Niewolnicy Ministerstwa Rolnictwa
Polski rząd zatrudnia niewolników! Gra toczy się o zlikwidowanie
zawodu lekarza weterynarii, podobnie jak wcześniej starto z powierzchni ziemi agronomów. Komunistyczna metoda sprawowania władzy
W zasadzie
można przypuszczać, że "4 czerwca 1989 roku o godzinie 12 w
południe skończył się w Polsce komunizm” - stwierdziła aktorka Joanna Szczepkowska. I
prawie miała rację! "Prawie". Okazuje się, że jednak przetrwały liczne mechanizmy minionej epoki.
Takim przykładem jest nakaz pracy, czyli, definiując za
Wikipedią:
"Przymus pracy wprowadzany przez władzę w
krajach rządzonych przez partie komunistyczne. Miał on na celu: zwiększenie rozwoju gospodarczego
kraju, zlikwidowanie bezrobocia, oraz zwiększenie poparcia dla władzy. Jednym z popularniejszych
miejsc pracy był PGR. Nakaz pracy miał bezpośredni związek z likwidacją klas społecznych. Kolejnym
celem nakazów pracy (wśród nauczycieli) była likwidacja gwar i języków mniejszości. W tym celu
ściągano nauczycieli z innych rejonów Polski. Natomiast wśród milicjantów miał zapobiegać korupcji.
Lenin wprowadzając nakaz pracy w Związku Radzieckim rzucił popularne hasło: "Kto nie pracuje, ten
nie je".
Wikipedia dodaje:
"Nakaz pracy w
zawodach cywilnych, wynikający z powyższej ustawy, zniesiono w latach 60. XX w. (oprócz służby
zdrowia, gdzie obowiązywał nadal do lat sześćdziesiątych)".
Obecnie pojęcie
"nakaz pracy" nadal występuje w Kodeksie Karnym i Cywilnym jako forma kary powiązana z
resocjalizacją. W Ministerstwie Rolnictwa stare zapisy przetrwały, mało tego, mają rację bytu, są
stosowane!
"Polskie Mięso" pierwszym orędownikiem
niewolnictwa
O możliwości skoszarowania lekarzy weterynarii usłyszeliśmy 13
grudnia 2010 roku podczas wywiadu z Witoldem Choińskim, Prezesem Związku "Polskie Mięso". Stało się
to w kontekście odstąpienia lekarzy od zawierania umów z Inspekcją Weterynaryjną. Skutkiem działania
tej uchwały były kłopoty przy skupie żywca do zakładów mięsnych. Witold Choiński, wobec zagrożenia
skupu, jako pierwszy odwołał się w mediach do archaicznego artykułu prawnego przymuszającego lekarzy
do wykonywania pracy, na którą nie podpisali umowy.
Ministerstwo Rolnictwa wobec
zagrożenia produkcji chętnie odkurzyło stary artykuł z ustawy o Inspekcji Weterynaryjnej. W nieco
późniejszym czasie pojawiło się zagrożenie bezpieczeństwa żywności. Stało się to, gdy lekarze
zbuntowali się wobec nieprzejednanej postawy ministerstwa w negocjacjach. Drastyczny krok powinien w
zasadzie zatrzymać pracę rzeźni ze względu na zagrożenie bezpieczeństwa żywności. Tak się nie stało,
minister rolnictwa zmobilizował administrację weterynaryjną do zajęcia miejsc przy taśmach zakładów
mięsnych. Z początkiem roku stare umowy lekarzy zaczęły wygasać. Nowych już nie podpisywano.
Działania zaradcze
Minister
rolnictwa Marek Sawicki, wobec rosnących problemów produkcyjnych i eksportowych, wznowił rozmowy.
Ponownie zaproponował rozwiązania wcześniej odrzucone przez lekarzy. Lekarzom został też postawiony
zarzut spowodowania zagrożenia bezpieczeństwa żywności, za co w ministerstwie grozi wprowadzenie
nakazu pracy. Zarzut po części absurdalny, bo zagrożeniem było też kontynuowanie produkcji mięsnej w
warunkach osłabionego nadzoru. Można było posłużyć się zapasami z chłodni lub importem. Aby zachować
płynność produkcji minister Sawicki wybrał rozwiązanie wprowadzające niebezpieczeństwo dla
konsumentów.
Podczas drugiej tury rozmów poprzednio mgliste obietnice zostały nieco
doprecyzowane, padły przybliżone terminy. Minister Marek Sawicki zdecydował się przychylić do
niektórych postulatów. Niestety, konstrukcja prawna wokół której porusza się ministerstwo jest rodem
z poprzedniej epoki - przewiduje feudalne rozwiązania ekonomiczne. A praktycznie? Niektóre z
czynności lekarskich wynagradzane są bezpośrednio z budżetu państwa, a inne w oparciu o opłaty
narzucone przez ministerstwo poszczególnym podmiotom gospodarczym. Wprowadzona przed zbliżającymi
się wyborami samorządowymi korekta opłat, stała się iskrą zapalną długo tlącego się buntu. Buntu
przeciw feudalnemu traktowaniu Inspekcji Weterynaryjnej i prywatnych lekarzy tam zatrudnianych.
Krótka ścieżka legislacyjna
Zwana
przez niektórych "skokiem na główkę" - w ciągu niespełna 48 godzin zostało wprowadzone nowe prawo.
Rozporządzenie zlikwidowało prawie całkowicie świadectwa zdrowia dla świń. Dokumenty te stanowiły
istotny element nadzoru nad ruchem zwierząt objętych bardzo intensywnym i skutecznym programem
zwalczania choroby Aujeszki. Likwidacja świadectw spowoduje nawrót choroby, podziałała podobnie jak
przedwczesne otworzenie szkół, szpitali, zakładów pracy jeszcze podczas trwania epidemii.
O co chodzi?
Choroba Aujeszki nie posiada
znaczenia klinicznego dla ludzi. Występuje ona obecnie prawie wyłącznie w formie serologicznej,
czyli wirus jest obecny, a świnie nie chorują. Konieczność zwalczania choroby wynika z powiązań
eksportowo-importowych. Państwa, gdzie choroba została zwalczona, odmówiły importu żywych świń z
Polski. Przy tej okazji i niektórzy importerzy mięsa wyszli z podobnymi żądaniami. W konsekwencji,
organizacje rolnicze i hodowlane wystąpiły o wprowadzenie programu likwidacji choroby. Były problemy
ze skłonieniem do pracy lekarzy weterynarii. Wynagrodzenie za niskie, wielokrotnie niższe niż w
sąsiednich państwach. Niemniej akcja ruszyła sprawnie i po trzech latach pojawiły się efekty.
Szybkie efekty programu zawdzięczamy w dużej mierze kontroli przemieszczeń zwierząt. Dzięki
świadectwom zablokowany został transfer chorych zwierząt do zdrowych stad.
Wreszcie policzyli świnie!
Ubocznym efektem sprawnie
prowadzonej akcji okazało się zanegowanie statystyk Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji
Rolnictwa. W trakcie badań stwierdzono, że w Polsce jest o około 30 proc. stad trzody mniej niż
wynikało z danych agencji zajmującej się statystyką. Ponadto ilość zwierząt wynikająca ze "spisu z
natury" wykonanego przy okazji akcji okazała się być zaledwie w połowie taka, jakiej spodziewało się
ministerstwo. Wyniki tego "spisu" wykorzystał przeciwko weterynarii minister rolnictwa, mówiąc w
jednym z wywiadów, że w statystyce Agencji zapanował już porządek i zbędne jest dalsze kontrolowanie
ruchu zwierząt przy pomocy świadectw. Weterynaria twierdzi, że ten pozorny porządek legnie w gruzach
za miesiąc, dwa (vide raport z kontroli NIK)
Czemu w takim razie ministerstwo rolnictwa
zlikwidowało świadectwa? Bezpośredni efekt finansowy dla rolników przystępujących do wyborów
samorządowych to jedna, a ruina programu zwalczania choroby Aujeszki to druga strona medalu. Może
nie kompletna ruina, a poważne rozciągnięcie programu przewidzianego początkowo na góra pięć, sześć
lat. W nowych warunkach żmudna akcja prowadzona w wiejskich chlewach potrwa dziesięć, może
piętnaście kolejnych lat. Wiążą się z tym konkretne subwencje budżetowe, czyli społeczne, ale na
szczęście dla Ministerstwa Rolnictwa, tym razem niepochodzące bezpośrednio z kieszeni hodowców.
Ekonomia polityczna rolnictwa
Niezadowolenie środowiska lekarskiego Minister Sawicki zdecydował się uśmierzyć obiecując podwyżkę
wynagrodzeń za badanie mięsa oraz za przyżyciowy monitoring chorób bydła i świń. Wynagrodzenia za
monitoring są płacone z budżetu państwa. Natomiast konstrukcja wynagrodzeń za badanie mięsa, jest
bezpośrednio powiązana z wysokością opłat wnoszonych przez zakłady ubojowe. Dlatego po zaledwie
kilku godzinach okazało się, że "nowa-stara" oferta jest niczym gruszki na wierzbie. Przedstawiciele
przemysłu mięsnego zgodnie odmówili zgody na refinansowanie zarobków lekarzy weterynarii.
Pat
Ministerstwo znalazło się w sytuacji
niegodnej pozazdroszczenia. Od lat problem weterynarii stanowi planowana zmiana struktury Inspekcji,
łącznie z likwidacją przymiotnika "weterynaryjna". Wydaje się, że jedynym rozwiązaniem
ministerialnych zakusów jest przeniesienie weterynarii do jakiegokolwiek innego ministerstwa, (niech
to będzie nawet i ministerstwo lotnictwa, mówią lekarze). W każdym innym resorcie lekarz weterynarii
nie będzie kontrolerem chlebodawcy. Daje to nadzieję na lepsze respektowanie unijnych standardów
higienicznych. Jak się można domyślać jest to problem nie do przeskoczenia dla ministra
Sawickiego.
Ministrowi nie można zarzucić braku merytorycznego przygotowania do pracy w
rolnictwie. Posiada doktorat, ale w dziedzinie uprawy ziemniaka, a nie weterynarii. Czemu
weterynaria okazuje się być niechcianą córką w rolniczym biznesie? Wiejska weterynaria od lat
znajduje się w impasie. Struktura wiekowa lekarzy pracujących na zlecenie Inspekcji coraz bardziej
przypomina dom starców. Młodzi lekarze idą pracować w miastach, przy leczeniu psów, wyjeżdżają za
granicę, a czasem przyjmują urzędowe etaty w Inspekcji. Czy powodem tego stanu nie jest brak
narzędzi do właściwego kierowania resortem?
Brakuje nowoczesnych przepisów, narzędzi
godnych demokratycznego ustroju, a nie spuścizny po ekonomii sprzed dwudziestu lat. Utrata władzy
ministerstwa nad weterynarią zdaje się być nie do przyjęcia przez resort, o czym minister mówił na
spotkaniu w Białymstoku we wrześniu 2010 r. Powstały plany spauperyzowania i rozczłonkowania
weterynarii w Inspekcji Bezpieczeństwa Żywności. Stanowią oczko w głowie resortu. Czyż polityczne,
partyjne kierownictwo we własnym urzędzie kontrolnym nie byłoby ideałem? Weterynaria od ponad
sześciu lat broni się przed takimi zakusami. Nie wystarczają rozmowy. Dochodzi do protestów.
Poprzedni miał miejsce w 2007 roku. Ówczesny poseł na Sejm, Marek Sawicki deklarował pełne
zrozumienie dla potrzeb zawodu (artykuł z Wyborczej: http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80353,4718735.html
Wyślij wiadomość do Włodek Szczerbiak
Zgłoś Włodek Szczerbiak