Artykuł opowiada o katordze codziennych
dojazdów Polskimi Kolejami Państwowymi, kiedy to zimą rozkład jazdy pociągów rozsypał się w proch,
wystawiając cierpliwość podróżnych na prawdziwą próbę. Akt I.Kochana Dyrekcjo Polskich Kolei
Państwowych uprzejmie informuję, że kiedy po tej zimie w końcu ustąpią śniegi, spływając rzekami do
Bałtyku, moje dotąd z lekka przyprószone siwizną włosy, przeistoczą się w śnieżno białe, jak u
pewnego rasowego gołąbka, który nie tak dawno temu przysiadł sobie na moim parapecie, zostawiając
bezczelnie małego bobka.
Dojeżdżam już pociągami do pracy od dwudziestu trzech lat, ale
zdaje mi się, że tak źle to nie było nawet podczas strajków na kolei, ani po katastrofie w Miałach,
kiedy to okazało się, że szyny są wykonane ze złej stali i pociągi musiały kursować nie dość, że
wahadłowo, to z taką prędkością, że na pewnych odcinkach pasażer z pierwszego wagonu, mógł udać się
za potrzebą do lasu i spokojnie zdążył jeszcze na wagon ostatni.
Ogólnie jest źle. O tym
na pewno wiecie. Dobrze nigdy nie było, ale czasami bywało nieźle. Za to teraz, jest po prostu
tragicznie, do tego stopnia, że ja człek spokojny i opanowany, wyznający życiową zasadę aby nie
przejmować się rzeczami, na które nie mamy wpływu, zaczynam powoli tracić ten dystans. A dystans w
naszym kraju, jest rzeczą niezbędną dla prawidłowego funkcjonowania organizmu, bo wystarczy tylko
raz włączyć wiadomości i posłuchać, czy to o naszych ukochanych „pomazańcach Bożych” z
Wiejskiej (nazwa ulicy to czysty przypadek), czy też kolejnych rewelacji z boiska między dwoma
bramkami, by z rozpaczy rzucić się pod nadjeżdżający ekspres (PKP Intercity Spółka Akcyjna), a ja
chcę jeszcze trochę pożyć, mając ten właśnie dystans.
Wieloletnie dojazdy, uczyniły
swoje i widziałem już nie jedno. Od wspaniałych logistycznie pomysłów, mających ułatwić podróżnym
tzw. przesiadkę, a polegających na ustawianiu, na tym samym peronie, z prawie tą samą godziną
odjazdu, dwóch pociągów: jednego relacji Przemyśl – Szczecin, a drugiego Szczecin –
Przemyśl, do gościa, którego tak zaabsorbowała rozmowa przez telefon komórkowy, że wszedł, na moich
oczach wprost pod nadjeżdżającą lokomotywę serii EP07. I o ile gościu z telefonem przeżył, wyrwany w
ostatniej chwili, za katanę, z torowiska, na tle przerażonych oczu maszynisty oraz napisu EP07-002,
o tyle pasażer, który spytał mnie „o której będziemy we Wrocławiu”, a jechaliśmy w
kierunku Szczecina chciał się, w przypływie szaleństwa, ewakuować przez okno wraz z walizką i
niedopitym piwem.
PKP umilało mi jednak podróż jak
tylko mogło. Mogłem przynajmniej raz w tygodniu obserwować korytarzowe sparingi napakowanych, łysych
gości. Dociekać, dlaczego jedno z oparć w sąsiednim boksie dziwnie odskakuje, dopóki nie zauważyłem,
że napędzane było poprzez
głowę, a ta poprzez piąchę gościa siedzącego vis – a –
vis. Funkcjonariusze Służby Ochrony Kolei przeczesywali zapewne w tym czasie... ale wąsiki.
Ale do rzeczy. Wsiadłem czwartego lutego tego roku, do pociągu relacji Krzyż – Poznań,
odjeżdżającego z mojej stacji o godzinie 15.52, aby zdążyć do pracy na 18.00. Mam co prawda pociąg
późniejszy, to jest o godzinie 17.04, który na miejscu jest o 17.32 i idąc do pracy dziesięć minut
spokojnie bym zdążył, ale! będąc zapobiegliwym jadę tym wcześniejszym, który i tak zresztą wyjeżdża
zawsze opóźniony. Dmucham na zimne jak mawiają, a skojarzyło mi się z tym zimnym, bo w pociągu było
niewiele cieplej jak na dworze. Zresztą czemu ja się dziwię? W pociągach jest albo zimno albo
gorąco. Innej możliwości nie ma. Z reguły w jednostkach wiatr hula we włosach i gdy pada śnieg, to
sypie pasażerom po głowach, a w przejściach między wagonami, to w ogóle można sobie bałwany lepić.
Za to w przedziałowych jest sauna i wilgotność jak w puszczy amazońskiej. Wiadomo. Każdy chucha,
dyszy, poci się z tego gorąca, na dodatek wniesie trochę śniegu pod butami i efekt jak wyżej, czyli
sauna. Na dodatek ruska, bo jak wyjdzie się w końcu z plus czterdziestu, na minus dwadzieścia, to
tak jakby skoczyć do przerębla.
No więc wsiadłem do tego pociągu, który wyjechał niby o
15.52 ale dziesięć minut później, czego nawet nikt nie zapowiedział. Po co denerwować pasażerów?
Przecież nie wszyscy byli u komunii i mają zegarki, to może nie zauważą, że postali sobie troszkę
dłużej na peronie, przy minus dwudziestu? Zresztą zegar, który tam stoi, chodzi chyba do tyłu, a
pasażerowie mogą potuptać sobie troszkę na mrozie, dla zdrowotności.
Aha! Jeszcze jedno. Ten pociąg o 15:52 jechał wczoraj „planowo” o
15:57! bo on jeden dzień w roku kursuje o pięć minut później! Co prawda, jak już pisałem i tak
wyjeżdża o te dziesięć, jedenaście minut później, ale wczoraj, z racji tej niespodziewanej zmiany
był, opóźniony tylko o pięć minut!
Pociąg ruszył i pojechaliśmy. Nie za daleko, bo zaraz
na pierwszej stacji się zepsuł. Miałem już pewne podejrzenia tuż po zajęciu miejsca; para wylatująca
z ust podróżnych przy rozmowie sygnalizowała, że są problemy z ogrzewaniem, a kiedy zaczęło
przygasać światło już wiedziałem, że dzieje się coś niedobrego z zasilaniem. Stanęliśmy na peronie i
nie ruszyliśmy. Biedny maszynista, robiący w tym czasie za mechanika, biegał wzdłuż pociągu jak
opętany. Coś tam próbował załączać, naprawiać, nawet odpowietrzał hamulce! Coś tam rzężało, niby
uruchamiało się i w końcu; „Nagle gwizd, nagle świst, para buch, koła w ruch” - i
ujechaliśmy z dziesięć centymetrów. Na tym się definitywnie zakończyła sprawa naszego odjazdu.
W czasie tego postoju wciąż żywiłem nadzieję, że jednak się uda, że dadzą radę. Nie udało
się. Ale byłem spokojny, bo pamiętam z przeszłości, że kiedy takie rzeczy miały miejsce, następny
pociąg jadący w tym samym kierunku, zabierał tych nieszczęsnych pasażerów z zepsutego składu, nawet
jeśli był pospieszny. Stawał na stacji, na której nie powinien był stawać, następowała szybka
przesiadka i dalej jechał jako osobowy. Wiadomo, sytuacja awaryjna. Trzeba jakoś ludziom pomóc. Tak
było kiedyś, jak też zepsuł się właśnie w Baborówku, i tak było jak żołnierz rzucił się pod pociąg
na Woli i czekaliśmy na prokuratora. Niestety tym razem tak nie było, bo pociąg, który wyjeżdża o
17:04, to już pociąg innej spółki przewozowej i ma w „pompie” pomoc pasażerom z pociągu
konkurencyjnej firmy. A niech mają za karę! Następnym razem nie pojadą już osobową
„jednostką” z Przewozów Regionalnych, a wybiorą pospieszny TLK, nawet jeśli mieliby
gdzieś tam po drodze wysiąść... w biegu.
Oj, narobiło
się teraz tych spółek na PKP. Tracę powoli rachubę ile ich jest i jak mają się one w stosunku do
siebie. No bo tak; kupując, jak w moim przypadku, bilet miesięczny na pospieszne (PKP Intercity
Spółka Akcyjna) mogę podróżować pospiesznymi i osobowymi spółki Przewozy Regionalne (bez dopłaty),
ale nie mogę pociągami interREGIO (nawet za jakąś dopłatą), które są chyba z tej samej spółki co
Przewozy Regionalne, kupując bilet na osobowe (Przewozy Regionalne) mogę jeździć osobowymi i
interREGIO (za dopłatą, której kwota zmienia się z tygodnia na tydzień, aktualnie, z mojej stacji,
wynosi cztery złote, ale jeszcze tydzień temu wynosiła pięćdziesiąt groszy), nie mogę jednak
pospiesznymi Intercity w ogóle, a kupując bilet miesięczny na interREGIO mogę jeździć interRegio
(wiadomo) i osobowymi (Przewozy Regionalne) bez dopłaty ale nie mogę pospiesznymi Intercity. Jasne
nieprawdaż?
Zresztą ta sytuacja może się zmienić, bo jeszcze nie tak dawno temu można
było zrobić dopłatę z osobowych (Przewozy Regionalne) na pospieszne Intercity, której kwota
zależna
była chyba od ciśnienia atmosferycznego i wynosiła od pięćdziesięciu groszy, w porywach
nawet, do pięciu złotych i pięćdziesięciu groszy! a przez kilka początkowych dni stycznia nie można
było jeździć ww osobowymi, mając bilet miesięczny na pospieszne Intercity, co można czynić teraz,
ale mając jakiś inny, specjalny bilet, który zresztą posiadam.
Ale rozumiem, każdy chce
być prezesem jakiejś spółki, a że chętnych było więcej niż wakatów, trzeba było zwiększyć ich
liczbę, poprzez zwiększenie liczby spółek. Ot i wszystko. A swoją drogą też chciałbym być prezesem
jakiejś spółki. Nie dało by rady wymyślić jeszcze jakiś kolei? Marzyłyby mi się takie piękne bordowe
wagoniki, w środku całe w pluszach, ciągnięte przez takie małe, śliczne elektryczne lokomotywki,
stylizowane a la parowóz „Piękna Helena”. W czasie jazdy boj serwowałby herbatkę i
kruche ciasteczka, a konduktor zabawiałby podróżnych różnymi, pikantnymi opowiastkami.
Zresztą na kolei idzie dorobić się dużych pieniędzy. Pewien
znajomy, znajomego, mojego znajomego, właśnie tak się dorobił, remontując dworce. Szkoda tylko, że
robił to wirtualnie, tak ja ja uprawiam ziemię, na Farm Ville na Facebooku i dworce stawały się
czystsze i ładniejsze tylko na papierze. Poszedł za to nawet siedzieć, a znajomy, znajomego zeznawał
w tej sprawie w samej prokuraturze! Ale pieniędzy, za te wirtualne remonty i tak nie wyegzekwowali.
„Zabijcie mnie, i tak nic nie mam! Wszystko przepuściłem” - tak im pewnie powiedział.
Pisząc te słowa wracam właśnie z pracy osobowym (Przewozy Regionalne) i czuję, że po
wczorajszym „zimnym chowie” w waszym pociągu bierze mnie przeziębienie. Ale przynajmniej
się wypocę, bo w wagonie jest sauna. Właśnie zwulkanizowałem sobie podeszwę o grzejnik, umieszczony
pod czerwonym, plastikowym siedzeniem o temperaturze, która podsmaża mi pośladki, a ja jeszcze
założyłem kalesony!
Wracając do sedna. W trakcie tego postoju przyszło mi do głowy, żeby
wsiąść do pociągu, który właśnie zatrzymał się na peronie, jadąc w stronę przeciwną aby dojechać do
stacji, gdzie zatrzymuje się pospieszny. Jednak kłóciło się to z moim poczuciem logiki, bo jechać w
stronę przeciwną, w stosunku do miejsca gdzie chce się dostać, jest chyba nielogiczne? A trzeba było
tak zrobić, bo reasumując; aby dostać się do stacji przeznaczenia wcześniej, trzeba było wyjechać
pociągiem późniejszym. Logiczne, czyż nie?
W ogóle stacja, na której się to wydarzyło
jest jakaś pechowa. Nie ma tam nawet zasięgu i dzwoniąc po pomoc musiałem szukać fal, jak różdżkarz
wody, chodząc w te i we wte. Osobiście przeżyłem tam już trzy awarie, a raz to nawet pociąg, choć
osobowy, nie zatrzymał się na owej stacji i pojechał dalej! Trzeba było widzieć miny tych ludzi, co
stali na peronie, czekając na nań – bezcenne, za wszystko inne zapłacisz kartą MasterCard. Na
szczęście maszynista przypomniał sobie w porę, to znaczy w polu, swoją omyłkę, zrobił
„stop” i cofnął te dwa, trzy kilometry na stację, po owych nieszczęśników o smutnych
minach, dojeżdżając do stacji docelowej nawet punktualnie.
Innym razem pociąg podobnież nie zatrzymał się, ale na następnej stacji. Sytuacja jednak
była zgoła inna ponieważ wtedy on wpadł w poślizg. Tak, tak, przejechał następną za Baborówkiem
stację, czyli Pamiątkowo z powodu leżących liści – tak nam powiedział kierownik pociągu
zagadnięty przez tych zdenerwowanych podróżnych, którzy chcieli wysiąść, a bali się uczynić to w
biegu: „Pociąg wpadł w poślizg i nie zdążył wyhamować, bo na torach leżało dużo liści”.
Był sierpień, więc trochę dziwne wydało mi się skąd te liście na torach?
Jesteście
mistrzami w stopniowaniu napięcia. Braliście jakieś lekcje u Hitchcocka, czy co? Bo jeśli, dajmy na
to, pociąg jest opóźniony sto dwadzieścia minut, to nie powiecie tego od razu, dając ludziom szanse
zrobienia zakupów w mieście, ale stopniujecie napięcie. Zaczyna się od zapowiedzi, że pociąg jest
opóźniony o piętnaście minut, aby po upływie dwudziestu minut powiedzieć, że jest opóźniony jednak
czterdzieści minut, a następnie zwiększyć do siedemdziesięciu, kończąc na stu dwudziestu. Choć już
przy piętnastu było wiadomo, że nie da rady dojechać, bo jest jeszcze dwieście kilometrów od celu!
Tak było z miesiąc temu.
Kiedy przyszedłem na dworzec pociąg, którym miałem odjechać był
opóźniony dwadzieścia minut. Powiedział mi to kolega, którego spotkałem po drodze, a który na wieść
o tym, szedł sobie kupić piwo aby utopić żal dojazdów w alkoholu. Kupiłem więc i ja, żeby mu
potowarzyszyć, bo picie, nawet piwa, w samotności to rzecz straszna. Kiedy, dokonawszy zakupu,
wróciliśmy na dworzec główny, z dwudziestu minut zrobiło się czterdzieści. Ponieważ w pociągach, ani
na dworcach nie można spożywać alkoholu, udaliśmy się do pobliskiego, całodobowego baru West (to ta
„wyrzutnia między dworcem zachodnim, a pocztą).
Wypiliśmy po jednym piwie, a kiedy
wróciliśmy na dworzec, czterdzieści minut przemieniło się w siedemdziesiąt. Wróciliśmy wobec tego do
Westu, gdzie wypiliśmy jeszcze po jednym piwie, a kiedy na powrót przyszliśmy na dworzec, z
siedemdziesięciu, zrobiło się równe sto minut opóźnienia. Wobec tego znowu udaliśmy się do Westu,
gdzie tym razem wypiliśmy po dwa piwa i później z tego wszystkiego zdało nam się, że pociąg jest
opóźniony sto dwadzieścia minut i ledwie nań zdążyliśmy.
Kiedy wreszcie ruszył, nieopatrzenie zawyrokowałem, że „jeszcze tego by brakowało, żeby się
popsuł” i on się popsuł! zaraz na pierwszej stacji!
Wola, to drugie co do pechowości
miejsce, gdzie pociągi stają na amen. Baborówko i Wola. Kiedyś nawet myślałem, że barmanka z bistro
przy przejeździe, ma specjalny wyłącznik, który unieruchamia pociągi, bo wtedy właśnie, w
oczekiwaniu na sprawną jednostkę, męska część pasażerów idzie tam i wykupuje cały zapas piwa. Wiem,
bo sam kupiłem ostatnie! bo to co kupiłem jeszcze w Poznaniu, zdążyło mi się już do Woli
„popsuć”. Podsumowując; zamiast dojechać trzeźwy o godzinie 23:20, dojechałem, coś koło
wpół do trzeciej pijany.
No, teraz wydaje Wam się, że wiecie z kim macie do czynienia - z
pospolitym pijakiem, któremu na rękę te awarie i opóźnienia, bo może sobie iść do knajpy na piwo.
Zapewniam Was jednak, że tak nie jest, albowiem nawet najgorsza mordownia, w porównaniu z dworcem w
godzinach nocnych, to szkółka niedzielna. Przecież, nie tak dawno temu, jednego zadźgali nożem! a
drugiemu się umarło w KFC! Musieli wyprosić wszystkich klientów, a później zdezynfekować całą
restaurację: „Przepraszam Pana, czy mógłby Pan dokończyć swoje pikantne skrzydełka na
zewnątrz, bo musimy wynieść zwłoki”. Bezdomni, których jednakowoż mi żal i oprócz
roztaczającego zapachu mi nie przeszkadzają, „krawcy” (kieszonkowcy), różny szemrany
element robiący flaszkę popijaną kranówką, przynoszoną w plastikowych kubkach, ze zlewu do mycia rąk
w ww KFC.
Sam widziałem. Chlali przy wyjściu na peron pierwszy. Później dołączyło do nich
jeszcze dwóch typów spod ciemnej gwiazdy o sumiastych wąsach i w szarych uniformach. Po chwili
dopiero spostrzegłem, że to Straż Ochrony Kolei, i że zwrócili im uwagę, żeby tę flaszkę zrobili
gdzieś na peronie, bo tutaj jest monitoring i będą do nich wydzwaniać i „zawracać
gitarę”.
Bo głównym zadaniem SOK jest
„czatowanie”; na ludzi palących papierosy, o pięć metrów od miejsca do tego
wyznaczonego, pijących jedno piwko, po pracy, w pociągu oraz nielegalnie przechodzących przez
torowisko. Kiedy „krawcy” uśpili mojego kolegę w przedziale wraz ze współpasażerami i
obudził się, na bocznicy, bez służbowego klarnetu, a sąsiadka bez laptopa, wtedy oni zapewne, zza
winkla, robili „przyczajkę” na jakiegoś podejrzanego typa, który, jak im się wydawało,
chciał sobie zapalić w miejscu do tego nie wyznaczonym. I udało się! Przyłapali go na gorącym
uczynku, zaraz po pierwszym „sztachnięciu” i wypisali mandat za pięćdziesiąt złotych, a
w tym samym czasie klarnet oraz laptop, za łączną kwotę około szesnastu tysięcy złotych, zmieniły
właściciela.
Jak widzicie nie radzicie sobie najlepiej, a zimą to już w ogóle. Wy nie
lubicie zimy, a zima nie lubi Was, ale to jednak ona wygrywa z przestarzałym taborem, trakcją i
rozkładem jazdy, drąc go na strzępy i wyrzucając do kosza. Ale mam dla Was panaceum na te
dolegliwości. Wraz z nastaniem pierwszych mrozów oraz pojawieniem się pierwszego śniegu, sami
wyrzućcie rozkład jazdy do kosza, nie wyciągając go, aż do wiosny. Zmieńcie tedy nazwę na Polskie
Koleje Polarne, które będą kursowały, jak im się żywnie podoba, czyli tak jak teraz, ale już z
„podkładką”, ponieważ Polarne właśnie to będzie oznaczało.
Ludzie będą
przychodzili na dworzec kolejowy w zupełnie dowolnych godzinach i jeśli trafią akurat na pociąg,
który będzie im pasował, to pojadą. Jeśli nie, to poczekają albo pojadą sobie gdzieś indziej. Bo to
wiadomo, czy im to na dobre nie wyjdzie? Mój znajomy, przespał kiedyś po pijaku stację i obudził się
na bocznicy z Szczecinie. I to bez butów! Przypomniał sobie o dawno nie widzianym koledze ze
studiów, został u niego na tydzień, gdzie poznał swoją obecną żonę i są teraz szczęśliwym
małżeństwem!
Sławomir Piechota
Tekst opublikowany pierwotnie
http://www.berbela.com/index.php?option=com_content&view=article&id=268
Wyślij wiadomość do Sławomir Piechota
Zgłoś Sławomir Piechota