Kolejny rok szkolny rozpoczęło ponad 5 mln dzieci w całej Polsce. Ministerstwo
edukacji zapowiada szereg zmian, a rodzice i uczniowie wciąż do końca nie wiedzą, czy się z nich
cieszyć, czy... ich obawiać. Ja zaś marzę. Pogrążam się w marzeniach o tym, że do polskich szkół
zawita na nowo Jaśnie Pani Edukacja - zamiast Imć Pseudoedukacji. Ta druga pojawiła się wraz z
wprowadzeniem gimnazjów i zaszkodziła chyba wszystkim, których na swej drodze napotkała. A jeśli nie
wszystkim, to z pewnością ogromnej grupie osób.
Nie zamierzam wskazywać winnych, którzy
zaprosili Pseudoedukację w progi polskich szkół. Zamierzam jedynie podzielić się kilkoma refleksjami
na ten temat.
Szkoła z Pasją
Minister
Hall ogłosiła ten rok Rokiem Szkoły z Pasją. Przeczytałam te słowa z niemałą przyjemnością, bo to
oznacza, że jednak coś się dzieje. Coś pozytywnego. Pomimo lamentów rodziców (którzy nie chcą
puszczać dzieci wcześniej do przedszkoli i szkół), jaka to ta pani minister zła i wstrętna. Pomimo
złych wyników testów gimnazjalnych i matur. Bo mimo wszystko - nie jest źle. Owszem, do poziomu
"jest dobrze" jeszcze sporo brakuje, lecz dla mnie najważniejsze jest to, że ktoś chce w ogóle ku
temu dążyć i ma jakąś sensowną wizję. Jakieś marzenie o polskiej szkole.
Ja też mam swoje
marzenia. Pielęgnuję je w sobie od lat, obserwując wszystko to, co dzieje się wokół. Marzy mi się,
choć zapewne to akurat marzenie nigdy się nie ziści, by powrócić do poprzedniego systemu
szkolnictwa, gdzie szkoła podstawowa liczyła sobie osiem klas, a liceum cztery. Gimnazja są w moim
odczuciu wytworem, który nie wniósł absolutnie niczego dobrego. W podobnej opinii zresztą nie jestem
odosobniona, powiem więcej, nie spotkałam do tej pory nikogo, kto pochwalałby wydzielenie gimnazjów.
Zwykle natomiast słyszę określenia "wylęgarnia patologii", "przeczekalnia" - i to od ludzi w różnym
wieku, choć przyznaję, raczej tych po maturze.
Nastolatek, idący do gimnazjum, trafia do
środowiska, w którym ostatnie klasy chcą pokazać, że są tam sami dorośli ludzie, którzy mogą pić,
palić, brać narkotyki, uprawiać seks... To ten wiek, niestety, trudno wymagać innego zachowania.
Jednak kiedyś młodzież dokładnie w takim wieku trafiała do pierwszej klasy szkoły średniej, gdzie
nawet nie próbowała się tak głupio zachowywać, bo prawdziwi dorośli - maturzyści - spoglądali na to
jedynie z politowaniem. Owszem, piwo było. Papierosy też, nawet narkotyki się zdarzały, ale w dużo
mniejszej ilości. Bo to nie był już taki szpan. Wracając zaś do pierwszoklasisty w gimnazjum, trzeba
uczciwie powiedzieć, że bardzo łatwo dopasuje się do starszego środowiska, często po to, by nie
ucierpieć na swojej odmienności. A efekty są, jakie są.
Czytaj więcej -->
Poza tym kwestia
programu. Od dłuższego już czasu pomagam różnym uczniom gimnazjum (kuzynostwu lub znajomym) zmierzyć
się z tym, czego uczą się w szkole na przedmiotach ścisłych. I refleksję mam dość smutną. Wpierw
jest podstawówka i zbyt częste podejście nauczycieli "przemknijmy przez to jakoś, byle szybko, bo
czasu mało, w gimnazjum to powtórzą". Prawda, powtórzą. Lekko poszerzając. Tylko że nadchodzi
gimnazjum i nauczyciele wychodzą z założenia, że "oni już to przerabiali w podstawówce, więc teraz
tylko trochę to uzupełnimy, bo czasu mało". Sytuacja powtarza się zresztą w liceum. A ja pamiętam,
że nie musiałam tego samego powtarzać trzykrotnie, tylko dwu. Nie znudziło mi się dzięki temu. Nie
pędziliśmy aż tak z programem. Był czas, by powtórzyć temat, jeśli część klasy nie zrozumiała. I
chyba znacznie więcej w głowach zostało...
Marzę jeszcze o podręcznikach. Nie tych
kolorowych, wręcz komiksowych, które kosztują zbyt dużo dla przeciętnego rodzica. Ale jak mają
kosztować mniej, skoro tyle farby kolorowej na to idzie i tyle papieru zajętego przez idiotyczne
rysunki? Pamiętam moją książkę do matematyki. "I Ty zostaniesz Pitagorasem", do każdej klasy inna
część (objętość mniejsza od zeszytu 60-kartkowego, format ten sam), w której zadań było więcej, niż
w obecnych tomiskach. Do tego jeden zbiór zadań na dwa lata. Koniec. Mój brat dwa lata później
korzystał z tego samego zestawu. I śmiem twierdzić, że oboje po podstawówce umieliśmy więcej niż
obecnie niektórzy maturzyści. Ale zadania były policzone w zeszycie, sumiennie, prawie wszystkie.
Nauczycielka o to zadbała.
I te ćwiczenia! Koszmar fundowany obecnie dzieciakom! Czego
się mogą nauczyć, wypełniając jednym słowem lukę w tekście (często skopiowanym z podręcznika, więc
nie wymaga to żadnej analizy treści) lub łącząc strzałką pojęcie z opisem, zwykle nawet bez
wczytywania się w całą definicję? Jak mogą nauczyć się matematyki, gdy w ćwiczeniach mają trzy
zadania, w których muszą dokończyć działanie w dwóch linijkach? Ja pamiętam ćwiczenia z biologii
(dużo rysowania, ale to była miła odmiana), geografii (wówczas nowość, jednak cenne było oznaczanie
na mapkach konkretnych punktów z atlasu) i... tyle. Reszta w zeszytach. Nie na darmo mówi się, że
"matematyka wchodzi do głowy przez rękę". Bez przeliczenia
odpowiedniej liczby zadań ciężko się nauczyć. Albo język polski - nawet najsłabsi uczniowie z mojego
rocznika potrafili bez problemu napisać kilka zdań złożonych i to wielokrotnie złożonych! A
wystarczy przyjrzeć się wypowiedziom pisemnym obecnych uczniów i w większości przypadków włos się na
głowie jeży. Mniejszy był problem z dysgrafią czy szerzej dysleksją. Nie dlatego, że takie problemy
nie istniały (choć przyznaję, dla niektórych nauczycieli to nie było wytłumaczenie). Ale dlatego, że
pisząc dużo w zeszytach, chcąc nie chcąc, oswajamy się z wyglądem słów i wiemy, jak je zapisać w
przyszłości.
Czytaj więcej -->
Szkoła moich marzeń ma jeszcze jedną cenną odsłonę. Uczy podopiecznych
rozumienia. Nie mówię tylko o rozumieniu czytanego tekstu, choć to dla mnie wręcz karygodne, na jak
niskim poziomie znalazła się ta umiejętność kilka lat temu. Obecnie uczniowie poznają tajniki
rozwiązywania testów na czas, a nie potrafią wypisać danych z zadania z fizyki, bo jest to zadanie z
treścią (tak, słyszałam takie pretensje!). Chciałabym, by zrozumieli sens słów. Sens wzorów i tego,
co się za nimi kryje, jak można je przekształcać. Sens tego, czego się uczą.
I w
skrytości ducha marzę o tym, by Szkoła z Pasją dawała uczniom wybór przynajmniej części przedmiotów,
na jakie mogą uczęszczać. Wpierw oczywiście powinni poznać podstawy. I tak na przykład semestr
muzyki, semestr plastyki i semestr zajęć technicznych (ale praktycznych, a nie z pisma
technicznego). Zaś później rozwinięcie jednego z tych trzech przedmiotów do wyboru. A może zajęcia z
filozofii? Fotografii? Mam ogromną nadzieję, że wizja pani Hall odnośnie Szkoły z Pasją będzie
motywowała do działań w tym kierunku.
Nauczyciel z
Pasją
Pamiętam, jak na zajęciach na uczelni prowadzący je wykładowca (mający dużo
styczności z młodzieżą) podzielił się z nami swoją refleksją, że w Polsce nauczyciele za mało
zarabiają. Szybko też wyjaśnił, o co dokładnie mu chodzi. Obecnie bycie nauczycielem to opcja u osób
mówiących: "Spróbuję tego i tego po studiach, w ostateczności pójdę uczyć do szkoły". I tak się
często dzieje. Do szkoły trafiają osoby, dla których inne perspektywy zawodowe są zamknięte.
Owszem, nie ze wszystkimi tak jest, byłabym bardzo niesprawiedliwa, twierdząc coś podobnego.
Jednak w kilku szkołach, z którymi miałam styczność poprzez ich uczniów, zauważyłam ów niepokojący
trend. Nauczyciel młody, po studiach, który od samego początku stawia sobie konkretny cel: pokazać
"tym nieukom" o ile jest od nich lepszy. I ile jeszcze oni powinni się nauczyć.
W moich
marzeniach pensje nauczycieli są na tyle wysokie, że zachęcają do kandydowania na te stanowiska.
Kandydatów jest więcej niż wolnych etatów, więc dostają się najlepsi. Ich praca jest oceniana co
roku, także przez uczniów. Kto nie posiada pasji, by zaszczepić ją w młodych, nie sprawdzi się. Kto
się nie sprawdzi, zwolni miejsce dla innego nauczyciela, który przedstawi uczniom fascynującą Jaśnie
Panią Edukację. A kiedy prawdziwy pasjonat pokaże młodym osobom, dlaczego fizyka jest ciekawa,
matematyka potrzebna, zaś polski rozwijający horyzonty, może przestanie istnieć tendencja do uczenia
tylko "pod testy". Bo w moich marzeniach na zdawanie testów miejsca nie ma. To niczemu nieprzydatna
umiejętność, która sprawdza jedynie, na ile ktoś umie dopasować się do klucza i myśleć sztampowo.
Zaś to oryginalność myślenia i szerokie spojrzenie pobudza wyobraźnię i rozwija geniusz. A skoro o
tym mowa... nauczyciele moich marzeń traktują każde dziecko jak potencjalnego geniusza.
Uczeń z Pasją
Nie łudzę się - jednak nie każdy
uczeń jest geniuszem, zaś słabe wyniki uzyskiwane w testach czy na maturach nie są wyłącznie winą
złego nauczania. W dużej mierze winę można przerzucić na dzieci i młodzież, które prace domowe
spisują na przerwach (co za problem - uzupełnić te kilka słów w tekście z lukami lub dwie linijki
działania), ponieważ w domu wolą usiąść przed telewizorem czy komputerem. Z rzadka szaleją na
podwórku czy zajęciach pozalekcyjnych. Jeśli jednak już to robią, chwała im za to. U mnie w
podstawówce całe podwórko umawiało się na grę w dwa ognie. Teraz chyba mało kto wie, co to w ogóle
za zabawa.
Czytaj więcej -->
Moje marzenia pełne są pasji wśród uczniów. Od małego są
zainteresowani tym, czego mogą dowiedzieć się w szkole na lekcjach. Jeśli chcą poświęcić na jakieś
hobby więcej czasu, idą na dodatkowe zajęcia sportowe, zbiórki harcerskie, do modelarni czy na kółko
plastyczne. Możliwości jest dużo, tylko chętnych jakby obecnie mało. A przecież dzieciaki bez
zainteresowań najzwyczajniej w świecie się nudzą. Kiedy zaś się nudzą, zaczynają mieć głupie
pomysły, jak chociażby to, czy nie pomazać markerami świeżo odnowionej klatki schodowej.
Uczniowie z moich marzeń nie piszą po maturze listów do gazet, że matematyka nie jest im w życiu
potrzebna, więc dlaczego ocena niedostateczna z tego przedmiotu ma im przekreślić życie. Nie muszą.
Uczyli się tej matematyki od podstawówki, licząc sporo przykładów w zeszytach. Niestraszne im
zadania maturalne, które wymagają jedynie przekształcenia wzoru odczytanego z tablic i podstawienia
danych. W marzeniach nikt w liceum ogólnokształcącym (a więc dającym ogólne wykształcenie w wielu
kierunkach) nie przydziela się do grupy humanistów lub ścisłowców, tłumacząc tym swoją ignorancję w
przeciwnej dziedzinie. Wszyscy czytają lektury zamiast opracowań, a większość chodzi dobrowolnie do
biblioteki częściej niż raz na pół roku. Może dlatego, że w szkole nauczyli się doceniać wartość
słowa pisanego? A może dlatego, że ich rodzice zaszczepiają im miłość do książek, czytając im od
dzieciństwa fascynujące historie? No ale to chyba też tylko marzenia, by rodzice nie przerzucali
całej edukacji na szkołę...
Marzenie z Pasją
W czasach mojego dzieciństwa szkoła też nie była instytucją z marzeń. Jednak kiedy porównuję
ją sobie z czasami obecnymi i kiedy rozmawiam z uczniami przeróżnych klas, dochodzę do smutnego
wniosku, że była znacznie im bliższa.
Póki co zatem obserwuję i pozwalam sobie na
marzenia. Moje dziecko pójdzie do szkoły dopiero za kilka dobrych lat, więc wiele się jeszcze może
zmienić. Jeśli jednak marzenia pozostaną jedynie właśnie w sferze marzeń, to zamierzam poświęcić
swój czas na edukację domową. Widzę często, jak znienawidzony przedmiot może zaciekawić, kiedy się
go odpowiednio ukaże. Wiem, jak ważne jest rozbudzanie w młodym człowieku prawdziwych pasji. Wiem,
bo w szkole podstawowej interesowało mnie mnóstwo różnych rzeczy i miałam w czym wybierać. Nie
znałam i nie znam do dziś pojęcia nudy. Czasu było mało, a wokół tyle fascynujących rzeczy.
Chciałabym, aby również moje dzieci miały szansę pokochania Jaśnie Pani Edukacji, zamiast
traktowania lat nauki jako największego koszmaru, który należy jakoś przeżyć, by nigdy do niego nie
wracać we wspomnieniach. O takiej edukacji marzę...
http://www.wiadomosci24.pl/artykul/przewodnik_po_serwisie_wiadomosci24_pl_106098.html
Wyślij wiadomość do Katarzyna Lengowska
Zgłoś Katarzyna Lengowska