
miesiąc, zanim Bronek zdołał podnieść się na nogi.
Tymczasem Halinie dostarczono
identyfikator Bronka i pamiątkową papierośnicę, uznając go tym samym za poległego. Zrozpaczoną
dziewczyną serdecznie i w dobrej wierze zajął się Desmond, który miał dość wojaczki, wojna się
kończyła, więc szykował się do domu. Ze złamanym sercem Halina i Desmond opuścili polską bazę
wojenną i zamieszkali jeszcze jakiś czas na Bliskim Wschodzie, planując co zrobić z resztą życia.
Desmond opiekował się nią jak umiał najlepiej, Halina to widziała i mimo iż w sercu nosiła wciąż
Bronka, zgodziła się na ślub z Desmondem, który mógł jej wreszcie zagwarantować jakąś stabilizację.
Poczta zaczęła już w miarę normalnie działać i Halina o wszystkim napisała rodzicom w Polsce, im
szczęśliwie udało się przeżyć wojnę i po jej zakończeniu zamieszkali w Łodzi.
Kiedy
Bronek częściowo odzyskał siły, wybłagał poprzez polską pielęgniarkę, która nazywała się Anna
Usowicz, aby komendant szpitala, w którym leżał powiadomił polską bazę 2 Korpusu, że por. Bronisław
Sokołowski nie poległ i dochodzi do zdrowia. Prosił też, żeby powiadomić żonę, że żyje i niedługo po
nią przyjedzie. Odpowiedź, którą otrzymał ze Sztabu Polskiego Korpusu, wyjaśniała wszystko. Poza
gratulacjami i odznaczeniami, które natychmiast mu przyznano, dowiedział się, że kiedy leżał bez
znaków życia, ktoś z plutonu sanitarnego zdjął mu z szyi identyfikator, uznając go za martwego,
przeproszono go za tę fatalną pomyłkę. O Halinie dowiedział się tylko tyle, że po jego rzekomej
śmierci, zrozpaczona wyjechała w nieznanym kierunku, a kiedy później dowiedział się całej reszty,
ciężko podupadł na zdrowiu.
Pielęgniarka Anna była
jego jedynym powiernikiem, tylko z nią mógł rozmawiać po polsku, dbała o jego zdrowie pomagała mu
odzyskać równowagę. I tak do 1946 roku leczył duszę i ciało w neapolitańskim szpitalu, pod troskliwą
opieką siostry Anny. Po zakończeniu leczenia, został odkomenderowany do Wielkiej Brytanii i stamtąd
po zdobyciu nowego adresu rodziców Haliny, wysłał długi list do Polski, w którym opisał cały dramat
wojenny, jaki dotknął jego małżeństwo.
Często do nich pisał, a w odpowiedzi uzyskiwał coraz to
nowe informacje o Halinie. Otrzymał też kanadyjski adres Haliny i Desmonda Walsh. Halina wiedziała
już o tragicznej pomyłce, lecz sprawy zaszły za daleko, życie toczyło się do przodu i tak jak rzeki
nie da się zawrócić, tak i mijającego czasu nikt nie cofnie. Bronek, 10 lat starszy od niej, kochał
ją prawie ojcowską miłością, jej szczęście, którego on sam nie mógł jej zapewnić, liczyło się
najbardziej. Pogodził się z losem, wiedząc, że Halina spodziewa się dziecka, ma opiekuńczego męża i
zapewniony byt. Sam przecież jeszcze był żołnierzem i wszystko mogło się zdarzyć. W wojsku dosłużył
się kapitana i wkrótce został zdemobilizowany.
Postanowił zostać w Wielkiej Brytanii,
gdzie uczestniczył w pracach Emigracyjnego Rządu w Londynie. Czasami listownie dzielił się swoimi
troskami z Anną Usowicz, która nadal pracowała we włoskim szpitalu. Będąc ciągle sam, postanowił
wyjechać do swojego ojca, który od dwudziestu lat przebywał w Kanadzie.
Wypłynął statkiem
„Aquitania” z Southampton do Kanady i w 1948 roku znalazł się w Halifaxie, skąd wyjechał
do Timiskaming (prowincja Qebec), gdzie mieszkał jego ojciec. Tam zakotwiczył się na dłużej,
pracował i opiekował się ojcem, starając się zagłuszyć powracające wciąż dźwięki
„Mendelsona”. Po pewnym czasie wyjechał do Toronto, gdzie otrzymał propozycję pracy.
Wciąż utrzymywał kontakt listowny z teściami, zwracając się do nich w listach „mamo i
tato” oraz z Anną – polską pielęgniarką z Neapolu, ożenił się z nią dopiero w 1956 roku.
Jej tragiczne losy wojenne zasługują na oddzielną opowieść, a jej wrażliwość, którą ukształtował
wojenny los, pozwoliła docenić i zrozumieć polskiego oficera z rozdartą duszą.
Urodziła
mu dwóch synów - Henryka i Brunona. Stanowili udany związek, który powstał z wojennego dramatu ich
obojga. Bronisław Sokołowski w międzyczasie awansowany został do stopnia podpułkownika i za udział w
wojnie odznaczony – Krzyżem Walecznych, Srebrnym Krzyżem Zasługi z Mieczami, Krzyżem Monte
Cassino, Brytyjską Gwiazdą, Złotym Krzyżem Zasługi, Krzyżem Kawalerskim Orderu Polonia Restituta.
Bronisław zmarł 10 września 1978 roku. Jego syn Henryk do dziś pomaga polskim kombatantom
zamieszkałym w Kanadzie.
https://plus.google.com/u/0/b/113986743078714025442/113986743078714025442/posts
Wyślij wiadomość do Jerzy Guczyński
Zgłoś Jerzy Guczyński